Nowy Rok. I jak co roku człowiek zamiast się cieszyć, sprawdza z przerażeniem, jakie tym razem rocznice posłużą nam do rozdzierania szat, piętnowania winnych lub przeciwnie – zadzierania narodowego nosa. Niestety, nie będzie lekko.
Przede wszystkim minie 30 lat od wprowadzenia stanu wojennego. I 29 rocznica, i 28 wystarczały już do martyrologii i bicia w tarabany, cóż dopiero okrągła! Oczywiście wszystko jest jasne. Zdrajca generał Jaruzelski wypowiedział wojnę narodowi. Nie było żadnego „mniejszego zła”, tragicznego rozdarcia... „Historycy” z IPN wiedzą na pewno, że Biuro Polityczne KPZR dobrotliwie przyglądałoby się przejęciu władzy przez Solidarność, radzieckie czołgi na polskich granicach były tekturowe i w razie czego strzelałyby paczkami z prezentami na zbliżające się Boże Narodzenie. Możemy sobie pozwolić w tym szczególnym przypadku na tak sielski obrazek złowrogich zazwyczaj Ruskich, gdyż szczęśliwie znajdą się w 2011 r. okazje do przywrócenia prawidłowej, instytutowej i instytucjonalnej pamięci narodowej. I tak równo 400 lat temu, w marcu 1611 r., bez cienia szacunku i względu na wyższość kulturalną obległy nas Ruskie na Kremlu, gdzie po starannym spaleniu Moskwy schroniła się bohaterska polska załoga. Z całym azjatyckim okrucieństwem nie dopuszczano do obrońców transportów z żywnością i bezwzględnie przeganiano idących im z pomocą przyjaciół.
Z kolei 350 lat temu, we wrześniu 1761 r., kiedy szlachta sieradzka zbuntowała się przeciw dworowi i carycy, wyruszył przeciw niej generał Piotr Sołtykow, mający taką opinię, że nasi od razu woleli pierzchnąć. Pomimo tak pacyfistycznej postawy Ruscy obciążyli nieszczęsnych sieradzan należnościami za prowiant i paszę zabrane przez Kozaków Sołtyka.
Przed 90 laty, 25 maja 1921 r., rząd polski nawiązał wprawdzie stosunki dyplomatyczne z Sowietami, ale żeby sobie za dużo nie myśleli, już w trzy dni później patronował w Warszawie zjazdowi Kozaków planujących walkę z bolszewikami pod dowództwem atamana Michaiła Gniłorybowa. To się właśnie nazywa twarda polityka wobec Rosji, kontynuowana później w Gruzji przez Lecha Kaczyńskiego. Otwarcie w Warszawie ronda ku czci Gniłorybowa zatuszuje ostatecznie tę drobną niezręczność, jaką było kanonizowanie Leonida Breżniewa, żeby pogrążyć Wojciecha Jaruzelskiego.
Z Niemcami na szczęście jest w tym roku łatwiej. Już okrągłe 700 lat temu usiłowali nam bruździć w Krakowie, podnosząc bunt przeciw Władysławowi Łokietkowi. Potem będzie się to jeszcze powtarzać, aż zdenerwowany Łokietek nie wymyśli znakomitego testu na patriotyzm. Kto nie wymówi: „soczewica, koło, miele młyn”, idzie pod miecz. Jest to do dzisiaj najlepszy sprawdzian prawdziwej polskości.
Wydawać by się mogło, że Grunwald odfajkowaliśmy już w zeszłym roku? Otóż nie! To w 1411 r., a więc okrągłe jak pierś dziewicy 600 lat temu, zawieszone zostały w katedrze krakowskiej zdobyczne wraże sztandary, a król ogłosił, iż dzień grunwaldzkiego zwycięstwa ma być po wiek wieków wolny od pracy i święcony niczym niedziela. Tym samym ustanowił, na pohybel Teutonom – uwaga, uwaga! – pierwsze w dziejach święto narodowe.
W mniej odległych czasach, ledwie przed półwiekiem, 17 sierpnia 1961 r. rozpoczęto budowę muru berlińskiego, który, jak wiadomo, zburzyli Jan Paweł II i Lech Wałęsa, za co Niemcy winni nam dozgonną wdzięczność, o czym nie omieszkamy im oczywiście przypomnieć.
Dla IPN przynosi 2011 r. dwie gratki niezrównane. Sto lat temu, 30 kwietnia 1911 r., zmarł we Florencji Stanisław Brzozowski. Był agentem ochrany, czy nie był? Rzecz bodaj bardziej pasjonująca niż drzazga w czaszce Sikorskiego. Niestety, jesteśmy niemal pewni rozstrzygnięcia. Gdyby nie był agentem, nie byłoby spisku. Że zaś spiskami IPN żyje... Biada Brzozowskiemu! Drugi casus jest już dla IPN po prostu stworzony. Przed 60 laty, 2 sierpnia 1951 r., aresztowany zostaje Władysław Gomułka. Ponieważ wszystko co przed 1989 r. jest jednolitą czerwoną mazią, jak zinterpretować, że agenci postponują agenta? Zupełnie jak w wierszyku:
Kiedy śledzia drugi śledź
Śledzi wciąż po śladzie,
To powiedzcie, który śledź
Służy w kontrwywiadzie.
Zacząć należy, to rzecz pewna, od ekshumacji zwłok towarzysza Wiesława. Na wszelki wypadek. Żeby stwierdzić autorytatywnie na podstawie ewentualnie zachowanej śledziony, czy on Wiesław, czy Władysław, a może po prostu Icek, i w ten sposób obnażyć kolejne kłamstwo komuny. Podatnik wytrzymał Sikorskiego z towarzystwem, to i zwapniałym Gomułką nie będzie się brzydzić, a w każdym razie nie powinien.
Są jednak w nadchodzącym roku również i takie rocznice, których, choćby najokrąglejsze, w imię poszanowania wartości chrześcijańskich i subtelnej wrażliwości narodu obchodzić nie będziemy. Nie ma mowy, kropka. Tymczasem równo 900 lat temu, w 1111 r., dobry i sławny nasz król Bolesław Krzywousty oślepić kazał swojego brata Zbigniewa. Jest to wydarzenie niestosowne z dwóch przynajmniej względów. Po pierwsze, Polska katolicką rodziną stoi, maltretowanie braciszka nie jest zaś, powiedzmy, apoteozą więzi familijnych. Po drugie, my Polacy, w przeciwieństwie do Ruskich, Mongołów i germańskich Teutonów, jesteśmy narodem łagodnym i czułym na cudze cierpienie. Bolesław unicestwił tymczasem oczka braciszka bez narkozy. Były podówczas dwie metody w tym względzie: wypalanie albo tzw. łyżeczkowanie. Oszczędźmy sobie szczegółów...
Przed 450 laty, 24 czerwca 1661 r., w kościele Karmelitów w Warszawie chorąży koronny Jan Sobieski (późniejszy Jan III) i Marysieńka Kazimiera d’Arquin ślubowali sobie miłość, której i śmierć nie rozdzieli. Akt ten przeszedł do historii jako „śluby karmelitańskie”. Udzielili ich karmelici wiedząc doskonale, że mąż Marysieńki żyje i o niczym nie wie, ale za to opłaceni sowicie. O tym też w nowym roku dziatkom opowiadać nie będziemy. Bo jeszcze by to zabrzmiało nazbyt aktualnie.