Dzisiaj jednak nie ma swojej opowieści, nie ma – jak to się często mówi – świeżej narracji. Oczywiście, jest to skutkiem tragedii smoleńskiej i trwającej właściwie bez przerwy żałoby narodowej, której tonację i styl tak naprawdę politycznie przechwyciło Prawo i Sprawiedliwość i jego kandydat na prezydenta Jarosław Kaczyński. To nie tylko dlatego że osobisty wymiar tragedii wywołał zrozumiałą i naturalną falę współczucia i sympatii, także dlatego że lider PiS – obojętnie czy szczerze, czy taktycznie – objawił się w postaci łagodnej, godnej, cierpiącej. I do tego, jak na razie bardzo oszczędnie, wydziela swoją osobę opinii publicznej. Tak oszczędnie, że pozostaje wsłuchiwać się w te kilka zdań, które zdążył powiedzieć. Ale zabawa jest dość mało owocna, bo były one wszystkie gładkie i ogólnikowe. Jedni więc słyszeli po prostu bądź żałobne tony, bądź jakieś nawiązania do idei Polski, którą Kaczyński straszył jeszcze niedawno.
Inni, którzy w tej kampanii ruszyli do bitki właściwie zaraz po katastrofie, po prawdzie przelicytowali najbardziej agresywne okrzyki i hasła z okresu wzmożenia moralnego Czwartej RP. Zatem na górze spokojny i elegancki kandydat, na dole zaś łobuzerka i chuligaństwo. A wszystko w sosie patriotyczno- kościelno-swojskim. Przy czym PiS jako partia wyczuło natychmiast swoją wielką szansę i doprawdy w sposób imponujący nie tylko zorganizowało zbieranie podpisów pod swoim kandydatem, ale uruchomiło wiele inicjatyw regionalnych i lokalnych, powiązało ludzi w jakieś komitety wsparcia i poparcia. Ruszyło mocno do przodu.
PO nie wie co z tym zrobić. Jej sztab wyborczy wygląda jak gdyby nadal pozostawał w głębokiej przeszłości, jak gdyby stracił rezon i pomysły. Jak gdyby tylko marzył, żeby Bronisława Komorowskiego dowieźć do mety, choćby tylko z minimalną przewagą. Okazuje się, że gdy wracają w chwilach tragicznych polskie nastroje i emocje, gdy ludzie wychodzą z flagami na ulice, opowieść o polskiej normalności i odpowiedzialności, o modernizacji i strefie euro brzmi nie tylko nie na miejscu, jest właściwie niestosowna.
I polityk, który będzie upierał się, że są to kwestie ważne, ba, najważniejsze dla Polski natychmiast zasłuży sobie na opinię, że brakuje mu jakiegoś genu patriotycznego wzruszenia, że nie jest z Polakami, że jest jakiś taki nie tego. Dramat Bronisława Komorowskiego polega trochę na tym, że on, który ma wspaniałą kartę niepodległościowo-demokratyczną, że pochodzi z rodziny o historycznych zasługach dla Polski, że jest przykładowym mężem i ojcem wielkiej familii jest przedstawiany na wrogich forach i blokach jako gorszy patriota niż choćby bracia Kaczyńscy, co to wiadomo i co jest oczywiste już, panie dzieju, dla wszystkich.
W tej kampanii kandydat PO musi znaleźć dla siebie jakiś nowy przekaz, jakiś nowy ton, także wsparcie całego swojego obozu politycznego z jego liderem na czele. Być może taki przekaz kryje się w rozumieniu patriotyzmu polskiego 2010 roku. Czy on ma być taki jaki jest - narzucany przez tak zwanych „prawdziwych Polaków” - czy jest jednak inny. A jaki? Tu bym właśnie chciał posłuchać Bronisława Komorowskiego.