Kraj

IV RP – sen, mara?

Raport Kalisza, czyli jak to było za rządów PiS

CBA za rządów PiS nieoficjalnie funkcjonowała pod nazwą CBA za rządów PiS nieoficjalnie funkcjonowała pod nazwą "policja polityczna". Witold Rozbicki / Reporter
Można dziś coraz częściej odnieść wrażenie, że IV RP albo nigdy nie istniała, albo nikomu nie wyrządziła krzywdy. Że było to dawno i nieprawda. Z tego punktu widzenia raport posła Kalisza jest bardzo niewygodny.
Mariusz Kamiński - jako szef CBA jeden z głównych jeźdźców rewolucji spod znaku IV RP.Adam Chełstowski/Forum Mariusz Kamiński - jako szef CBA jeden z głównych jeźdźców rewolucji spod znaku IV RP.
Zbigniew Ziobro jako minister sprawiedliwości podporządkował sobie nie tylko prokuraturę, ale również niektóre tajne służby.Witold Rozbicki/Reporter Zbigniew Ziobro jako minister sprawiedliwości podporządkował sobie nie tylko prokuraturę, ale również niektóre tajne służby.

Projekt sprawozdania komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy, przygotowany przez posła Ryszarda Kalisza, ściągnął na niego falę krytyki, a nawet obelg. Większość polityków wprawił w zakłopotanie: dlaczego dokument pojawia się tuż przed wyborami, przez co traci na wiarygodności, dlaczego jest we wnioskach tak radykalny itp. Ale czy rzeczywiście jest tak bardzo radykalny?

Wnioski zawarte w sprawozdaniu Kalisza wcale nie są wyjątkowe ani bezprecedensowe. Komisje śledcze kończyły się już w przeszłości postulatami postawienia najwyższych urzędników państwa przed Trybunałem Stanu. Sam Zbigniew Ziobro – przy okazji afery Rywina – chciał trybunału dla premiera Leszka Millera, a także dla prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, Grzegorza Kurczuka, Andrzeja Barcikowskiego, a lista tych, którymi jego zdaniem powinien zająć się prokurator, jest trzy razy dłuższa.

Ryszard Kalisz zapowiadał, że oprócz ustalenia okoliczności śmierci Barbary Blidy ma zamiar pokazać system IV RP, który niszczył ludzi i chciał degradować całe grupy społeczne, aby „zburzyć społeczną hierarchię”. Jak się okazało, najskuteczniej można to było robić za pomocą aparatu represji, o ile było to możliwe – wymiaru sprawiedliwości, a także dzięki usłużności owładniętego tą samą ideą budowy nowego, prawdziwie niepodległego państwa, kierownictwa Instytutu Pamięci Narodowej. Tą właśnie metodą gromadzenia różnych instytucji wokół jednej idei powstawał system napiętnowania, wykluczania, eliminacji.

Ustalenie okoliczności śmierci byłej minister przeprowadzone zostało w projekcie sprawozdania w sposób fachowy, porządnie prawniczo udokumentowany, co odróżnia ten dokument od wielu innych sprawozdań komisji śledczych, które albo są dowodem niekompetencji posłów, albo swobodną polityczną narracją.

Nie te okoliczności stały się jednak bombą, która wstrząsnęła politycznym i medialnym światkiem, ale właśnie same wnioski, wywiedzione z analizy systemu IV RP, sugerujące odpowiedzialność konstytucyjną premiera Kaczyńskiego i ministra Ziobry. Prawie nikt już nie zwrócił uwagi, że raport zawiera także wnioski, i to nieźle umotywowane, dotyczące ewentualnej odpowiedzialności karnej byłego ministra sprawiedliwości oraz szefa i wiceszefa ABW, figur w tej układance bardzo wysokiej rangi.

1.

Czy to znaczy, że komisji badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy udało się złapać IV RP za rękę i wyraźnie wskazać, że organy ścigania – przede wszystkim służby specjalne i prokuratura – działały na polityczne zamówienie i pod ochronnym parasolem premiera? Ten zamiar powiódł się tylko częściowo. Na pojedynczym przypadku można wskazać tylko niektóre elementy. Przypomnieć, jak system „wykluczania” rodził się już od 2003 r., a więc na długo przed dojściem PiS do władzy, kiedy to podczas debat konstytucyjnych Kaczyński mówił, że nie wszyscy obywatele mogą być objęci wspólnotą. Jak w trakcie rządów PiS ośrodek politycznych dyspozycji, jakim był sam premier, wzmacniał i uprzywilejowywał właśnie piony śledcze; jak minister sprawiedliwości i zarazem prokurator generalny zyskiwał na pozycji i znaczeniu, skutkiem czego rozrastała się republika prokuratorów obejmujących kolejne najwyższe funkcje w państwie, tworząc w rezultacie praktycznie samodzielny, niekontrolowany polityczny byt.

W sukurs zawsze mogła pospieszyć policja, podlegająca w tym czasie kolejnej fali dekomunizacji czy prowadzonej przez wicepremiera Dorna deubekizacji, co zawsze oznacza kadrowe czystki. Czy wreszcie służby specjalne, gdzie nowi szefowie przeżywali awanse przyprawiające wręcz o zawrót głowy – z najniższego wojskowego stopnia, praktycznie z cywila, można było w rok zostać generałem, a przynajmniej pułkownikiem. Wreszcie powstała pierwsza partyjna policja polityczna, czyli Centralne Biuro Antykorupcyjne, sztandarowy pomysł PiS (ale także, choć w nieco innej wersji – PO), przeznaczone podobno do walki z korupcją, a jak się w praktyce okazało – do poszerzenia i ugruntowania „ciągu technologicznego”, mającego odsłaniać, piętnować układ i ewentualnie służyć porachunkom z niewygodnymi przeciwnikami politycznymi.

Na pojedynczym przypadku śmierci Barbary Blidy można pokazać, jak konstruowano fragment układu politycy-biznes. Miały tam być łapówki, ciemne interesy, bogate kobiety, drogie stroje, koperty krążące pod stołem. Jeśli politycy, to oczywiście najchętniej lewicowi – z przypadku Blidy obiecywano sobie wszak „wyjście na Leszka Millera”. Aby układ zaistniał, przemówił do społecznej wyobraźni, potrzebne były osoby z pierwszych stron gazet, a nie na przykład układ powiatowy, który tak znakomicie widać w przypadku porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika. Taki prowincjonalny układ, choć wyjątkowo patologiczny, marnie się jednak sprzedaje.

Gdyby komisja śledcza, zwana naciskową, która skompromitowała się nieudolnością, potrafiła porządnie przeanalizować dwa, trzy dodatkowe przypadki, obraz pokazany w sprawozdaniu Ryszarda Kalisza byłby pełniejszy.

2.

Szczęśliwie dla projektu raportu Kalisza sypnęły się wyroki sądowe, które jego sprawozdaniu przydają wiarygodności, a naszą wiedzę o państwie PiS znacznie rozszerzają i ugruntowują. Wyroki sądowe są właśnie pierwszymi udanymi próbami „złapania za rękę” państwa PiS.

Naciski – wywierane w zamkniętych gabinetach, w rozmowach, gdzie czasem sugestia czy nawet gest zastępuje słowo – trudno udowodnić. Nawet łamanie procedur nie zawsze jest do wyjaśnienia. W plątaninie rozporządzeń i zarządzeń wydawanych zgodnie z prawem, a choćby nawet z ominięciem prawa, trudno się połapać. Dla opinii publicznej są to kwestie czasem drugorzędne i wyjątkowo nieprzejrzyste. Czy premier ma prawo powołać jakiś zespół ministrów do spraw wyjątkowych? Zapewne ma, bo władza premiera jest w Polsce silna, a że brak jakiejś podstawy prawnej? Lekceważenie takich kwestii jest dość rozpowszechnione.

Ale akta spraw, skierowanych przez prokuraturę do sądu, podpisane imieniem i nazwiskiem, podręczne prokuratorskie zapiski leżące na sędziowskim stole, całe postępowania dowodowe i wyroki wydawane przez sędziów znanych z imienia i nazwiska – to są już twarde dowody, że nie mieliśmy do czynienia z marą czy złym snem, z imaginacją przeciwników PiS, ale z patologicznymi (bywało przestępczymi) mechanizmami, które pleniły się w szybkim tempie.

Prof. Jan Podgórski z wojskowego szpitala klinicznego w Warszawie został prawomocnie uniewinniony. Przez te lata jego nazwisko wiązano z nazwiskami znanych gangsterów, którym miał wydawać lewe zaświadczenia o stanie zdrowia. Światowej sławy neurochirurga zakuto pokazowo w kajdanki, przeszukano mu dom i przewieziono do prokuratury wojskowej, gdzie godzinami trzymano go, upokarzając i nawet nie przesłuchując. Przed sądem sprawa runęła jak domek z kart.

Uniewinniony został prof. Jan Widacki, który miał podobno pomagać gangsterom, m.in. nosząc im grypsy. Sprawa zaczęła się od zeznań przestępcy, skazanego za dwukrotne zabójstwo i gwałt na nieletniej, który nagle okazał się świadkiem niezwykle dla CBŚ i prokuratury wiarygodnym, bo przecież Widackiego sam prezes nazwał „kwintesencją układu”.

Mechanizm nie był jakoś wyjątkowo skomplikowany, składał się z kilku powtarzających się elementów. Na początek widowiskowe zatrzymanie (dr Mirosław Garlicki czy były minister skarbu Emil Wąsacz), często konferencja prasowa samego ministra sprawiedliwości, czasem w towarzystwie szefa CBA, czasem konferencja zastępcy prokuratora generalnego, co z podejrzanego na podstawie pomówień robiło od razu winnego, i to ponad wszelką wątpliwość.

Potem długotrwałe śledztwo, najczęściej „trałowe”, a więc szukanie po całej Polsce, także po więzieniach, kolejnych świadków, koronnych albo już byle jakich, ale takich, którzy cokolwiek powiedzą, czyli dostarczą „dowodów”. Wreszcie, przesyłanie do sądów aktów oskarżenia, które, analizowane dzisiaj, prokuraturze przynoszą już tylko wstyd.

Tak funkcjonowało państwo PiS, które rozpada się praktycznie w ciszy, bo nikt nie składa tych pojedynczych obrazów w całość, każda sprawa jest przecież osobna, ma swoich różnych bohaterów. Niemniej każda z nich (dr Galicki właśnie wygrywa kolejne procesy odszkodowawcze za pomówienia) nadaje się do zbadania przez komisję śledczą, bo pokazuje patologiczne mechanizmy państwa, dewastację aparatu ścigania, ideologię, która do tego doprowadziła. Niestety, niektóre z tych mechanizmów, choć w innych okolicznościach, działają nadal.

Gdańska prokuratura właśnie przedłuża śledztwo w sprawie prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, zamawiając kolejne badania taśmy, na której nagrana jest ponoć mieszkaniowa propozycja korupcyjna. Już w ramach śledztwa „trałowego”, z wielkim rozmachem prowadzonego przez CBA i właśnie gdańską prokuraturę, przeczesano całą Polskę w poszukiwaniu nieruchomości Karnowskiego lub jego rodziny (nie znaleziono). Sprokurowano wiele innych śledztw dotyczących sopockich inwestycji (umorzone). I wreszcie – po otrzymaniu kilku ekspertyz feralnego nagrania (aparat nagrywający został dziwnym trafem zniszczony) – postanowiono zamówić następną, a prokurator ma znów ponad 60 pytań. Jak widać, IV RP, nawet w zmienionych warunkach, walczy i się nie poddaje.

3.

Raport Kalisza jest niewygodny, i to dla wszystkich. Gdyby w PO była wola porządnego rozliczenia państwa PiS, zapewne takie rozliczenie dawno by się dokonało, a premier nie utrzymywałby Mariusza Kamińskiego na stanowisku szefa CBA do czasu, aż ten zmajstruje przeciw niemu kolejną prowokację.

Jak każdy dokument sejmowy będący dziełem polityków, sprawozdanie ma swoją polityczną wagę i pojawia się w momencie, gdy każdy partyjny lider musi myśleć o przyszłych koalicjach. Nerwowość polityków PiS, przejawiająca się chęcią obrócenia wszystkiego w żart (chociaż Barbara Blida naprawdę nie żyje), miesza się z powściągliwością lub wręcz niechęcią innych. Jeżeli SLD w pełni Kalisza poprze – a nic nie świadczy o tym, że ten cokolwiek uzgadniał z Grzegorzem Napieralskim – bardzo utrudni sobie alianse z PiS, które nie są nieprawdopodobne. PO nie ma powodu, aby dowartościowywać lewicę, przyznając, że to ona przynajmniej próbuje dokonać rozliczenia przeszłości. Na dodatek, raport zamazuje lansowane od pewnego czasu przesłanie, że trzeba głosować na Platformę, bo grozi nam koalicja PiS-SLD.

Poczytamy, zobaczymy – taki klimat zdaje się panować, a przecież Kalisz w istocie dał broń tym wszystkim, którzy nie chcą powrotu państwa PiS i jego patologicznych praktyk. A że uderzył mocno? Cóż, bez wniosków – obszernie i ciekawie uzasadnionych – o Trybunał Stanu, to sprawozdanie mogłoby zostać publicznie zignorowane.

Czy więc będzie tak, że znów państwo PiS pozostanie w sferze anegdot? Cóż oni takiego w końcu zrobili? Jedna ofiara śmiertelna, kilkunastu zatrzymanych, kilkunastu postawionych przed sądem bez widowiskowego zatrzymania. Teraz sądy uniewinniają, być może – uznają jedni – na polecenie Tuska albo dlatego, że są niezawisłe, powiedzą inni. I o to przecież chodzi, aby o wszystkim decydował niezawisły sąd...

No tak, ale w ten sposób znowu nikt nie poniesie odpowiedzialności za psucie państwa i gwałt na jego instytucjach.

Polityka 26.2011 (2813) z dnia 20.06.2011; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "IV RP – sen, mara?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną