Najpierw w latach 1970. zabłysnął jako budowniczy – dźwignął z ruin gdański kościół św. Brygidy. Finał tego dzieła zbiegł się z burzliwym rokiem 1980 r., gdy prałat niejako w sposób naturalny znalazł się wśród strajkujących w Stoczni Gdańskiej. Ale prawdziwym czasem próby okazał się stan wojenny. To wtedy ks. Jankowski zdał najważniejszy egzamin w życiu - nie zrejterował, stał się ostoją dla środowisk opozycyjnych, jedną w najważniejszych postaci i chyba najbardziej wtedy znanym prałatem w Polsce.
Niektórzy zapamiętali, że swoją energią i zapałem potrafił zarazić zwolnionego z internowania Lecha Wałęsę. Jego zasługi z tamtego okresu trudno przecenić. Lata stanu wojennego wydobyły na plan pierwszy to, co w nim było najlepsze. W efekcie czas po 1989 r. najpierw przyniósł sławę i chwałę. Może przetrwałaby ona do dziś, gdyby duchowny nie był osobą tak niejednorodną wewnętrznie, nie mieszczącą się w żadnych ramach, mieszanką wybuchową zalet i ułomności.
Wielkiemu sercu, energii, inwencji przedsiębiorczości, towarzyszyła równie wielka próżność, umiłowanie blichtru, średniej miary umysł. Z potrzeby przyciągnięcia uwagi opinii publicznej raz po raz z czymś wyskakiwał i zaskakiwał – a to wystawnymi przyjęciami, a to strojami, kiedy indziej zaś treścią kazań, wymową żłobka czy grobu Chrystusa (akcenty antysemickie, polityczne). Stał się sojusznikiem ks. Tadeusza Rydzyka. Wielokrotnie upominany przez arcybiskupa Gocłowskiego, został w końcu odwołany z probostwa. Nadal mieszkał na plebanii. Ale nie odgrywał już znaczącej roli.
Ostatni etap jego życia był po ludzku smutny. Resztki legendy przyciągały osoby próbujące robić własne interesiki – wino z prałatem, woda z prałatem, instytut jego imienia. On sam, już wtedy podupadły na zdrowiu, chyba nie zawsze był w pełni świadomy instrumentalnego traktowania. Także przez media, bez których nie umiał się obyć. A potem zrobiło się cicho.
Na pewno, prócz zasług dla „Solidarności” pozostaną po nim dwa dźwignięte z ruin zabytki - kościół św. Brygidy oraz Centrum Ekumeniczne Sióstr Brygidek na Polankach. I niedokończony bursztynowy ołtarz, który miał być wspanialszy niż Bursztynowa Komnata.