Pani Renia oferuje zakazany towar po obniżonej cenie: LM po 6,50 zł (legalnie po 9,70 zł), a Marlboro po 7 zł (10,70 zł). Towar leży pod kolorowymi rajstopami na stoisku pośród blaszaków u podnóża przebudowywanego właśnie Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie. Zamówić go można już przy wejściu, gdzie spacerują trzy panie powtarzające wchodzącym: papieroski, tanio. Papierosy występują na bazarze w pakietach po 10 paczek i zwykle trzeba na nie chwilę zaczekać. Pani, u której je się zamawia, znika wtedy w alejce. Role minihurtowni może pełnić stoisko z rajstopami, jak to pani Reni, a także buda z rosyjskim kawiorem, stolik z firanami czy blaszak z zupkami instant.
Zwykłemu klientowi trudno jest dostrzec w chaosie straganów sprawnie funkcjonujący mechanizm. Nie zauważy Ormianina, który pojawia się tuż przed zamknięciem bazaru, zbiera pieniądze z kolejnych stoisk i przekazuje je potem ludziom w skórzanych kurtkach stojącym na przystanku. Ta dobrze zorganizowana grupa składa się z około 30 osób. Każdego dnia sprzedają tutaj kilka tysięcy paczek papierosów.
Ile tego, czyli rekord w Sejnach
Według najczarniejszych szacunków Piotra Niemczyka, doradcy szefa Służby Celnej, przemyca się rocznie do Polski około 20 mld sztuk papierosów. Połowa zostaje w kraju, połowa jedzie tranzytem na Zachód. (6 mld sztuk trafia rokrocznie do Anglii, gdzie legalne papierosy są najdroższe w Europie).
Ale jesteśmy też – by tak rzec – coraz bardziej liczącym się producentem. W 2004 r. Polska po przystąpieniu do Unii zaczęła barykadować granicę wschodnią. – Od tej pory łatwiej wywieźć papierosy na Zachód, ale znacznie trudniej przemycić ze Wschodu – mówi oficer CBŚ. Powstała nisza, którą szybko wypełnili przestępcy. Do niedawna cała krajowa produkcja trafiała do Berlina, Brukseli i Londynu. – Po kolejnych krajowych podwyżkach opłaca się sprzedawać w Polsce – mówi R., który zajmuje się zwalczaniem mafii papierosowej. Jego zdaniem, co dziesiąty nielegalny papieros jest już krajowej produkcji, a ich udział w rynku z roku na rok rośnie.
Podobnie szacują koncerny tytoniowe: spośród wypalanych rocznie przez Polaków 60 mld papierosów, tych lewych – czy to przemyconych, czy wyprodukowanych w kraju – jest ok. 10 mld. Skąd to wiadomo? Od 2000 r. na zlecenie koncernu Imperial Tobacco SA Instytut Badawczy Almares przeczesuje polskie śmietniki w poszukiwaniu papierosowych opakowań. Takie badanie prowadzi się cztery razy w roku, monitorując kosze w budynkach użyteczności publicznej, komunikacji miejskiej, na przystankach, na dworcach, w śmietnikach osiedlowych. Z tysięcy wygrzebanych paczek można odczytać rynkowe preferencje Polaków. Najwięcej kontrabandy pali się przy wschodniej granicy. Rekordzistą są Sejny, gdzie z przemytu pochodzi 96 proc. wszystkich wypalonych papierosów. Niewiele lepiej jest w Suwałkach (92 proc.), Terespolu (89 proc.) i Hrubieszowie (87 proc.). Co trzecia paczka papierosów znajdowana w śmietnikach Warszawy też pochodzi z przemytu.
Almares po banderolach na paczkach odczytał najpopularniejsze kierunki przemytnicze. Od lat pierwsze miejsce okupuje Ukraina, skąd przemyca się 42 proc. wszystkich papierosów, potem Białoruś (30 proc.), Rosja (20 proc.). Ostatnio coraz bardziej aktywni są przemytnicy z Mołdawii (4 proc.).
Doradca Piotr Niemczyk uważa jednak, że szacunki te są zaniżone. Testowi śmietnikowemu wymykają się gospodarstwa wiejskie. Tam pustych opakowań po papierosach nie wyrzuca się na śmietnik, lecz pali w piecu.
Bazarów funkcjonujących podobnie jak ten warszawski jest w 500. Niemczyk twierdzi, że tylko tam sprzedaje się rocznie ponad 3 mld nielegalnych papierosów. W ciągu kilku lat został zbudowany w Polsce alternatywny system sprzedaży, którego nie powstydziłyby się największe koncerny tytoniowe. Ma on swoich dyrektorów regionalnych, dobrze rozwiniętą sieć hurtowni i logistykę, a nawet call center, którego numer wypisany na wyrwanej z zeszytu kartce wywieszany jest w wiejskim sklepie GS pod hasłem: tanie papierosy na telefon.
Sieć dystrybucji wspomagają tysiące sales managerów i merchandiserów, którzy docierają do najgłębszych zakamarków ojczyzny. To oni zaopatrują wiejskie sklepy, domy pomocy społecznej, hotele robotnicze, szpitale, zakłady pracy. Wokół bazarów powstają hurtownie, dziuple i sieci transportu, dzięki którym towar każdego dnia dociera do setek tysięcy klientów. Im jednak bardziej gnębieni są bazarowi detaliści, tym lepiej rozwija się subtelniejszy obieg handlowy. Na prowincji fajki sprzedaje się na zapisy. Zamawia się je do domu przez Internet. Kupuje w pubie, na melinie lub po prostu u znajomego. – W każdej większej wsi jest jeden facet, który zajmuje się takim handlem – mówi R., zwalczający od lat mafię papierosową. – On nie musi szukać klientów. W potrzebie sami go znajdą. Tam nikt na nikogo nie doniesie. Po co pozbywać się dobroczyńcy zaopatrującego wioskę w tańszy towar.
Skąd to, czyli królestwo
Wchodząc do Unii Europejskiej, Polska zagwarantowała, że papierosy będą drożeć. Wtedy Unia ustaliła nam minimalną cenę: 64 euro za tysiąc sztuk (około 1,28 euro za paczkę), którą mieliśmy osiągnąć w ciągu kilku lat.
– Nic tak przemytu nie napędza jak różnica cen – mówi Bogdan Bednarski ze Służby Celnej i dodaje, że papierosy w Polsce są dziś cztery razy droższe niż np. na Ukrainie czy w obwodzie kaliningradzkim. Dzięki tej dużej różnicy od 2004 r. skrytki w samochodach przystosowane do woreczków z alkoholem przemytnicy sprawnie dopasowali do kanciastych kartonów z papierosami.
W 2005 r. rozpoczął się wielki szmugiel papierosów z obwodu kaliningradzkiego okrężną drogą przez granicę litewsko-polską. Rok później na tej granicy wpadł transport z 8 mln sztuk papierosów Jin Ling, zwanych popularnie koziołkami. Próbowano je przewieźć w cysternie. Tak rozpoczynała się europejska kariera najbardziej znanych wśród przemytników marek. Brytyjczycy nazwali ten szlak przemytu „warszawską aleją”.
Papierosy Jin Ling, które początkowo produkowano w Chinach, od 13 lat wytwarzane są pod Kaliningradem w fabryce Bałtyckich Zakładów Tytoniowych. To jedna z największych takich fabryk w Europie. Problem w tym, że choć Jin Lingi są jedną z najchętniej kupowanych marek papierosów na polskich i europejskich bazarach, to ani jedna paczka nie trafiła na ten rynek legalnie. Wszystko pochodzi z przemytu.
Z taśm produkcyjnych, które pracują przez całą dobę przez siedem dni w tygodniu, schodzi każdego miesiąca 1,2 mld papierosów. Co piąta paczka papierosów zatrzymanych w ubiegłym roku przez celników na polskiej granicy to właśnie Jin Lingi – wynika ze statystyk Służby Celnej. Na jednym kontenerze przemyconym do krajów Unii można zarobić nawet 4 mln euro.
Podobnie zyski zapewniają produkowane w zakładach Imperial Tobacco na Ukrainie papierosy Classic, które są absolutnym liderem sprzedaży na polskim czarnym rynku. W ubiegłym roku stanowiły prawie połowę wszystkich zarekwirowanych przez celników papierosów.
Jak to się przemyca, czyli nawrócony Kowalski
Dzięki nawróconemu przemytnikowi, który występuje tu pod pseudonimem Kowalski, służby poznały mechanizm funkcjonowania alternatywnego rynku papierosów na wschodzie Polski. Kowalski przez wiele lat przemycał przez granicę papierosy i wódkę, wie, jak korumpowani są celnicy i jak niepostrzeżenie przejeżdżają przez przejścia całe konwoje tirów.
W każdym większym przygranicznym mieście funkcjonuje szef siatki przemytników. Na przykład w przygranicznym miasteczku S. jest nim właściciel kilku sklepów i hotelu. Każe do siebie mówić: pan Lord. Pilnuje, by na granicy obowiązywały zasady. Przede wszystkim uczciwość i zaufanie. Jeśli deklaruje się przekupionym celnikom przewóz 100 pakietów, to trzeba za każdy zapłacić pół dolara po stronie ukraińskiej i około 4 zł po polskiej. Jeśli celnicy wezmą samochód do hangaru na rewizję i znajdą choć pakiet więcej, traci się wszystko, a samochód jest rekwirowany.
Kowalski mówi, że celnicy i przemytnicy znają się od lat. Żyją razem w tym samym miasteczku, razem chodzili do szkoły lub bawili się na podwórku, teraz stoją po dwóch stronach szlabanu. Wiadomo, kto na granicy bierze, a kto przymyka oko. Kiedyś podjeżdżało się na przejście, mówiło: „sto pakietów do wwiezienia”, celnik brał człowieka do hangaru i tam się płaciło. Dziś wszędzie są kamery, więc płacić trzeba z góry – umówić się można na przykład na dyskotece. Tuż przed granicą celnik wyśle esemesa z informacją, który pas graniczny w tym dniu jest bezpieczny.
Detalem, czyli szmuglem samochodami osobowymi, w których można upchać do 30 tys. sztuk papierosów, najczęściej zajmują się firmy rodzinne: ojciec szmugluje, synowie rozprowadzają papierosy po okolicznych bazarach lub sprzedają hurtownikowi. Za prawo przemytu trzeba jednak opłacać się panu Lordowi.
Pan Lord zajmuje się osobiście tylko dużymi transportami. Przewozi swój towar tirami, które jeżdżą w konwojach. Jedna ciężarówka to około 8 mln nielegalnych papierosów. To wymaga uzgodnień po obu stronach granicy i dokładnych przygotowań. Żaden tir nie wjedzie na granicę, gdy nie będzie na niej co najmniej dwóch podkupionych celników. Całą drogę z granicy do miejsca przeznaczenia obstawia się zaufanymi ludźmi. Każdy obcy samochód jest wtedy pod obserwacją. Konwój przemierza dziennie tylko kilkadziesiąt kilometrów i znika w dziupli.
Z wyjaśnień Kowalskiego: „O swojego celnika trzeba dbać. Ma prawo zatrzymać każdy nieuzgodniony transport. Wystawia mu się czasem podstawione ciężarówki, by mógł wykazać się sukcesem w pracy. Tir do wpadki jest specjalnie przygotowywany. Ładuje się go innymi papierosami niż zwykle przemycane, wynajmuje się innych kierowców i używa innych samochodów. Celnikom płaci się działkami budowlanymi. Puścisz dwa konwoje – masz ziemię nad jeziorem. Puścisz kolejne – zbudujesz dom. Warunek jest jeden – nic innego na boku nie puścisz”.
Jak to się robi, czyli kraj raj
Produkcja lewych papierosów wymaga pewnego zaawansowania technologicznego i know how. Pierwszą nielegalną fabrykę policja zamknęła sześć lat temu w Łomży. Mieściła się na działce należącej do teścia szefa miejscowej prokuratury rejonowej. Produkowano tu około pół miliona sztuk papierosów dziennie i eksportowano do Niemiec, Francji i Anglii.
Gdy policjanci weszli do środka, zobaczyli wyciszoną styropianem główną halę produkcyjną, w której stała stara, choć sprawna maszyna do produkcji papierosów. Hala mieściła się z dala od zabudowań. By ukryć zwiększone zapotrzebowanie na prąd, przykrywką była funkcjonująca w tym samym budynku fikcyjna stolarnia (dziś fabryki częściej używają agregatów prądotwórczych). W Łomży produkcja odbywała się cyklicznie, nadzorowało ją czterech Łotyszów i dwóch Ormian, których na ten czas skoszarowano w zakładzie. W jednym miesięcznym cyklu produkowano 8–10 mln sztuk papierosów i fabryka zamierała na długie tygodnie.
Ten sposób działania powtarza się w każdej z 13 rozbitych do tej pory fabryk. Tak jakby ktoś z rozrysowanym schematem organizacyjnym odtwarzał kolejne fabryki w różnych częściach kraju. – Polska stała się rajem dla takich producentów – mówi R., który od wielu lat rozpracowuje kolejne fabryki. – Łatwo znaleźć pracowników, zorganizować maszyny i jest nieograniczony dostęp do półproduktów. A kary są śmiesznie niskie.
Papierosiarze z Łomży nie powędrowali nawet za kratki, wszyscy dostali wyroki w zawieszeniu. Łaskawie obszedł się wymiar sprawiedliwości z producentami z Jaworzna. Zanim zakończył się ich proces, zostali zatrzymani przy kolejnej nielegalnej wytwórni w Kuźnicy Piaskowej. Podobnie było z producentami z Łodzi. Aresztowano ich dwa lata później, gdy szykowali do uruchomienia nową linię w Dobiegniewie.
Według szacunków CBŚ, uruchomienie przydomowej fabryki papierosów to koszt od 1 do 5 mln zł. Rozbita w ubiegłym roku fabryka w Kuźnicy Piaskowej w ciągu jednego trwającego miesiąc cyklu produkowała około 15 mln sztuk papierosów Marlboro. Jednorazowy zysk właściciela linii to około 1,5–2 mln zł. Drugie tyle zarabiają dystrybutorzy, choć ich zysk rozkłada się na wielu hurtowników i sprzedawców bezpośrednich.
R. mówi, że ryzyko wpadki jest duże, ale już po jednej sesji produkcyjnej zwracają się z nawiązką pieniądze zainwestowane w maszyny, towary i ludzi. Jacek Sz., 41-letni górnik z Dąbrowy Górniczej, kierował produkcją w Kuźnicy Piaskowej. Gdy nagle uznał, że potrzebuje ciężarówki, tego samego dnia kupił za gotówkę tira z naczepą. (Tir zakotwiczony na jednym ze śląskich parkingów pełnił potem funkcję magazynu). – Zyski zbliżone są do zarobków z handlu amfetaminą, bez tego całego plugawego odium, które spada na branżę narkotykową. Sprzedawca papierosów w przeciwieństwie do handlarza narkotyków cieszy się pewną społeczną akceptacją – mówi R.
Na przykładzie firmy Jacka Sz. można prześledzić fazy rozwoju zakładu tytoniowego. Trzy lata temu Jacek Sz. zarejestrował firmę Szek-Pol, która miała się zajmować produkcją maszyn i przetwórstwem owoców. Wcześniej wynajął kurnik pod Kłobuckiem. Tu rozstawiono papierosiarkę Mark 8 z przystawką filtrową, pakieciarką i pakowaczkami, którą Sz. najprawdopodobniej ściągnął z Bułgarii.
Jednym z największych dostawców maszyn dla mafii papierosowej są bułgarskie zakłady im. Jurija Gagarina w Płowdiw, wyprzedające zdezelowane linie produkcyjne. Można je kupić legalnie na wyprzedażach fabrycznych już za 200 tys. euro. Z wwiezieniem ich do kraju też nie ma problemu, bo w dokumentach celnych deklaruje się je np. jako maszyny do obróbki runa leśnego. Mafia papierosowa jest zacofana technologicznie i korzysta z urządzeń, których wielcy producenci się pozbywają. Dlatego nie jest w stanie podrobić modnych obecnie papierosów typu slim.
Lewe papierosy produkują u nas Ormianie, Azerzy, Bułgarzy, Łotysze, Litwini i tak jak w Kuźnicy Piaskowej – Ukraińcy. Znają się na obsłudze maszyn i są znacznie tańsi od Polaków. Zarabiają po 1–2 tys. dol. za cykl. Bez takich specjalistów, kontrolujących cały proces technologiczny i kalibrujących maszyny, produkcja w ogóle by nie ruszyła.
Przy papierosach pracuje zwykle nie więcej niż 5–6 osób, kolejne 2–3 osoby dostarczają półprodukty (krajankę tytoniową, pudełka, bibułki) i zajmują się dystrybucją. Produkcja nie może się odbywać w zwykłej szopie – tytoń nie lubi wilgoci i chłodu, a nadpleśniały w ogóle się do niczego nie nadaje.
Mimo kolejnych wpadek, fabryki dość szybko się odradzają. Jednocześnie działają dwie lub trzy w kraju. Specjaliści rozróżniają je po sposobie sklejania pudełek, nadrukach na nich i celofanowych obwolutach. Jednak po każdej wpadce produkcja schodzi głębiej do podziemia i często zmieniana jest lokalizacja.
– By taką produkcję zorganizować, potrzebne są wybitne zdolności menedżerskie i znajomość rynku. Zwłaszcza że wszystko odbywa się w warunkach konspiracji – uważa R. i dodaje, że mimo rozbicia przez CBŚ 13 fabryk żaden z zatrzymanych nie wsypał mocodawców. – Mają najlepszych adwokatów, pomoc finansową dla rodzin i w perspektywie niewielki wyrok. Zdaniem R., poszlaki wskazują, że nielegalny biznes wspierają technologicznie niektóre legalne firmy tytoniowe. Na wyjaśnienie w sądzie czeka sprawa właściciela firmy L. zajmującej się produkcją tytoniu fajkowego i papierosów. Przez wiele lat dyrektorem był tam Bogusław C., który zaczynał karierę za PRL w zakładach Polski Tytoń. Właśnie jego firma dostarczała tytoń do rozbitej przez policję w 2004 r. linii produkcyjnej w Pasłęku. Rok później policja zrobiła nalot na zakład w Krakowie i znów się okazało, że zamieszana jest firma Bogusława C. Od pięciu lat trwa proces dyrektora C., którego obrońcą jest były wicepremier Roman Giertych.
– Tylko zatrzymanym w trakcie produkcji łatwo udowodnić przestępstwo – mówi oficer CBŚ. – Żeby rozbić taki zakład, trzeba się nachodzić kilka miesięcy.
Czy to się da powstrzymać, czyli testowanie chińszczyzny
Jeszcze więcej determinacji potrzeba, by uszczelnić skorumpowaną granicę. Takim zdesperowanym wojownikiem był pewien strażnik na granicy z Ukrainą. Przez całą służbę stał z lornetką i wypatrywał kontrabandy. Obserwując obraz z kamer, potrafił przesiedzieć 24 godziny. Złapał nawet swojego przyjaciela. Nie oddał go prokuraturze, tylko kazał mu napisać podanie o zwolnienie.
Z wyjaśnień Kowalskiego: „granica przez niego stała, celnicy nie zarabiali, Ukraińcy się wkurzali, bo żaden transport nie szedł. A on potrafił urwać się z wesela, przyjechać i pilnować przejścia”. Prosili go celnicy: daj nam się bogacić. Proponowali pieniądze. Dom mu spalono. Żona od niego odeszła. W końcu dostał cynk, że w tirze zamiast mięsa będą ukryte papierosy. Papierosów nie było, mięso się rozmroziło i Straż Graniczna musiała pokryć straty. Wylali go i przejście ożyło.
Wschodnia granica Polski przypomina napompowaną dętkę. Gdy naciśnie się w jednym punkcie, przemytniczy balon tworzy się w innym miejscu. Gdy wyeliminowano z przejść mrówki, papierosy zaczęto przewozić samochodami osobowymi. Gdy zaczęły wpadać samochody, przerzucano towar workami przez Bug. – Przemytnicy wciąż szukają nowych skutecznych sposobów, testując każdego dnia naszą czujność – mówi Bogdan Bednarski ze Służby Celnej. Jeśli wpada na granicy ciężarówka z milionem papierosów, to następnym razem przemytnicy rozłożą ten sam towar na trzy samochody. A jeśli korkują się przejścia drogowe, papierosy jadą koleją.
Jednym z najbardziej znanych szlaków była do niedawna linia kolejowa Kijów–Warszawa–Berlin. Podczas każdej podróży, gdy pociąg zatrzymywał się w Warszawie, wpadali celnicy ze śrubokrętami i wyciągali z zakamarków wagonów po 10 tys. paczek papierosów. – Więcej nie mogli z braku czasu, bo międzynarodowy pociąg nie mógł mieć spóźnień – opowiada Bednarski. Kiedyś na jednej ze stacji przeniesiono pasażerów do innego składu, a wagony, w których jechali, poddano dokładniejszej rewizji. Znaleziono wówczas 50 tys. paczek. I to wymusiło na Ukraińcach zmiany systemowe. Zmieniono konduktorów, maszynistów, obsługę techniczną, a nawet kelnerów.
Komisja Europejska zmusiła koncerny tytoniowe do finansowania walki z przemytem. Za te pieniądze kupuje się np. rentgeny do prześwietlania tirów. I każdego roku liczba przejętych papierosów rośnie. W ubiegłym roku zatrzymano w Polsce prawie 40 mln paczek nielegalnych papierosów, a średnia liczba papierosów przy jednym zatrzymaniu skoczyła z 2,5 tys. w 2006 r. do 300 tys. sztuk w 2009 r. To znaczy, że przestępcy się profesjonalizują, a celnicy są skuteczniejsi. Większe straty przemytnicy rekompensują sobie wzrostem cen na bazarach. Dziś śrdnia cena lewych papierosów sięga już 65 proc. legalnych. Bogdan Bednarski nie ma jednak wątpliwości: – Kolejna podwyżka cen papierosów sprawi, że pokusa dla przemytników będzie jeszcze większa. Prawdziwym wyzwaniem stają się dziś dziesięć razy tańsze od ukraińskich papierosy z Chin, które przypływają do Europy w kontenerach. O tym, że polscy przemytnicy testują i tę możliwość, świadczy wykryty w ubiegłym roku przemyt 9 mln sztuk papierosów w porcie w Gdyni.
Cezary Łazarewicz