Człowiek niezwykle szlachetny, również w sporcie, który uprawiał, a w którym droga do rekordów niejednokrotnie wiodła nie przez salę treningową, lecz przez aptekę. I taką, czystą drogę do medali promował w sporcie Baszanowski.
Był mistrzem, który przełamał hegemonię radzieckich sztangistów, królujących we wszystkich kategoriach podnoszenia ciężarów. Pierwszym, który również elegancją sylwetki w niczym nie przypominał atletów z napompowanymi muskułami. Miałem to szczęście, że osobiście relacjonowałem z Tokio i Meksyku, kiedy podnosił sztangę jak piórko, zostawiając w pokonanym polu zadziwionych jego sprawnością muskularnych herkulesów. To właśnie Baszanowski stał się symbolem polskiej szkoły w podnoszeniu ciężarów i przyczynił się do upowszechnienia tego sportu w małych miastach oraz w krzewiących sport na wsi Ludowych Zespołach Sportowych.
Potrafił zwyciężać nie tylko dźwigając sztangę na pomoście, ale również zmagając się z osobistym nieszczęściem po tragicznej stracie najbliższych w fatalnym wypadku. Przez całe życie był związany z jednym klubem – AZS przy Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, uczelni, którą ukończył.
Po zakończeniu kariery sportowej nadal promował kształtujące siłę i wolę podnoszenie ciężarów, kierując europejską federacją tej dziedziny sportu. Był - nie tylko w polskim sporcie - wzorem. Pozostanie legendą.