Koniec listopada 2010 r., spot wyborczy w olsztyńskiej telewizji kablowej. Kandydat na prezydenta miasta Czesław Jerzy Małkowski siedzi na tle kominka, buzuje ogień. Na ścianie portret Jana Pawła II. Kandydat nawołuje: „Inwestujmy tak, by nie zapominać o kobietach”. Wydaje się, że wkracza na śliski grunt, ale niektórzy podejrzewają, że to zalecona przez specjalistów metoda terapeutyczna: mówić o kobietach jak najwięcej, w każdym kontekście i bez zahamowań.
To właśnie z powodu kobiet 28 lutego 2008 r. został zatrzymany i wyprowadzony w kajdankach z urzędu miasta, a w połowie marca trafił na siedem miesięcy do aresztu. Tak wybuchła afera (szczegóły w ramce), w której on, wówczas prezydent Olsztyna, został czarnym charakterem. Kilka miesięcy później odbyło się referendum i Małkowski stracił fotel prezydencki. Popadł w niebyt.
Do zarzutów natury obyczajowej dołączono prawie 30 gospodarczych, głównie dotyczyły podejmowania szkodliwych decyzji. Ale potem tylko jeden przekuto w akt oskarżenia. Małkowski stanął przed sądem i został uniewinniony. Po prawie dwóch latach znów zaczął pojawiać się publicznie. Dochodziły wieści, że zastanawia się nad startem w wyborach samorządowych 2010 r. Mało kto brał te zapowiedzi poważnie. Kwitowano, że to przecież niemożliwe, nie będzie chciał kompromitować siebie i miasta. A potem skończyły się domysły, bo Małkowski powołał własny komitet wyborczy i zgłosił się jako kandydat. Tłumaczył, że jest niewinny. Nie zgwałcił żadnej kobiety, nie wykorzystywał podwładnych. Początkowo twierdził, że kłamstwem jest, iż współżył ze swoją sekretarką. Potem zmienił zdanie; tak, utrzymywał stosunki seksualne z sekretarką, ale gwałtu nie było, dowody spreparowano. – Mam syndrom Clintona, to cała moja wina – mówi dzisiaj reporterowi POLITYKI. – A to jest kategoria romans, a nie mobbing.
Msza za seksaferę
Przed pierwszą turą wszystko wydawało się poukładane. W sondażach kandydatów na prezydenta Olsztyna pewnie prowadził Piotr Grzymowicz (prawie 40 proc. poparcia), potem długo, długo nikt. Następny na liście Małkowski miał poparcie 27 proc. Nikogo nie zastanowiło, że w krótkim czasie słupki sondażowe Małkowskiego skoczyły w górę o 100 proc., z początkowo niecałych 14 proc. Oczekiwano, że prawdziwa batalia o prezydenturę rozegra się między dotychczasowym włodarzem Olsztyna Grzymowiczem a kandydatem PO Januszem Cichoniem (dr. ekonomii, posłem na Sejm).
Cichoń już rządził Olsztynem z ramienia Unii Wolności (1998–2001). Nie dotrwał wtedy do końca kadencji, podał się do dymisji na znak protestu przeciwko obstrukcyjnym poczynaniom ówczesnego przewodniczącego rady miasta. Był nim mało wtedy znany Czesław Małkowski, działacz SLD, nauczyciel historii, a wcześniej sekretarz gminny PZPR i szef olsztyńskiego Urzędu Cenzury, który w nowej rzeczywistości znów mozolnie piął się po szczeblach kariery. Chciał zrobić prawdziwą, a nie taką na miarę PRL.
Po obaleniu Cichonia szybko uzyskał demokratyczny mandat do pełnienia władzy. Dwa razy wygrał kolejne wybory samorządowe. W 2006 r. już w I turze i to jako kandydat niezależny, bo rok wcześniej demonstracyjnie oddał legitymację SLD.
– Mój tata był dziennikarzem, kierował „Dziennikiem Pojezierza”, który jako pierwsza gazeta w Polsce opublikował listę katyńską. Wtedy działała jeszcze cenzura – opowiada Piotr Bałtroczyk, pochodzący z Olsztyna znany artysta kabaretowy i dziennikarz. – Po śmierci taty Małkowski opowiadał, że to on razem z moim ojcem walczył o publikację tej listy. Mijał się z prawdą. Ojciec żalił się, że z tym cenzorem Małkowskim ma same kłopoty.
Umiał zadbać o dobre stosunki z olsztyńską hierarchią kościelną. Pojechał do Watykanu, uzyskał audiencję u Jana Pawła II, a po powrocie rozdawał różańce. Kiedy później wybuchła seksafera, w olsztyńskiej katedrze odprawiono mszę w jego intencji.
Jako prezydent lubił bywać na salonach. Uświetniał, przecinał wstęgi, spotykał się z artystami, fundował nagrody dla ludzi kultury. Dla mieszkańców był jak ojciec. – Na audiencje u niego czekało się najwyżej kilka dni – wspomina Marek Żejmo, olsztyński biznesmen i świeży radny z ramienia komitetu wyborczego Małkowskiego. – Dla każdego znajdował czas, nad każdym potrafił się pochylić.
Kiedyś prezydent jechał taksówką. Kierowca poskarżył się, że prześladuje go Straż Miejska. „Zbadam to” – obiecał prezydent. I rzeczywiście, po kilku dniach wezwał szefa Straży i go upomniał. Od tej pory taksówkarz został jego fanem.
Kiedy Czesław Małkowski brylował, miastem tak naprawdę kierował wiceprezydent Piotr Grzymowicz, dr inżynier budownictwa, uważany za sprawnego technokratę. Można rzec, że grali wtedy w jednej drużynie. Potem jednak ich drogi się rozeszły. Grzymowicz nie chciał dłużej firmować poczynań szefa, wolał pracować na własne konto, zrezygnował z wiceprezydentury. Być może przeczuwał, że niebawem Małkowskiego dopadną oskarżenia.
Po referendum, w wyniku którego Małkowski stracił stanowisko (a wcześniej wolność), Grzymowicz wygrał przedterminowe wybory, stanął za sterem miasta i – co oczywiste – wystartował w kolejnych, już planowanych, wyborach.
Skrzywdzonego żal
Pierwsza tura zakończyła się sensacyjnie: w Olsztynie wygrał Czesław Jerzy Małkowski, uzyskując 38,66 proc. głosów, przed Piotrem Grzymowiczem – 36,32 proc. Trzeci Janusz Cichoń dostał 13 proc. poparcia, kandydat PiS – 8,5 proc., a reprezentant SLD zaledwie 1 proc. Z ponad 134 tys. osób uprawnionych w wyborach głosowało niewiele ponad 60 tys. mieszkańców. Małkowski dostał 23,5 tys. głosów.
Dr Dariusz Śledź z olsztyńskiego Instytutu Badań i Analiz Grupy OSB, którego sondaże tak znacznie różniły się od rzeczywistości, przyznaje ze wstydem, że taki błąd nie powinien się zdarzyć. Tłumaczy, że z badań wynikało, iż do urn pójdzie 80 proc. uprawnionych, a w rzeczywistości poszła połowa z deklarujących. Niektórzy mogli też ukrywać przed ankieterami prawdziwe preferencje. Dlaczego? Może ze wstydu – zastanawia się przedstawiciel biura sondażowego.
Piotr Bałtroczyk nazywa Olsztyn miastem wstydu. – Dzwonią koledzy z całej Polski, wyśmiewają się: gratulujemy ci świetnego wyniku.
Uczestniczył w kampanii jako członek Rady Ekspertów kandydata PO Janusza Cichonia, dlatego czuje się podwójnie przegrany. Właśnie siedzi nad tekstem listu do olsztynian. Zamierza go wygłosić w lokalnym radiu. List będzie nawoływał, by nie głosować na ludzi zhańbionych.
Zażenowanych jest w Olsztynie więcej. Wyraźnie widać, gdzie przebiega linia podziału. Wstydzą się młodzi wyborcy i ci bardziej wykształceni. – Elektorat Małkowskiego to osoby starsze, nisko uposażone, niedowierzające mediom i z góry przekonane, że tego człowieka skrzywdzono, niesłusznie oskarżono – mówi olsztyński socjolog prof. Marek Sokołowski z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Według niego, wyborcy Czesława Małkowskiego przypominają słuchaczy Radia Maryja. – Wśród nich dominuje myślenie emocjonalne. Skoro ktoś jest szykanowany, to na przekór wszystkim my go wesprzemy.
Nie dałem się złamać
Podczas debat wyborczych kandydaci nie prowadzili twardych sporów. – To była zbyt miękka kampania – mam nadzieję, że już ostatnia taka w Olsztynie – uważa Bałtroczyk. Tadeusz Prusiński z wydziału komunikacji społecznej urzędu miasta zapamiętał scenę ze wspólnego spotkania kandydatów z wyborcami. Pewna kobieta skarżyła się na uciążliwość sąsiedztwa agencji towarzyskiej i dopytywała, jak potencjalni prezydenci rozwiązaliby ten problem. Cichoń i Grzymowicz tłumaczyli, że trzeba by się przyjrzeć od strony możliwości prawnych, zastanowić się i dopiero wtedy podjąć decyzję. A Małkowski bez chwili wahania zadeklarował: natychmiast zlikwiduję! – Tak zdobywał głosy – mówi Prusiński. – Prosta metoda, każdemu obiecać, co sobie zażyczy.
Małkowski świetnie potrafi sam siebie promować, uważa prof. Sokołowski. Nie wpycha się nachalnie na czoło pochodu, ale pojawia się zawsze w tle. Podczas debat z Grzymowiczem skracał dystans, mówił do swojego byłego zastępcy, a dzisiaj rywala, po imieniu, traktował go protekcjonalnie. Grzymowicz twardo trzymał się formuły proszę pana i zawile wyjaśniał swój program. Do odbiorców docierał jasny przekaz, kto w tym tandemie gra pierwsze skrzypce, kto jest bardziej swoim chłopem.
Największe banery promowały Janusza Cichonia i jego hasło: „Patrzę w przyszłość, widzę Olsztyn”. Piotr Grzymowicz używał sloganu: „Olsztyn przyspiesza” – za jego krótkiej kadencji ruszyły przecież potężne inwestycje. Czesław Małkowski zwracał się na skromnych plakatach z prostym hasłem: „Żeby ludzi łączyć, nie dzielić”. Napisał list do mieszkańców, rozesłał w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy pod wszystkie adresy w mieście. Dzisiaj narzeka, że poczta go oszukała, list nie wszędzie dotarł. Napisał: „Trauma jaką przeżyłem ja i cała moja rodzina złamałaby niejednego twardziela i zniechęciła niemal każdego. Ja nie dałem się złamać!”. I na koniec: „Drodzy Olsztynianie, jestem do waszej dyspozycji, mam w sobie dość siły, pasji i determinacji, by kontynuować moją służbę dla Was i pięknego Olsztyna”. Na kampanię wydał, jak sam szacuje, ok. 100 tys. zł. – Pomogło mi grono przyjaciół – mówi.
Łzy prezydenta
Nie byłoby sukcesu w I turze, gdyby nie wsparcie lokalnych biznesmenów, o tym w Olsztynie wie każdy. Przedsiębiorcy podejmują ryzyko, poparcie jednego z kandydatów oznacza kłopoty, jeśli wybory wygra inny. Ale gra jest warta świeczki, bo miasto rozwija się, korzysta z pieniędzy unijnych, a szeroki front robót gwarantuje godziwy zarobek wykonawcom. Małkowski podejrzewa, że seksaferę sztucznie wywołał jeden z jego konkurentów. – Chcieli ze mnie zrobić człowieka chorego, seksoholika.
Ludzie z jego otoczenia wymieniają nawet kwotę, jaką miała zainkasować kobieta, która ujawniła rzekome bezeceństwa prezydenta Małkowskiego.
Kampanii towarzyszyła (i nadal towarzyszy) fala plotek. Kto ile daje, kto ile bierze. Jeden kandydat to „pan dziesięć procent” (bo tyle ma brać na boku za korzystne rozstrzygnięcie przetargu), drugi to „pan pięć procent”.
Merytoryczne argumenty przestały się liczyć. – Za mną przemawiają dokonania i praca, za nim gruszki na wierzbie – mówi Piotr Grzymowicz. A Małkowski ripostuje: – Jestem człowiekiem uczciwym, nie wdaję się w układy, dlatego chcą mnie zniszczyć.
Druga tura to już rozgrywka na śmierć i życie. W dniach między turami w Olsztynie zapanowało przekonanie, że im więcej mieszkańców pójdzie do urn, tym mniejsze ma szanse bohater seksafery. Ale Małkowski zapalczywie walczył o głosy. Podczas koncertu w filharmonii wręczył kosz kwiatów swojej żonie. Sala biła brawo. Przepraszał ją za swoje ekscesy, uważają zwolennicy Grzymowicza. – Nie przepraszałem, dziękowałem za pomoc – Małkowski nagle zaczyna szlochać. – Panie prezydencie, niech pan nie płacze – prosi reporter POLITYKI. Małkowski ociera łzy i całkiem spokojnie dopowiada, że na koncercie śpiewał słynny tenor Bogusław Morka. Sam Morka!