Premier Donald Tusk:
Nie kwestionujemy zasadniczych ustaleń MAK. Nie budzą one szczególnych zastrzeżeń. To co budzi nasze wątpliwości, to braki w raporcie, a nie poszczególne stwierdzenia. Chodzi o okoliczności katastrofy, ale także o rosyjskie lotnisko, wieżę kontrolną i zachowanie kontrolerów. Także nie wszystkie proceduralne uchybienia, jakie wskazujemy w naszych uwagach, zostały przez stronę rosyjską uwzględnione.
Niewypełnienie wszystkich punktów konwencji chicagowskiej nie ulega wątpliwości. Pożądane są rozmowy w celu ustalenia wspólnej wersji raportu i z takim wnioskiem Polska zgodnie z konwencją zwróci się do Rosji w najbliższym czasie. Jeśli rozmowy nie przyniosą porozumienia, rozpatrzymy możliwość odwołania do instytucji międzynarodowych [chodzi o ICAO - red.], co także przewiduje konwencja. Mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. Najlepiej, gdyby raport miał charakter wspólnej diagnozy.
Tak czy inaczej polska komisja przedstawi wersje zdarzeń na podstawie dowodów i poszlak najbardziej naszym zdaniem zbliżających nas do prawdy. Tak szybko jak to będzie możliwe, w porozumieniu z polskimi prokuratorami i prawnikami będziemy ujawniali wszystkie materiały, które są w polskiej dyspozycji.
Niewykluczone, że polskie ustalenia i badania pokażą jeszcze głębiej i trafniej przyczyny i zaniedbania, które miały miejsce po polskiej stronie. Nie zmienia to faktu, że druga strona powinna mieć odwagę i gotowość do pokazania całości obrazu.
Tragiczna katastrofa z 10 kwietnia nie musi być i nie była ciosem w stosunki polsko – rosyjskie. Nie możemy dopuścić do sytuacji, by jakiekolwiek niedomowienie, jakiekolwiek zaniedbanie okazało się hamulcem dla tych relacji.
Jerzy Miller, szef MSWiA i polskiej komisji badającej przyczynę katastrofy pod Smoleńskiem:
Nie polemizujemy z zarzutami strony rosyjskiej, bo sami byśmy je postawili. Obie strony - polska i rosyjska - nie były przygotowane do bezpiecznego przeprowadzenia tego lotu. W związku z tym nieprzypadkowo nasze uwagi do projektu raportu MAK tak, a nie inaczej brzmią. One stanowią uzupełnienie do projektu raportu, do tych spraw, których brak zauważyliśmy.
Nieodrzucenie naszych uwag przez stronę rosyjską, ale umieszczenie ich jako niemieszczących się w treści raportu potwierdza, że nasze spostrzeżenia nie mijają się z prawdą. Dzisiejsza wypowiedź pani Tatiany Anodiny, że zdaniem MAK zachowanie kontrolerów i funkcjonowanie urządzeń na lotnisku nie miało zasadniczego wpływu na katastrofę oznacza, że i ona zdaje sobie sprawę, że jednak znaczenie miało. Pytanie, na ile było decydujące, a na ile obniżało poziom bezpieczeństwa lotu. To jest przedmiotem badań, także polskiej komisji. Proszę o cierpliwość, chcemy to robić odpowiedzialnie. Chcemy ukończyć wszystkie badania, które są potrzebne. Raport polski będzie bardziej surowy dla strony polskiej niż rosyjski.
Janusz Zemke, eurodeputowany SLD, były wiceminister obrony narodowej:
Jeśli chodzi o główne przyczyny katastrofy, zostały one wyszczególnione przez MAK i nie mogą być one dla nas zaskoczeniem, ponieważ Polska wiedziała, że członkowie załogi działali pod presją czasu, a sama załoga nie była zbyt dobrze skompletowana, tzn. jej członkowie mieli dość słabe doświadczenie. Kapitan lotu wziął na siebie całą odpowiedzialność, a nawigator praktycznie nie reagował. Raport MAK jest jednak wersją rosyjską, w zasadzie pomija rolę wieży w Smoleńsku, która zdaniem MAK ograniczała się jedynie do podawania warunków atmosferycznych, jakie panowały wówczas nad lotniskiem. W tej chwili czekam na reakcję strony polskiej.
Prof. Zbigniew Ćwiąkalski, karnista, były minister sprawiedliwości:
Trochę za szybko MAK opublikował ten raport. Rozumiem nacisk opinii publicznej, ale boję się, że mogło się to odbyć kosztem precyzji. Oficjalny raport z katastrofy samolotu Concorde na lotnisku Charles'a de Gaulle'a w Paryżu opublikowano dopiero po siedmiu latach, dlatego trochę mnie dziwi, że MAK aż tak się pośpieszył.
Raport MAK na pewno ma istotne znaczenie w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej, ale pamiętajmy, że w nim nie wskazuje się winnych, lecz przyczyny wypadku. Niezależna od raportu MAK jest praca polskiej komisji badania wypadków lotniczych (także nastawionej na wykrycie przyczyn katastrofy), a odrębne są działania polskiej i rosyjskiej prokuratury - które także niezależnie od siebie ustalają odpowiedzialność karną poszczególnych osób.
W raporcie bardzo plastycznie przedstawiono końcową fazę lotu z 10 kwietnia. Pozostaje pytanie o przebieg rozmów załogi i wieży czy samych kontrolerów z wieży. Pamiętajmy, że konwencja chicagowska formalnie zakazuje ujawniania dokumentów o przebiegu lotu. Te dane mogą wykorzystać tylko komisje badające i organa ścigania. Ale o to nie powinniśmy mieć pretensji do MAK, bo pamiętamy, że to polska strona zdecydowała się ujawnić stenogramy z „czarnych skrzynek”. Zrobiono to, bo przecież co miesiąc są u nas spotkania i wiece, na których żąda się „ujawnienia całej prawdy”.
Spodziewam się teraz, że MAK przekaże stronie polskiej raport, który dla naszej prokuratury będzie ważnym dowodem - ale niewiążącym co do końcowych ustaleń. Oczywiście to możliwe, że nasze ustalenia będą się różnić od rosyjskich, ale nie widzę fizycznej możliwości, by np. polska prokuratura wezwała, przesłuchała i doprowadziła do osądzenia rosyjskich kontrolerów z wieży w Smoleńsku.
Gdybyśmy od Rosji otrzymali sam raport MAK - bez materiałów, na jakich MAK pracował, powinniśmy się o nie zwrócić i nie widzę przeszkód, byśmy ich nie otrzymali. Tam są istotne dowody pozwalające oceniać wiarygodność zeznań - naturalnie osoby wysłuchiwane przez MAK mówią tam bez rygorów odpowiedzialności karnej i to nie to samo co zeznania w prokuraturze. Ale te ich oświadczenia pozwalają ocenić wiarygodność zeznań, dlatego jestem przeciwny opiniom, że komisje badawcze powinny przekazywać prokuraturze tylko raport, bez dokumentów źródłowych.
Prokuratura powinna mieć pełne akta, które następnie przekaże swoim powołanym biegłym, aby oni ocenili całokształt sprawy.
(źródło: PAP)
Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych:
Rosjanie w swoich przepisach mają zapis, że na lotnisku wojskowym nie wolno lądować bez lidera. To jest pytanie: dlaczego wyrazili zgodę i złamali swoje przepisy? Jestem przekonany, że gdyby był lider w samolocie, nie doszłoby do katastrofy. On powiedziałby załodze, że nie mogą podchodzić korzystając z radiowysokościomierza na tym lotnisku. Zgody na lądowanie de facto rzeczywiście kontrolerzy nie udzielili, ale zgodzili się na zejście samolotu do wysokości decyzji. A nawet tej zgody, w tych warunkach, nie powinni wydać.
Zwalenie winy tylko na pilotów jest najprostsze. Oni są produktem systemu i działają tak, jak się ich nauczy i przeszkoli. Ten samolot nie powinien wylecieć z Warszawy. Nie było dobrego zabezpieczenia, pieniędzy na szkolenia na symulatorach.
(źródło: TVN 24)
Michał Fiszer, były pilot wojskowy:
Pilot przyjął większą prędkość i wskazuje to, że zakładał odejście na drugi krąg. Łatwiej jest, szybciej się odchodzi na drugi krąg z większej prędkości niż z mniejszej. Miał zaprogramowaną niewłaściwą ścieżkę podejścia, typową dla lotnisk komunikacyjnych zachodnich, natomiast na lotniskach rosyjskich, wojskowych jest nieco inny kąt podejścia, bardziej płaskie podejście do lądowania. Załoga nie zdawała sobie sprawy, na jakiej jest wysokości, ponieważ niewłaściwie wykorzystywano wysokościomierze dostępne w kabinie. Odczytywano wysokość z radiowysokościomierza, jednocześnie na głównym, najważniejszym wysokościomierzu dowódcy załogi nie wprowadzono ciśnienia lotniskowego, tylko zostało standardowe i kontrola - według tego wysokościomierza - oczywiście tylko utrwalała załogę w błędnej ocenie wysokości. Dlatego nie doszło do przejścia na drugie dojście, ponieważ oni nie mieli świadomości, na jakiej są wysokości faktycznie.
Inna kwestia, że kontroler - niezależnie od przepisów, jakie obowiązują - jeżeli widzi, że samolot schodzi pod ścieżkę, to powinien reagować, powinien ostrzec załogę o schodzeniu pod ścieżkę i to już jest jego wina. Nawet jeżeli w myśl przepisów postępował prawidłowo, no to jest jego wina, jakaś taka moralna.
Jeżeli chodzi o system TAWS to on ostrzegał grubo powyżej właściwej wysokości ze względu na to, że w systemie tego lotniska po prostu nie było, ono nie istniało w tym systemie i system odbierał to jako próbę zniżania się w szczere pole.
To był kontrolowany lot w ziemię z powodu błędnego wykorzystania przyrządów pokładowych, błędnej świadomości sytuacyjnej, czyli świadomości, na jakiej są wysokości i kilku innych błędów, które MAK szczegółowo wypunktował.
Raport MAK wyjaśnia podstawowe przyczyny katastrofy, natomiast trzeba by się szczegółowo zapoznać z tymi wszystkimi okolicznościami, które mówią o pośrednich przyczynach. Natomiast te bezpośrednie przyczyny wyjaśnia w sposób logiczny.
(źródło: PAP)
Wojciech Łuczak, ekspert lotniczy
Dowódca był pod wpływem alkoholu i to była pierwsza szokująca informacja. Drugą, najbardziej szokującą wiadomością, była ta, że drugi pilot miał tylko 26 godzin wylatanych na tym typie samolotu, a tak naprawdę specjalizował się w pilotażu JAK-a 40. W pełni to potwierdza tezę, że załoga prezydenckiego Tu-154M została przypadkowo dobrana. 26 godzin na tym typie samolotu to tyle co nic. Doświadczony pilot, kiedy te samoloty były w eksploatacji PLL LOT, potrafił nalatać kilka tysięcy.
Kolejna rzecz, która mnie uderzyła, to że kontroler z dołu, z lotniska, zapytał, czy załoga schodziła kiedyś w systemie rosyjskim, czyli lądowała na wojskowym lotnisku rosyjskim. I odpowiedź padła twierdząca. To oznacza, że załoga powinna znać procedurę, a ta stanowi, że słaby radar podaje tylko odległość samolotu do progu pasa, a załoga, mając lepsze oprzyrządowanie na pokładzie, kwituje to wysokością. Gdyby tak się stało, a tak się nie stało, to ostrzeżenie o malejącej wysokości przyszłoby jako otrzeźwienie. Może by się to wtedy tylko zakończyło uderzeniem w ziemię i część osób by przeżyła.
(źródło: TOK FM)