Pamiętam jak polski prokurator, który najwcześniej chyba czytał część akt sprawy Katynia, opowiadał – przed dawnym gmachem NKWD w Twerze – o bestialskiej egzekucji Polaków. Egzekucje wykonywano w piwnicy, w nocy, kończono przed świtem, by zdążyć wywieźć ciała po kryjomu – za miasto, do lasu.
Enkawudziści skarżyli się swoim władzom, że nie zdążają wyrobić normy i słabną od odoru prochu i krwi. Przed strzałem w potylicę narzucano mordowanemu poły płaszcza na głowę, bo ograniczyć rozbryzg krwi i tkanek organizmu. Nie ma słów, które oddałyby właściwie tę odrażającą zbrodnię bezbronnych jeńców, ludzi szlachtowanych jak bydło. Nie ma też tajemnicy: ci, którzy chcieli prawdę poznać – znają ją od dawna.
Teraz prawica domaga się, by prezydent naszego kraju uznał tę zbrodnię za „ludobójstwo”. Raz już debata nad określeniem odbyła się w Sejmie, półtora roku temu. Nasz Sejm posłużył się zwrotem: zbrodnia wojenna o znamionach ludobójstwa. W kategoriach moralnych można mnożyć przerażające przymiotniki. Tak, to było ludobójstwo, przecież zabijano ludzi. W kategoriach prawnych sprawa jest bardziej skomplikowana.
Język kazuistyki prawniczej i paragrafy mało kto rozumie i przyjmuje, bo w obliczu tragedii brzmi dla laika równie niestosownie jak medyczne terminy sekcji zwłok. Kategorię „ludobójstwa” wymyślił polski prokurator Rafał Lemkin, ale i w Rosji i w Polsce są spory co do tego jakie – jak mówią prawnicy – znamiona czynu wypełniają definicję. Ważne były motywy sprawców, te zaś miały raczej charakter ideologiczny.
Dlatego prezydent na ten list nie ma dobrej odpowiedzi. Co by nie zrobił – będzie pod ostrzałem prawicy. Tak jak pod jej ostrzałem jest prezydencki doradca, prof. Roman Kuźniar, który zwrócił uwagę, że używanie terminu ludobójstwo ogranicza możliwości współpracy z Rosją i ma wyłącznie „charakter dyskursu politycznego”. Stalin zabijał nie tylko Polaków, ale i Rosjan, milionami. Czy to było ludobójstwo? A jakiej odpowiedzi można udzielić? I czy nie udzielano już jej wiele razy? Polityka jest sztuką osiągania korzyści dla kraju. Nie widać, by z zaklinania słów jakieś płynęły.