Tekst został opublikowany w POLITYCE w październiku 2010 roku.
Biskup Tadeusz Pieronek, sekretarz generalny episkopatu, już na początku lat 90. wezwał hierarchów do ujawnienia stanu posiadania. Był jednym z pierwszych, którzy domagali się pełnej przejrzystości finansów, tłumacząc, że Kościół nie ma powodu czegokolwiek ukrywać. „Trzeba zrozumieć – tłumaczył – że jeśli coś jest jawne, to jest lepsze niż wtedy, kiedy nie jest jawne”. Po 20-letniej walce biskup przyznaje, że lansowana przez niego polityka poniosła klęskę.
– Nie udało się, bo ludzie nie lubią ujawniać dochodów i chwalić się tym, co mają – mówi biskup Pieronek. – Transparentność jest ideałem, do którego trzeba dążyć w Kościele, i dopóki tego się nie zrobi, nie będzie spokoju. Trzeba szukać więc takich rozwiązań, które wszyscy zaakceptują.
Do tego czasu zdani jesteśmy na informacje, które Kościół sam przekaże. Są one bardzo skromne, bo wszystko, co dotyczy pieniędzy, majątków i zarobków, jest tajne. Gdy 10 lat temu zapytano o budżet polskiego Kościoła ks. Jana Droba, ekonoma Konferencji Episkopatu Polski, bezradnie rozłożył ręce i powiedział: „Kościół nie jest w stanie tego policzyć”.
Korzenie dzisiejszej materialnej potęgi Kościoła tkwią w przyjętej w maju 1989 r., tuż przed upadkiem PRL, ustawie o stosunku państwa do Kościoła katolickiego. To jeden z najdłużej przygotowywanych aktów prawnych w Polsce. Prace rozpoczęły się pod koniec 1980 r. Prof. Michał Pietrzak, specjalista prawa wyznaniowego, który brał w nich udział, mówi, że im władza była słabsza, tym łatwiej hierarchom było przypierać ją do muru i żądać zadośćuczynienia za mienie utracone w czasach stalinowskich. Zakończenie prac legislacyjnych nieprzypadkowo zbiegło się w czasie z obradami Okrągłego Stołu, ponownym zalegalizowaniem Solidarności i przygotowaniami do czerwcowych wyborów 1989 r. – Na doszlifowanie ustawy zabrakło nam ze trzech miesięcy – mówi Aleksander Merker, ówczesny dyrektor generalny Urzędu do spraw Wyznań. – Ale władza naciskała, by uchwalić ją szybko, bo chciała mieć argument w wyborach kontraktowych.
Prace nad projektem były niejawne i uczestniczyli w nich tylko przedstawiciele Kościoła i władz komunistycznych. Wszystkie zapisy dotyczące spraw majątkowych, zaproponowane przez hierarchię kościelną, zostały wprowadzone do ustawy wiosną 1989 r. A im bliżej wyborów, tym strona rządowa była bardziej uległa. – Ustępstwa wynikały z przesłanek politycznych, a nie prawnych – potwierdza dziś dr Paweł Borecki z Katedry Prawa Wyznaniowego UW.
Ustawa, uchwalona ostatecznie przez Sejm PRL 17 maja 1989 r., była przełomowa jak na warunki socjalizmu typu radzieckiego. Gwarantowała zwrot zagrabionych majątków, dawała prawo handlu ziemią i budynkami, przyznawała ulgi podatkowe i celne, a także gwarantowała duchowieństwu ubezpieczenie społeczne, finansowane ze Skarbu Państwa. Kościół uzyskał prawo do zakładania własnych stacji radiowych i telewizyjnych, prawo do posiadania organizacji Caritas; państwo zostało zobowiązane do finansowania uczelni katolickich i dotowania rozmaitych instytucji katolickich.
Kluczowa okazała się formuła tzw. postępowania regulacyjnego. Oznaczała ona, że jeśli chodzi o zagrabiony w latach 50. majątek, sprawiedliwość przywracać będzie nie niezawisły sąd, lecz specjalnie powołana Komisja Majątkowa. Wymyślił to Aleksander Merker, bo – jak tłumaczy – powierzenie skomplikowanych spraw majątkowych setkom sędziów powiatowych uniemożliwiłoby ich szybkie załatwienie. – Chodziło o to, by kierować się zdrowym rozsądkiem, a nie literą prawa – mówi.
Przedwojenne zyski
W przededniu II wojny światowej Kościół był ekonomiczną potęgą. To zresztą paradoks, że wiemy więcej o nieruchomościach i finansach Kościoła katolickiego w II Rzeczpospolitej niż obecnie. Wiemy, ile miał ziemi, ile szkół, internatów, sierocińców, przedszkoli i szpitali. Jawny był wówczas nakład prasy katolickiej z podziałem na dzienniki, czasopisma diecezjalne i Akcji Katolickiej. (Dotacja roczna na utrzymanie duchowieństwa i wydatków religijnych wynosiła w 1939 r. 20 mln zł).
W ciągu 21 lat istnienia II Rzeczpospolitej Kościół zwiększył dwukrotnie swój stan posiadania z 218 tys. ha w 1919 r. do 400 tys. ha w 1939 r. Tuż przed wojną co dziesiąty hektar ziemi uprawnej w kraju należał właśnie do Kościoła. Domagał się on kolejnych 404 tys. ha jako rekompensaty majątku skonfiskowanego przez zaborców. Przed wojną uznawano te roszczenia za umiarkowane; z rachunków biskupów wynikało bowiem, że tylko w zaborze pruskim stracili oni 785 tys. ha.
Starania hierarchów często kończyły się sukcesem. Jedną z ostatnich przedwojennych zdobyczy było 12 tys. ha ziem pounickich wraz z kościołami i kaplicami, które po długich pertraktacjach przypadły katolikom w 1938 r. jako rekompensata za majątek przejęty przez Rosjan w XIX w. (Po stłumieniu w 1864 r. powstania styczniowego hierarchowie oszacowali skonfiskowany majątek na ok. 400 mln rubli w złocie).
Niektóre ówczesne roszczenia sięgały nawet czasów Jana Kazimierza. Na przykład zakon warszawskich wizytek aż do wybuchu wojny walczył o zwrot 13 ha przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, udowadniając, że działki te zgromadzenie otrzymało od króla w 1668 r.
Jedynym realnym zagrożeniem dla ziemskiej potęgi Kościoła była groźba zapowiadanej przez ówczesne państwo reformy rolnej. Podpisany w 1925 r. konkordat przewidywał nawet, że rząd wykupi część majątków kościelnych na cele reformy, ale przez kolejne 14 lat zapis ten pozostawał martwy. Hierarchom udało się obronić swoje włości, a reformę prowadzono kosztem gruntów mniejszości religijnych, głównie prawosławnych.
Powojenne straty
Po II wojnie światowej Kościół utracił ponad połowę posiadanej ziemi i zabudowań. Stało się to z powodu zmiany granic Polski. Gros majątków duchownych znajdowało się za Bugiem, na Kresach Rzeczpospolitej, a więc na ziemiach po 1945 r. przejętych przez Związek Radziecki.
Z archiwalnych dokumentów Ministerstwa Rolnictwa i Reformy Rolnej z 1945 r. wynika, że w granicach Polski Ludowej pozostało ok. 7 tys. katolickich gospodarstw o łącznej powierzchni ok. 170 tys. ha. Przez pierwsze powojenne lata ten majątek był bezpieczny. Nawet reforma rolna PKWN z 1944 r., która pożarła dobra polskich magnatów, nie dotknęła gospodarstw duchowieństwa. Utracili oni wtedy jedynie lasy, które znacjonalizowano.
Prawdziwe represje spadły na Kościół pod koniec lat 40. W 1948 r. państwo przejęło zakonne szpitale (nie odbierając jednak zakonom prawa ich własności), dwa lata później prowadzone przez Caritas domy dziecka, żłobki, przedszkola i przytułki. W 1950 r. Sejm przyjął ustawę o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki (określenie to ma swoje źródło w zwyczaju przekazywania gruntów Kościołom w zapisach testamentowych, czemu zwykle towarzyszył zakaz sprzedaży ziemi – grunty więc były niejako martwe w obrocie).
Nacjonalizacji miały podlegać gospodarstwa proboszczów, ale mogli oni zachować po 50 ha. W województwach poznańskim, pomorskim oraz śląskim władza była bardziej liberalna i wyznaczyła ten limit na 100 ha.
Kościół nigdy nie przedstawił wiarygodnego bilansu swoich ówczesnych strat. W katolickich publikacjach podawana jest nawet liczba 155 tys. ha, ale z zachowanych dokumentów wynika, że państwo przejęło 89 tys. ha. Nie jest więc prawdą, że w czasach stalinowskich duchowni stracili całą ziemię. W ich rękach pozostawać musiało co najmniej 38 tys. ha, skoro za taki obszar jeszcze w 1965 r. płacili podatki gruntowe. Wiadomo też, że część gruntów zdążyli sprzedać albo przepisać na prywatne osoby. To był dość skuteczny sposób ukrywania majątków w czasach represji.
Komuniści tłumaczyli, że zabierają ziemię, by stworzyć Fundusz Kościelny. Zyski z przejętych gruntów miały być przeznaczone m.in. na pomoc lekarską dla księży i odbudowę kościołów. W praktyce pomoc ta trafiała tylko do niektórych duchownych – tych z Kół Księży w Zrzeszeniu Katolików Caritas, którzy byli lojalni wobec PRL.
Gierkowa szczodrość
Choć trudno w to dziś uwierzyć, ale już od 1970 r. Kościół zaczął odtwarzać i pomnażać majątek. Gdy tylko Edward Gierek został I sekretarzem PZPR, ofiarował katolikom nieruchomości, które Kościół użytkował na Ziemiach Odzyskanych. W ten sposób stał się on właścicielem 4800 świątyń, 1500 innych budynków i 900 ha gruntów rolnych, które przed wojną w większości należały do ewangelików. Nie wyceniono wartości tej darowizny. Dwa lata później rząd przekazał na własność dodatkowe 662 obiekty (kościoły, klasztory, plebanie, budynki parafialne i cmentarze).
Za Gierka zliberalizowane zostały przepisy dotyczące budowy nowych świątyń; wcześniej wszystkie zezwolenia były dość ściśle reglamentowane. Prawda, że władza obrzydzała takie inicjatywy na wszelkie sposoby – nie pozwalała kupować gruntów pod budowę, nie przydzielała materiałów budowlanych i rozbierała wzniesione bez zezwolenia budynki. Tym niemniej polityka liberalizacji doprowadziła do tego, że w pierwszej pięciolatce lat 70. wybudowano 538 świątyń, czyli więcej niż przez ćwierć wieku od zakończenia wojny. Rekord ten został pobity w latach 1982–85, gdy państwo wydało pozwolenia na zbudowanie 1376 kościołów.
Według prof. Michała Pietrzaka, znaczne dochody – oprócz składek wiernych – przynosiły w PRL wpływy z opłaty cmentarnej. Kościół pozostawał wciąż w tej dziedzinie monopolistą, mając w swej gestii trzy czwarte wszystkich cmentarzy w Polsce (w 1970 r. zarządzał 6531 cmentarzami).
Od 1974 r. komuniści zezwolili parafiom i zakonom na prowadzenie działalności gospodarczej „w celach religijnych”. Działalność ta była ściśle kontrolowana przez państwo, ale po uzyskaniu pozwolenia można było prowadzić wydawnictwo, zakład poligraficzny, produkować dewocjonalia, a nawet zakładać hotele. Wyznaniowe osoby prawne zaczęto traktować jako organizacje non profit, płacące podatki jedynie od prowadzonej działalności gospodarczej. Podatki przestały być formą represjonowania Kościoła.
ZOBACZ TAKŻE: Majątek Kościoła w liczbach
Uznanie win, przyznanie fal
1989 r. w publicystyce katolickiej przedstawiany jest jako moment uznania win przez państwo. Ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego z maja 1989 r. określana jest jako deklaracja woli naprawienia krzywd.
W ramach naprawy krzywd państwo zwróciło Kościołowi około 200 zakładów charytatywnych i opiekuńczych należących do Caritasu i rozpoczęło oddawanie zagrabionych w latach 50. majątków.
Gestem dobrej woli był zapis, że wszystko, co w 1989 r. pozostawało we władaniu Kościoła, przechodzi na jego własność. Dzięki temu katolicy przejęli 100 cerkwi prawosławnych, zajętych w 1945 r., zanim jeszcze upomnieli się o nie prawosławni. W ten sam sposób przeszły na własność katolików zbory protestanckie na Warmii i Mazurach, przejęte w latach 70.
Trudno nazwać rekompensatą uprawnienia do zakładania rozgłośni radiowych i telewizyjnych, kiedy jeszcze takiego prawa nie miały ani inne Kościoły, ani komercyjni nadawcy. Już w listopadzie 1991 r. diecezje dostały pozwolenie na prowadzenie 11 rozgłośni radiowych, a trzy lata później było ich 104. W 1997 r. Kościół otrzymał pierwszą koncesję na prowadzenie telewizji Niepokalanów. Korzysta przy tym ze statusu nadawcy społecznego, czyli jest zwolniony z opłat koncesyjnych. Samo Radio Maryja zaoszczędziło na tym około 7 mln zł.
Dziś Polskę oplata najgęstsza sieć rozgłośni katolickich w Europie. Działa 38 rozgłośni diecezjalnych, ogólnopolskie Radio Maryja nadaje ze 117 nadajników, a Porozumienie Programowe Radia Plus jest słyszalne w 9 miastach. (Dla porównania: radio Tok FM uzyskało koncesję tylko na 10 nadajników i nadaje swój program w 10 miastach). Oprócz tego nadają zakonne stacje: franciszkański Niepokalanów i paulińska Jasna Góra. Ile to warte? Samą sieć Radia Maryja specjaliści wyceniają na 240 mln zł.
Jedyną ogólnopolską telewizją katolicką jest Trwam, należąca do fundacji Lux Veritatis. Próby przekształcenia Telewizji Niepokalanów w ogólnopolski kanał, mimo wsparcia finansowego takich państwowych molochów jak KGHM, Orlen czy PSE, zakończyły się finansową katastrofą.
Zastrzyk rekompensacyjny
Znaczny zastrzyk finansowy wzmocnił Kościół w 1991 r. wraz z nowelizacją ustawy o stosunku państwa do Kościoła. Dopisano do niej art. 70a, co rozszerzyło możliwość rewindykacji dóbr martwej ręki na ziemiach zachodnich i północnych przez parafie katolickie, chociaż przecież w latach 50. nie można było im nic odebrać, ponieważ tego majątku nie posiadały. Tłumaczono więc, że jest to rekompensata za nieruchomości na terenach wcielonych do Związku Radzieckiego.
Ponadto ustawa zobowiązywała Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa do przekazania Kościołowi gruntów rolnych. Każdy dom zakonny otrzymał 5 ha gruntów, parafie po 15 ha, diecezje i seminaria po 50 ha. Żeby stać się właścicielem, wystarczyło tylko zgłosić się do wojewody. W ten sposób w ręce Kościoła trafiło kolejne kilkadziesiąt tysięcy hektarów. W samej tylko diecezji szczecińsko-kamieńskiej parafiom przypadło ponad 4 tys. ha gruntów. Według Czesława Janika ze stowarzyszenia Neutrum, w wyniku realizacji tego zapisu państwo oddało 37 tys. ha gruntów z Państwowego Funduszu Ziemi i Agencji Skarbu Państwa.
Przepisy były dość mętne, co proboszczowie skrzętnie wykorzystywali. Na przykład na Dolnym Śląsku niektóre parafie dorabiały sobie na obrocie ziemią, wielokrotnie występując o przyznanie im ustawowych 15 ha. Gdy je otrzymywały, sprzedawały i ponownie upominały się o swoje.
Na inny koncept wpadła kuria diecezjalna w Elblągu, która z seminarium, Caritasem i 50 parafiami utworzyła konsorcjum do wspólnego przejęcia 645-hektarowego PGR Fiszewo. Ten swoisty holding stał się właścicielem całego PGR wraz z budynkami, za które dopłacił około 1 mln zł. To samo konsorcjum otrzymało 213-hektarowy PGR Rejsyty. W województwie elbląskim z tytułu art. 70a Kościół otrzymał ponad 2 tys. ha gruntów.
Początek lat 90. to czas finansowego uprzywilejowania Kościoła katolickiego. Jednym z przykładów kapitulacji państwa w tej dziedzinie jest historia wsparcia dla KUL. Gdy w czerwcu 1991 r. Sejm przyjął ustawę o finansowaniu tej uczelni z budżetu państwa, decyzję uzasadniano tym, że PRL pozbawił szkołę źródeł dochodu, odbierając 7 tys. ha gruntów Fundacji Potulickich. Następnie zwrócono KUL cały majątek Fundacji Potulickich, dodając jeszcze tysiąc hektarów ekstra, by – jak tłumaczono – nie dzielić dawnego PGR.
Komisyjna maszynka
Największe jednak kontrowersje wywoływała działalność Komisji Majątkowej, która przez ostatnie 20 lat zwracała Kościołowi zagrabione przez PRL majątki.
Niedawne aresztowanie Marka P., byłego oficera SB, reprezentującego interesy wielu zakonów i parafii, pokazuje, że członkowie Komisji mogli być korumpowani. Był on kluczową osobą, prowadzącą w imieniu Kościoła rewindykację ziemi. Dzięki niemu majątki odzyskali m.in. krakowscy cystersi, elżbietanki z Poznania i Towarzystwo św. Brata Alberta. P. okazał się tak skuteczny w swoich działaniach, że polecano jego usługi kolejnym zgromadzeniom, towarzystwom i klasztorom.
Działając w pokoiku przy ulicy Domaniewskiej w Warszawie, Komisja Majątkowa decydowała o losie nieruchomości wartych miliardy złotych. Do kwietnia 2010 r. przekazała Kościołowi 60 tys. ha gruntów i przyznała 107 mln zł odszkodowań; oddała 490 nieruchomości, w tym: 9 przeszkoli, 8 szkół podstawowych, 18 ponadpodstawowych, 8 domów dziecka, 10 domów pomocy społecznej, 19 szpitali, 15 przychodni zdrowia, 3 muzea, 2 teatry, 2 biblioteki, budynek izby skarbowej, archiwum, prokuratury, sądu rejonowego, operetki, dworzec PKS i browar.
Przez lata Komisja pracowała jak maszynka. Z czasem zrezygnowano z takich zajmujących czas procedur jak przesłuchanie świadków, biegłych, dokonanie oględzin czy uczestnictwo w ekspertyzach. Samorządy często dowiadywały się z gazet, że grunt, którym zarządzały, trafił do klasztoru X lub kościoła Y.
Przez pierwsze 10 lat Komisja orzekała zwrot hektar za hektar, ale w 2001 r. Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu ustaliła bardziej korzystny dla Kościoła przelicznik. Teraz wycenia się wartość utraconego gruntu i oddaje się parafiom i zakonom ziemię o podobnej wartości. To bardzo korzystny przelicznik, bo ziemie zabrane przed półwiekiem często włączono w granice miast i ich cena wzrosła wielokrotnie.
Już kilka lat temu III RP oddała z nawiązką Kościołowi to, co zrabowała mu PRL – uważa Czesław Janik, prezes stowarzyszenia Neutrum, który obliczył, że oddano tej ziemi 97 tys. ha (60 tys. ha przez Komisję Majątkową i 37 tys. ha przez wojewodów z tytułu artykułu 70a). – Kościół jest jedynym podmiotem, wobec którego przeprowadzono w Polsce reprywatyzację – mówi dr Borecki. – Nikogo innego w ten sposób państwo nie potraktowało.
Generalnie jednak nie sposób dziś ustalić, ile ziemi posiada Kościół katolicki, bo oprócz państwa obdarowywały go samorządy. Nigdy nie ujawnili tego hierarchowie katoliccy, a wszystkie instytucje państwowe zasłaniają się albo tajemnicą, albo brakiem danych. Główny Urząd Statystyczny twierdzi, że nie może ze swoich zasobów wydzielić gospodarstw parafii, gdyż traktowane są one jak wszystkie inne gospodarstwa rolników indywidualnych. Ministerstwo Rolnictwa, które posiada listę wszystkich beneficjentów korzystających z dopłat unijnych, nie jest w stanie zsumować areału dóbr kościelnych. Dlaczego? Bo we wnioskach o dopłaty proboszczowie, zamiast nazw parafii, wpisują nazwiska własne lub osób przez siebie upoważnionych. By dowiedzieć się, jakie dopłaty dostają, trzeba by najpierw poznać nazwiska 10 tys. proboszczów (lub ich pełnomocników), wyszukać ich na liście beneficjentów i zsumować dochody.
Według ostrożnych szacunków Czesława Janika, katolickie osoby prawne posiadają obecnie co najmniej 160 tys. ha gruntów w Polsce. Nawet najniższe unijne dopłaty zapewniają z tego tytułu wpływy około 80 mln zł rocznie. Dlaczego to tak pilnie strzeżona tajemnica? – W Polsce idea taniego Kościoła jest wciąż żywa i ciągle pada na podatny grunt – tłumaczy dr Paweł Borecki. – Hierarchowie boją się antyklerykalizmu wyrosłego na podłożu finansowym.
ZOBACZ TAKŻE: Majątek Kościoła w liczbach
Imperium z datków i wydatków
Według Konferencji Episkopatu Polski, 36,6 mln obywateli to katolicy. Należą oni do 10 114 parafii, w których pracuje 28 546 księży (oprócz nich jest 23 304 siostry zakonne i 1522 braci zakonnych). W Polsce jest 133 biskupów i 14 418 katechetów.
Kościół dzieli się na 45 jednostek terytorialnych (metropolie, diecezje obrządków łacińskiego i bizantyńskiego, ordynariat polowy). Na jedną parafię przypada statystycznie 2,62 księdza, a na jednego księdza 1283 katolików.
Kościół katolicki prowadzi 1240 przedszkoli i szkół podstawowych, w których uczy się 133 tys. uczniów. Ma 417 szkół średnich (83 tys. uczniów) oraz 69 szkół wyższych i uniwersytetów (ponad 100 tys. studentów). Do Kościoła należą ponadto: 33 szpitale, 244 ambulatoria, 267 domów starców i opieki, 538 sierocińców, 1820 poradni rodzinnych, 1462 wychowawcze ośrodki specjalne oraz 287 innych instytucji charytatywnych lub wychowawczych.
W Polsce jest 17 533 świątynie katolickie, a każdego roku budowanych jest tysiąc nowych. Koszt budowy jednego kościoła to około 15 mln zł i odpowiada wydatkom na budowę 30 domów jednorodzinnych. Na pytanie, z czego utrzymuje się to imperium, hierarchowie często odpowiadają, że z datków wiernych. Ale nie do końca jest to prawda.
Parafie, które muszą się samofinansować, odprowadzają daninę na utrzymanie diecezji. Oprócz parafii specjalny podatek na rzecz kurii diecezjalnej płacą wszyscy księża. Do tego dochodzą dotacje państwowe na ochronę zabytków i zyski z diecezjalnych wydawnictw lub rozgłośni.
W Gdańsku proboszczowie muszą odprowadzać na rzecz kurii część zysków z dzierżawy anten telefonii komórkowej na wieżach kościelnych. W Warszawie natomiast urzędnicy archidiecezji zarabiają na wynajmie biurowców, a sztandarowym przykładem jest wybudowany za 24 mln dol. Roma Office Center, wyświęcony 10 lat temu przez prymasa Glempa. Stojący przy ul. Nowogrodzkiej budynek o powierzchni prawie 12 tys. m kw. został wzniesiony na działce, którą archidiecezja otrzymała od miasta. Oprócz biur znajdują się tam sklepy, restauracje i punkty usługowe.
Dr Borecki twierdzi, że dochody z dzierżawy nieruchomości stanowią coraz większe źródło wpływów Kościoła, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie z niedzielnych mszy ubywa wiernych.
Jednak od lat największego wsparcia udziela katolikom budżet państwa. Według byłego senatora SLD Ryszarda Jarzembowskiego, każdego roku państwo na cele związane z działalnością Kościoła katolickiego wydaje co najmniej 5 mld zł. (Według prof. Pietrzaka, koszty te wynoszą 1 mld zł). W tej kwocie mieszczą się zwolnienia celne, ulgi, dopłaty do uczelni, utrzymywanie wykładowców w seminariach oraz wypłaty dla 14 tys. katechetów. Do tego dochodzą pensje 131 kapelanów wojskowych, 19 policyjnych, 16 ze straży pożarnej, 10 ze straży granicznej i 3 z BOR. Najwięcej kapelanów pracuje w szpitalach. Ilu? Tego resort zdrowia nie wie. Prawdopodobnie jeden kapelan przypada na każdy z 1400 szpitali.
W 2006 r. Ministerstwo Finansów poinformowało, że na bezpośrednie finansowanie kościołów zaplanowało w budżecie państwa 272 mln zł. Najważniejsze wydatki państwa to Fundusz Kościelny, z którego opłacane są głównie ubezpieczenia społeczne księży i zakonnic. W roku ubiegłym kosztowało to podatników 95 mln zł.
Sześć lat temu senatorowie SLD podjęli nieśmiałe próby zlikwidowania Funduszu Kościelnego. Podczas konferencji w Senacie eksperci zwracali uwagę na paradoks jego dalszego funkcjonowania. Bo jeśli fundusz powstał w latach 50. i był finansowany z odebranych Kościołowi majątków, to z chwilą ich zwrócenia państwo powinno również zlikwidować fundusz.
Odzyskać Odzyskane
W Komisji Majątkowej do rozstrzygnięcia pozostało około 150 spraw spośród 3063 złożonych wniosków. Chodzi przeważnie o grunty na Ziemiach Odzyskanych, które należały kiedyś do III Rzeszy. Już na początku lat 90. kilkadziesiąt parafii tam usytuowanych domagało się zwrotu ziemi, która należała przed wojną do niemieckich proboszczów. Wojewodowie jednak konsekwentnie odrzucali te roszczenia, tłumacząc, że na podstawie niemieckich zapisów nie można wywodzić dla siebie prawa własności, bo polskie osoby prawne nie są następcami osób niemieckich.
Jednym z większych sukcesów Kościoła była kapitulacja państwa w tej sprawie. W marcu 2006 r. wicepremier Ludwik Dorn i biskup Stanisław Wielgus podpisali porozumienie, na mocy którego rząd przyznał Kościołowi prawo do przejęcia poniemieckich majątków. To porozumienie otwiera drogę kilkudziesięciu parafiom i zgromadzeniom, które przed laty złożyły w Komisji Majątkowej wnioski w takich sprawach.
Kościół zabiega jednak, by tę sprawę załatwić kompleksowo i uznać, że polski Kościół katolicki jest następcą prawnym Kościoła katolickiego III Rzeszy na terenach Ziem Odzyskanych. Biskupom zasiadającym w Komisji Wspólnej rządu i episkopatu nie udało się jeszcze tego pomysłu przeforsować. – Strona kościelna uważała, że Kościół nie jest ani polski, ani niemiecki, tylko powszechny i ponadnarodowy – mówi mecenas Krzysztof Wąsowski, który przez wiele lat reprezentował katolików w Komisji Majątkowej i też forsował rozwiązanie kompleksowe.
W każdym razie parafialne gospodarstwa na Ziemiach Odzyskanych to już ostatnie majątki, o jakie upomni się wkrótce Kościół. Niemieccy katolicy w Prusach i na Pomorzu byli przed wojną biedni i w mniejszości, a to znaczy, że majątków do przejęcia jest relatywnie niewiele.
Królestwo z tego świata
Po aresztowaniu pełnomocnika zakonów Marka P. pojawiły się przypuszczenia, że może teraz dojść do operacji przeciwnej: odzyskiwania majątku przez państwo od Kościoła, a samorządy wystąpią o odszkodowania. Ale Kościół nie musi niczego się obawiać. Nawet jeśli okaże się, że decyzje podejmowali skorumpowani urzędnicy na podstawie fałszywych wycen gruntów, nie ma możliwości odebrania mu ziemi. Taką gwarancję Kościół otrzymał w ustawie z 1989 r., zawierającej paragraf o ostateczności orzeczeń Komisji Majątkowej.
Zasadę tę kwestionuje wniosek SLD, oczekujący od dwóch lat na rozpatrzenie w Trybunale Konstytucyjnym. Jeśli Trybunał przyzna lewicy rację, to nie zmieni reguły, że prawo nie działa wstecz. A ewentualne odszkodowania samorządom, poszkodowanym przez Marka P., wypłaci Skarb Państwa. Polski Kościół pozostanie potężnym królestwem całkiem z tego świata.
współpraca Karina Osiecka, Natalia Bugalska
ZOBACZ TAKŻE: Majątek Kościoła w liczbach