Na deser prezydent podał pogróżkę w czekoladzie – lider zwycięskiej partii ma szansę być premierem, ale nie ma gwarancji. Ponieważ ja przed tygodniem proponowałem Grzegorza Napieralskiego na premiera, a Kaczyńskiego na ministra kultury, więc balon dumy uniósł mnie pod sufit. Pan prezydent praktycznie powiedział to, co ja teoretycznie napisałem. Bo kto jest modernizacyjnie w czołówce? Napieralski, któremu Dolina Krzemowa z ust nie schodzi. Inna sprawa, że przewodniczący SLD, sprzątając na błysk łazienkę, optymistycznie zakłada, że nikt w Polsce nie wie, ile kosztuje wprowadzenie najnowszej technologii w takiej branży. A to są, lekko licząc, setki miliardów dolarów, czyli dziesięć budżetów naszej Polski. Nie stać nas na taką zupę. Za to drugie danie podczas tego obiadku dostaniemy gratis, bo zdolność koalicyjną Grzegorz Napieralski ma. I to jest, na szczęście albo niestety (wybór należy do ciebie), prawda.
Zaś skoro o pieniądzach mowa, to warto, by Napieralski pozyskał Naczelnego Strażaka Kraju, bo on umie co roku wydać kilkanaście miliardów z naszej kieszeni na KRUS i luz-blues. Panapawlakowi strażacy ugaszą także każdy pożar i dlatego do zdolności koalicyjnej SLD-PSL konieczny jest PiS, czyli Jarosław K., który zrobi dowolny pożar, na dowolny temat i w dowolnym miejscu. Niech go Napieralski sprawdzi. Wystarczy szepnąć: – No, Zalewu Zegrzyńskiego toby pan prezes nie sfajczył. I tylko przez Błaszczaka albo Hofmana dodatkowo przekazać, że w Zalewie Zegrzyńskim co dzień kąpie się Bartoszewski, żeby mieć czyste sumienie. Za tydzień mamy pod Zegrzem Pustynię Gobi.
Żarty na bok. Najrozsądniej w zeszłym tygodniu mówiła Joanna Kluzik-Rostkowska. O rodzinie, o sensie wychowywania dzieci, o wydłużeniu urlopów macierzyńskich, o podniesieniu wieku emerytalnego. Nie traciła czasu na Dubienieckiego, Martę Kaczyńską ani Kościelną Komisję Majątkową. To zresztą smutne, że Kościół tak się zachował, ale za mocni są i trzeba się ugiąć. A młyny Pańskie mielą powoli.
Gdyby ktoś przeczytał „Potop” i wyjął z niego rozmowę księcia Janusza Radziwiłła z Andrzejem Kmicicem, to mógłby spokojnie ogłosić, że Sienkiewicz był podłym kłamcą, bo przedstawił kanalię jako zbawcę Ojczyzny. Wypisz, wymaluj, pasuje to do profesor Jadwigi Staniszkis. Wypowiedziała się ona o jednym zdaniu z wywiadu Władysława Bartoszewskiego dla „Die Welt”. Sprawa jest znana, więc chcę tylko napisać, że kiedy miałem 7 lat, donos polskich sąsiadów zakończył się wejściem gestapo, wywleczeniem z ukrycia młodej żydowskiej matki z dwójką dzieci. Wyprowadzono ich kawałek dalej, na pole. Gospodarzy wywieziono esesmańską budą. Było to we wsi Grzybowa, za Rembertowem, w czerwcu 1944 r. Pretensja do Bartoszewskiego, że wyszedł jakoby dzięki łapówce, zamiast zostać i zginąć w Auschwitz, jest z piekła rodem. Zacznijmy od tego, że Władysław Bartoszewski był od młodości wolontariuszem, a potem członkiem PCK i to właśnie międzynarodowemu Czerwonemu Krzyżowi udało się wynegocjować zwolnienie więźnia. Tłumaczyć to wszystko pani profesor jest chyba jednak stratą czasu.
Niesmaczne było i uwłaczające całe to niby troskliwe i subtelne zastanawianie się, czy prezydent ma zabrać generała Jaruzelskiego na pielgrzymkę do Rzymu, czy nie. Nie przypominam sobie, abym kiedyś czytał w gazetach, że Jan Paweł II zastanawia się w Watykanie, czy zaprosić Jaruzelskiego na rozmowę, i bije się z myślami, czy odwiedzić Ali Agcę w celi. PiS wziął znów na chwilę TVP i ta chwila wystarczyła. Nocą z soboty na niedzielę włączyłem Dwójkę. Jakiś historyczny filmik się snuł. – Król zaprasza cię do Wersalu, pani... – tu film przerwano i pokazały się paski techniczne. Była 02.45. Taka zagadka: Wchodzi lewym uchem, wychodzi prawym uchem, a jednak w głowie pozostaje, co to jest? Odpowiedź: kilof. I to jest właśnie cała nasza telewizja państwowa.