Jeśli nie ma posiedzenia albo innych spotkań, Janusz Lewandowski zjawia się w pracy między 8.30 a 9.00. Zazwyczaj rezygnuje z jazdy przysługującym mu BMW 750 i na rondo Schumana dociera na piechotę. – Często go tu widzę, jak idzie od strony ulicy Belliard – potwierdza znajoma urzędniczka. Te spacery są dla niego namiastką wypraw do sopockich lasów. – Znam wszystkie kąty w kotlinie między Operą Leśną a stadionem. Żaden park w Brukseli mi ich nie zastąpi – wyznaje. – Zwłaszcza gdy większość czasu spędza się w gmachu zbudowanym w taki sposób, by straszył ludzi – mówi, wskazując na siedzibę Komisji Europejskiej (KE), czteroramienny wieżowiec Berlaymont.
Lewandowski ze swoim kilkunastoosobowym sztabem zajmuje biura na dziewiątym piętrze. Obok urzędują m.in. komisarze: Niemiec Günther Oettinger (energia), Austriak Johannes Hann (polityka spójności) i Szwedka Connie Hedegaard (zmiany klimatyczne). Dziewiąte piętro to raczej nisko. Portugalczyk José Barroso, który przewodzi KE już drugą kadencję, wprowadził w Berlaymoncie dworskie obyczaje. Miejsce na parkingu i numer piętra odzwierciedlają pozycję w hierarchii. Za najbardziej prestiżowe uważa się biura tuż pod królem Barroso II, który urzęduje na trzynastym. Na dwunastym i jedenastym siedzą wiceprzewodniczący, wśród nich Catherine Ashton, szefowa unijnej dyplomacji. A niżej już zwykli komisarze, wedle kadencji i wieku. Na ósmym siedzą więc nowicjusze i najmłodsi – czterdziestolatki.
Budżet, którym zajmuje się Lewandowski, jest tzw. teką horyzontalną, dotyka wszystkich innych polityk. – Jak ktoś mówi, że ma ambitny projekt, to już wiem, że to będzie kosztowne. Jestem surowym sędzią ambicji moich kolegów. Nie jest to działalność popularna – przyznaje. Każdy komisarz z dniem objęcia funkcji uznaje swoją tekę za najważniejszą. A dyrekcje generalne, brukselskie odpowiedniki ministerstw, gdzie pracuje ponad 20 tys. urzędników, żyją własnym życiem, często niezależnym od komisarzy, którzy przychodzą tylko na pięć lat. Manią eurokratów jest regulowanie wszystkich obszarów życia. Próbował z tym walczyć Niemiec Günter Verheugen, za co go znienawidzili. Lewandowski też chce pozostać politykiem i kontynuować modę na uproszczenia i deregulację.
Bałtyk czy Karaiby
27 kwietnia Lewandowski jest w pracy już przed ósmą rano, bo to najważniejszy dzień, od kiedy w lutym objął stanowisko. Kolegium komisarzy ma przyjąć jego propozycję budżetu UE na 2011 r. Jest bardziej spięty niż zwykle, ale to i tak siła spokoju w porównaniu z Danutą Hübner. W przestronnym gabinecie Lewandowskiego jest tylko jedno zdjęcie: z żoną i małżeństwem Wałęsów. Przy kawie komisarz przegląda notatki przed prezentacją. To pierwszy budżet roczny przyjmowany w nowej procedurze, wprowadzonej przez traktat z Lizbony. Jedno zamiast dwóch czytań w Parlamencie Europejskim (PE), tylko 21 dni na negocjacje z deputowanymi i ministrami finansów. Nikt nie wie, jak to zadziała. – Albo znajdziemy porozumienie, albo się rozejdziemy – mówi polski komisarz.
O 8.30 Lewandowski wprowadza Politykę na posiedzenie komisarzy, zwykle niedostępne nawet dla członków jego własnego gabinetu, a co dopiero dla dziennikarzy. Wita się z obecnym już na sali Barroso, sekretarz generalną Catherine Day i innymi komisarzami, po czym zasiada na swoim miejscu – między Maltańczykiem Johnem Dali (zdrowie) a Bułgarką Kristaliną Georgiewą (pomoc humanitarna i reagowanie kryzysowe). Georgiewa trafiła do Komisji Europejskiej w ostatniej chwili z Banku Światowego po tym, jak PE utrącił kandydaturę jej poprzedniczki Rumiany Żelewej, zamieszanej w skandale.
Georgiewa już od pierwszych dni okazała się sojuszniczką Lewandowskiego, kiedy w lutym bronił polityki spójności w nowej strategii gospodarczej UE „Europa 2020”. Różnie to jednak bywa. – Komisarze, zwłaszcza z małych nowych krajów, często patrzą bardzo wąsko tylko na swoje teki – mówi jego najbliższa współpracownica Angelika Chomicka. Jeden z kolegów z państw bałtyckich przyszedł niedawno z propozycją, by część funduszy na strategię Morza Bałtyckiego przesunąć na dotacje do upraw bananów w Afryce i na Karaibach, bo taki był krąg jego zainteresowań. Lewandowski się sprzeciwił.
Drugim jego wyróżnikiem jest niekomunistyczny rodowód. Inne kraje Europy Wschodniej posłały do Brukseli ludzi bez zadry systemowej, bo tacy dostawali paszporty przed 1989 r., mogli uczyć się języków i zdobywać doświadczenie za granicą. Żaden nie może pochwalić się tak aktywną działalnością w opozycji jak Lewandowski w Solidarności. – Wyrobił sobie markę. Nawet ci, którzy go nie znają, mówią, że słyszeli, że to mądry człowiek – mówi Marek Grela, były ambasador Polski przy UE, obecnie dyrektor ds. stosunków transatlantyckich w Radzie Europejskiej.
Bura od Sydonii
Godzina 9.15. Prezentacja budżetu na 2011 r. została przyjęta jednogłośnie, wszystkie wątpliwości wyjaśniono wcześniej na spotkaniach z członkami gabinetów poszczególnych komisarzy. Lewandowski wiedział, co robi, biorąc na szefa swojego gabinetu Luksemburczyka Marca Lemaitre’a, prawą rękę premiera Jean-Claude’a Junckera w czasie negocjacji perspektywy finansowej 2007–13, pilotowanych w 2005 r. przez luksemburską prezydencję. Wiceszefem gabinetu jest Piotr Serafin, były podsekretarz stanu w UKIE, człowiek z kalkulatorem w głowie, kluczowa postać podczas unijnych negocjacji budżetowych i klimatycznych. To z nim próbują kontaktować się polskie ministerstwa, gdy wybucha pożar na linii Polska–Komisja, niekoniecznie w sprawach związanych z budżetem.
Godzina 9.45. Prosto z kolegium komisarzy Lewandowski jedzie na posiedzenie komisji budżetowej Parlamentu Europejskiego. To pierwszy przypadek, by komisarz pokazywał swoje propozycje deputowanym, zanim dostanie je prasa. – To już nie przelewki. Jeśli zlekceważymy PE, to europosłowie dla czystej satysfakcji i demonstracji siły będą mnożyć trudności – mówi Lewandowski. Nie wszyscy w Komisji to rozumieją. Propozycje KE są pisane pod kątem stolic. Tymczasem traktat z Lizbony zwiększył rolę parlamentu, w kwestiach budżetowych dał eurodeputowanym pełne równouprawnienie. Prezentacja wypada nieźle, Lewandowski zbiera oklaski, bo zaproponował zwiększenie wydatków aż o 6 proc., ale i tak dostaje mu się za to, że za mało przeznaczył na klimat, Palestynę i edukację.
Najwięcej krytyki słyszy od dawnej koleżanki z PO Sydonii Jędrzejowskiej, która jest sprawozdawcą Parlamentu Europejskiego ds. budżetu: – Chciałabym powiedzieć, że jestem zadowolona, ale nie mogę. Najważniejszy flagowy program wymiany studenckiej Erasmus ma dostać tylko o 2,2 proc. więcej. To nawet nie pokrywa inflacji! Lewandowskiemu pomaga fakt, że sam był eurodeputowanym i przewodniczył komisji budżetowej PE. – Zna nas, wie, jak pracujemy, jakie są nasze postulaty, słabości, relacje z rządami – mówi obecny przewodniczący Alain Lamassoure. – To radykalna zmiana w porównaniu z poprzednią komisarz Dalią Grybauskaite. Zajęło nam prawie dwa lata, zanim się wzajemnie zrozumieliśmy.
Prowokator, nie samobójca
Ale to nie znaczy, że Lewandowski ma PE w kieszeni. – Jesteśmy gotowi go wesprzeć pod warunkiem, że przedstawi odważne propozycje. Im dalej pójdzie, tym bardziej go poprzemy – zaznacza Lamassoure. Francuz radzi, by Lewandowski nie bał się krytyki: – Nawet jeśli na koniec tylko jedna trzecia z jego propozycji zostanie przyjętych, to też będzie postęp. Sam krytykował jedną z pierwszych decyzji Lewandowskiego, by niewydane 2 mld euro z budżetu 2009 r. zwrócić krajom członkowskim. – Zamiast tego należało je zatrzymać i wydać na działania UE – mówi Francuz.
– Rolą Parlamentu jest wywierać presję, ale Komisja nie zawsze musi jej ulegać. Lewandowski może być prowokatorem, ale nie samobójcą. Jeśli pójdzie za daleko, to się zdyskredytuje – komentuje doradczyni Lewandowskiego Maria José Sousa Fialho. Wówczas rządy po prostu napiszą swoją propozycję wieloletniego budżetu od nowa, jak to było w 2005 r. Fialo podkreśla, że bez chwili namysłu porzuciła dla Lewandowskiego świetną posadę w Parlamencie. Poznali się, gdy kierowała dyrekcją budżetu w PE, a Lewandowski był świeżo nominowanym szefem komisji budżetowej. Teraz nie tylko mu doradza, ale jako Portugalka jest także łączniczką w kontaktach z Barroso. – Polska podjęła doskonałą decyzję, wybierając budżet – chwali.
Godzina 11.15. Z Parlamentu Europejskiego Lewandowski wraca do Komisji na swoją pierwszą dużą konferencję prasową. Zimny prysznic przychodzi wraz z pierwszym pytaniem od brytyjskiego dziennikarza: „Jak to możliwe, że w czasach recesji, kiedy wszystkie rządy tną wydatki publiczne, budżet Unii rośnie o 6 proc.?”. Lewandowski tłumaczy, że wzrost dotyczy działań wspierających walkę z recesją: kredytów dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz funduszy na inwestycje lokalne. Argumentuje, że między innymi dzięki polityce spójności Polska nie wpadła w recesję podczas ostatniego kryzysu. Brytyjczyka jednak nie przekonał. Gdy polska prasa pisze po konferencji o bezprecedensowym wzroście funduszy strukturalnych w 2011 r. (10,2 mld euro dla samej Polski), zachodnia wytyka Komisji szastanie pieniędzmi.
Gol Orbana
– Ta lekcja niesłychanie dużo mnie nauczyła. Nawet budżet, który jest bardzo racjonalny, o 4 mld euro poniżej pułapu wyznaczonego w perspektywie finansowej, został przez media uznany za zbyt duży – mówi Lewandowski. Spodziewa się krytyki, kiedy przyjdzie mu bronić propozycji KE przed ministrami finansów. Budżet roczny to tylko przygrywka do wielkich negocjacji w sprawie nowego, wieloletniego budżetu na lata 2014–20, które skłócą Europę. – Tak bym chciał, by ta następna siedmiolatka cywilizacyjnie urządziła już Polskę.
Lewandowski ma jednak świadomość, że wydaje pieniądze wspólnotowe i musi uzasadnić swoje decyzje przed europejskim podatnikiem. – To nie są abstrakcyjne pieniądze, które zrywa się z drzewa, ale pieniądze podatnika, zwłaszcza niemieckiego, holenderskiego i szwedzkiego – tłumaczy Grela. Teraz Lewandowskiemu pozostaje, bagatela, przekonać partnerów, że wsparcie Europy Wschodniej leży w ich interesie. A to może być trudne.
Właśnie w sprawie nowej perspektywy finansowej do Lewandowskiego przyszedł ambasador Węgier przy UE. Spóźnionego i nieco zdenerwowanego dyplomatę komisarz rozluźnia wspominkami o piłkarskim meczu między parlamentarnymi drużynami Polski i Węgier, w którym Viktor Orban, zwycięzca niedawnych wyborów, strzelił pierwszego gola. Po takim wstępie politycy przechodzą do sedna. Węgry obejmują prezydencję w pierwszej połowie 2011 r. – przedstawienie propozycji budżetu 2014–20 już na początku przyszłego roku umeblowałoby im prezydencję. Liczą, że to będzie główny temat szczytu Unii w czerwcu. Ale Lewandowski niczego nie obiecuje. Wręcz przeciwnie, daje do zrozumienia, że na propozycję KE raczej trzeba będzie poczekać dłużej. Rozmowę przerywa sekretarka, informując, że czeka już kolejny gość, ambasador Grecji.
– Pan rozumie, że z pewnych względów nie mogę pozwolić mu czekać – mówi Lewandowski. Komisja wraz z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, EBC i strefą euro finalizowała w tych dniach pomoc dla bankrutującej Grecji. Spotkanie z Grekiem przebiega w pogrzebowej atmosferze. W imieniu KE Lewandowski apeluje o poważne zaciśnięcie pasa. Grek czuje to już na własnej skórze, jego pensja zmalała właśnie o 40 proc. Problem, z którym przyszedł, to wykorzystanie unijnych funduszy strukturalnych, a dokładnie wymóg obowiązkowego współfinansowania. Jeśli Grecy nie znajdą na nie pieniędzy, to fundusze mogą przepaść. Czy komisarz coś obiecał, nie wiadomo – ostatnie trzy minuty rozmowy na prośbę Greka odbyły się w cztery oczy, nawet bez szefa gabinetu.
Jestem z Brukseli
Lewandowski nie zdążył zaprzyjaźnić się z żadnym komisarzem. Współpraca nieźle zapowiada się z Niemcem Güntherem Oettingerem. Zawarli układ, że on pojedzie do Warszawy, a Lewandowski w swoją pierwszą oficjalną podróż uda się do Berlina. Jedzie pod koniec maja na spotkanie z ministrem finansów Wolfgangem Schäublem. W przeciwieństwie do komisarza z innego dużego kraju, Oettinger dotrzymał też umowy i zatrudnił w swoim gabinecie Polaka. U Lewandowskiego pracuje z kolei Niemiec, a także Greczynka, Portugalka, Luksemburczyk i oczywiście Polacy.
Wychwalają szefa. – Nie mówi dużo, ale klarownie. Nie boi się być w mniejszości – mówi Maria José Sousa Fialho. Asystentki są pod wrażeniem szarmanckiego podejścia do kobiet. Wszystkich członków gabinetu, wraz z asystentami i kierowcami, Lewandowski zabiera w czerwcu na imprezę integracyjną do Sopotu. – Nieszczególnie lubię Brukselę. Nie ma wdzięku Amsterdamu czy Sopotu – wyznaje. Pracę kończy zwykle między 19 a 20, potem często ma jeszcze służbową kolację lub oficjalne wyjście.
W domu ucina sobie drzemkę i koło północy wraca do papierów. – Jeśli ktoś chce go złapać telefonicznie, to najlepiej właśnie koło pierwszej w nocy – zdradza Chomicka. Mieszka w pustym domu, ale jest przyzwyczajony. – To jest wpisane w doświadczenie rodzinne od wielu, wielu lat. Rozłąka zaczęła się już wtedy, gdy wyjechałem do Warszawy. Ale bywa, że z Brukseli łatwiej dojechać do Sopotu niż z Warszawy – zauważa.
Autorka jest korespondentką PAP.