O sprzedaży młodych kobiet do prostytucji, dzieci do żebractwa, zdrowych i silnych mężczyzn czy kobiet do niewolniczej pracy mówiło się niewiele, a każda informacja spotykała się z niedowierzaniem lub skwitowaniem: sama chciała. Ale z każdym miesiącem docierało więcej faktów, sprzedaży do niewolniczej pracy doświadczali często ludzie z sąsiedztwa i już nie można było zamykać oczu, udawać, że problem nie dotyczy Polski.
Najświeższe badanie „Społeczna świadomość zagrożeń związanych z handlem ludźmi i podejmowaniem pracy za granicą”, jakie przeprowadził i ogłosił dziś TNS OBOP w ramach projektu Ambasady Brytyjskiej w Polsce, realizowanego wspólnie z MSWiA, fundacjami La Strada, Dzieci Niczyje oraz Międzynarodowa Organizacją ds. Migracji pokazuje, że choć wiemy na ten temat więcej, to owa wiedza nie przekłada się na zachowania.
Polacy rozumieją wprawdzie, że handel ludźmi to szeroko pojęta prostytucja, także wywożenie kobiet do domów publicznych i zmuszanie do czynności seksualnych. Ale rzadziej, że jest to zmuszanie do pracy, do żebrania czy do popełniania przestępstw. Co jedenasty Polak zna osobiście przypadek osoby, która zwabiona ofertą atrakcyjnej pracy była za granicą zmuszana do pracy za darmo lub za zaniżone wynagrodzenie. 75 proc. badanych słyszało o sytuacjach zmuszania do prostytucji osób zwabionych oferta atrakcyjnej pracy. Dziś zdaniem większości Polaków (84 proc.) takie osoby są ofiarami i należy im pomóc. Tylko 11 proc. badanych uznaje, że powinny sobie radzić same, bo był to ich dobrowolny wybór. Większość badanych Polaków (65 proc.) uważa, że przypadki handlu ludźmi są tak samo częste w Polsce jak za granicą i że Polacy padają jego ofiarą w kraju i poza nim. Aż 4 proc. z nas zna przypadek obywatela innego kraju, który był w Polsce zmuszany do pracy bez wynagrodzenia. Według 36 proc. skala zjawiska handlu ludźmi jest w naszym kraju coraz większa. (10 proc. uważa przeciwnie.) Nie wynika z tego jednak zbyt wiele nauki. Wciąż co czwarty Polak przyznaje, że zdecydowałby się na pracę za granicą na czarno: są wśród nich ci, którzy już pracowali poza krajem, którzy rozważają taką możliwość, są także bezrobotnymi (42 proc.) oraz uczniowie i studenci. Aż 29 proc. podjęłoby pracę w kraju, którego języka nie znają, a 26 proc. podjęłoby taką pracę nie znając żadnego języka obcego. 44 proc. Polaków podjęłoby pracę niezgodną z ich kwalifikacjami, ale więcej niż co czwarta osoba odpowiedziałaby na ogłoszenie, w którym proponuje się atrakcyjną pracę bez żadnych wymagań.
Tymczasem jednym z czynników zapewniających bezpieczeństwo podejmującym prace jest znajomość języka obcego, pozwalająca porozumieć się oraz krytycyzm w ocenie ofert pracy: nie ma dobrze płatnej pracy dla osób bez kwalifikacji. To zazwyczaj pułapka, w jaką wpadają naiwni i niedoświadczeni. Jednak aż 22 proc. Polaków nie wie, co zrobić, żeby zwiększyć swoje bezpieczeństwo, wyjeżdżając do pracy, a 8 proc. zupełnie nie wie, jak się przygotować do wyjazdu. Zaś 37 proc. nie spotkało się z żadnymi informacjami przestrzegającymi przed procederem handlu ludźmi. Nie wszyscy Polacy wiedzą, gdzie szukać pomocy. Uważają, że na policji, w straży granicznej i prokuraturze (51 proc.). Konsulaty RP wskazuje 42 proc. badanych, a organizacje pozarządowe wymienia 22 proc. respondentów. Ale aż 68 proc. badanych nie potrafi wymienić nazwy żadnej polskiej ani międzynarodowej organizacji zajmującej się pomocą ofiarom handlu ludźmi.
Tylko co setny Polak czyli 1 proc. zamierzający pracować za granicą zabrałby ze sobą numery telefonów instytucji, które mogłyby udzielić mu pomocy. Na co więc liczą? Czy wyłącznie na to, że handel ludźmi jest zakazany? Jeśli tak, to powinni również pamiętać, że daje on wciąż większe i łatwiejsze zyski niż handel bronią czy narkotykami.