Osiągnął mianowicie to, co nie udawało się rządowi, ekonomistom i mediom razem wziętym – uświadomił społeczeństwu absurd przywileju, jakim cieszą się służby mundurowe. W wieku 34 lat został emerytem ze świadczeniem 3,5 tys. zł brutto, o jakim tylko marzyć mogą inni, nawet po 40 latach pracy. Mundurowi prawo przejścia na emeryturę uzyskują już po 15 latach.
Związki zawodowe policjantów, ale także wojskowych ugięły się pod tym ciosem byłego kolegi i zaczęły rozmawiać z rządem o koniecznej reformie systemu emerytalnego. Dotąd z ich wypowiedzi wynikało, że policjanci i żołnierze decydują się na wykonywanie zawodu tylko dlatego, że za chwilę mogą zostać emerytami. Każda próba ograniczenia przywileju miałaby spowodować, że nasza armia i policja się rozpierzchną. Obecnie związki rozmawiają już z rządem nieco inaczej. Co nie znaczy, że bez demagogii.
Nie jest prawdą, że reforma może objąć tylko tych, którzy rozpoczną pracę w 2012 r. i później, bo tym aktualnie pracującym nie można odebrać praw nabytych. Na pierwsze efekty reformy państwo musiałoby wtedy czekać co najmniej 15 lat. Nie mamy tyle czasu, dziura w budżecie jest coraz większa. Poza tym, kiedy wprowadzano reformę emerytalną w 1998 r. (wtedy mundurowi też zostali nią objęci), argumentu o prawach nabytych nikt nie podnosił. Nowy system objął wszystkich urodzonych po 1 stycznia 1949 r., a więc osoby przed 50 rokiem życia. Wszystkim, zależnie od stażu pracy, wyliczony został tak zwany kapitał początkowy właśnie po to, by zrekompensować przejście ze starego do nowego systemu. W wyniku reformy prawo do wcześniejszej emerytury straciły liczne grupy zawodowe.
Świeży wyrok Trybunału Konstytucyjnego konkluduje, że nie było naruszenia ustawy zasadniczej. Dlaczego mundurowi mają być traktowani inaczej?