Naszym stosunkiem do prezydentów kierują zderzające się normy. Pierwsza – tradycyjna. Prezydenci są następcami monarchów, protokół państwowy wywodzi się z etykiety dworskiej. Prezydent wchodzi – wstajemy; to on (jako najwyższy reprezentant państwa) korzysta z okazałego pałacu, oficerów przy szablach, limuzyny z naszą flagą, to jego sadzają na honorowym miejscu, przepuszczają pierwszego w drzwiach. Więcej: obowiązujące przepisy karne sankcjonują jego zniesławienie – to pozostałość zbrodni obrazy majestatu.
Norma druga – zupełnie nowa. Prezydent jest zwyczajną osobą publiczną. W ustroju demokratycznym wszystkie osoby publiczne odpowiadają przed obywatelami, a ci korzystają z wolności słowa. Krytyka władzy – nawet nieusprawiedliwiona – jest elementarnym prawem obywatela. Demokracja przyniosła też egalitaryzm. Czołobitność, kult władzy, czapkowanie urzędnikom – to epoka samodzierżawia. Gdyby władza zabraniała z siebie kpin i żartów, a nawet szyderstw – cofnęlibyśmy się do obrzydliwej dyktatury.
Jak z tej sprzeczności norm wybrnąć? Przez szacunek i maniery. Szacunek należy się każdemu. Norwid dziwił się nawet, że są ludzie, którzy nie wiedzą, że grzeczność kosztowała rodzaj ludzki całe wieki pracy. Czy prezydent jest pod specjalną ochroną? Mickiewicz uczył, że „grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna”, więc prezydentowi, który jest inkarnacją państwa, należy okazywać szczególną. Ta nie oznacza bezkrytycznego podejścia. Krytyka postępowania prezydenta, krytyka jego polityki, nawet surowa – jest nie tylko usprawiedliwiona, ale potrzebna. Musi być jednak wyrażona w stosownej formie.
I ostatnia uwaga o szacunku: teoretycy ustroju mówią o kontrakcie wiążącym władzę i obywateli. Szanujemy prezydenta, który szanuje wszystkich obywateli. Prezydent nie może być partyjny, nie może przymilać się czy meldować jednym, nawet rodzinie, a lekceważyć czy pomijać innych. Prezydent nie może skłócać ani dzielić obywateli, odwrotnie – ma ich łączyć i wspierać dla dobra wspólnego. On też musi okazywać szacunek obywatelom.