Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

PRL dla dorosłych

Podsumowanie debaty o biografii Kapuścińskiego

Ryszard Kapuściński Ryszard Kapuściński Wydawnictwo Świat Książki / materiały prasowe
Po książce Artura Domosławskiego o Ryszardzie Kapuścińskim rozgorzała debata o kilku sprawach równocześnie. Uporządkujmy wątki, bo warto.

Problem jest taki, że Ryszard Kapuściński osobiście i prywatnie, a także jako dziennikarz i pisarz – co poniektórzy jak gdyby ze zdziwieniem zauważyli – był na wielu etapach dramatycznej historii Polski, a także świata, mówiąc eufemistycznie, głęboko w nią uwikłany. Był też kiedyś młody, należał do partii, gdzieś mieszkał, coś jadał i wchodził w skomplikowane interakcje z ludźmi. Z biedakami i politykami w Trzecim Świecie, z partyzantami i żołnierzami różnych frontów, z dygnitarzami na kolejnych dworach peerelowskiej władzy, z redakcjami, w których pracował, z wydawnictwami na całym świecie i w różnych kręgach kulturowych i politycznych, z kolegami i przyjaciółmi, z kobietami, z rodziną wreszcie.

Książka Domosławskiego, każdy to przyzna, jest dokonaniem właściwie w polskim piśmiennictwie niezwykłym i pod wieloma względami precedensowym. A też bardzo odważnym, gdyż Kapuściński był wieszczem, którego książki były uwielbiane właściwie przez wszystkich; aż po dni swoje ostatnie funkcjonował przecież jako bez mała święty.

Literat kontra reporter

Pierwszy zbiór pytań, jaki pojawił się zaraz po ukazaniu się tej książki, dotyczył zatem granic dociekliwości i penetracji autora biografii, które powinny czy nie powinny być przekraczane w odsłanianiu najbardziej osobistego życia bohatera. I nawet ci, którzy jak gdyby zgadzali się z Domosławskim, że „tekst życia” wiąże się bezpośrednio z „tekstem literatury”, także mieli do autora pretensję, że w kilku miejscach zabrakło mu poczucia smaku i pożądanej delikatności.

Co charakterystyczne, te akurat fragmenty książki nie wywołały żadnego właściwie rezonansu poza granicami Polski, gdzie także odnotowano i skomentowano, na różne zresztą sposoby, treści autorstwa Domosławskiego. Tam wybijały się dwa przede wszystkim wątki, anonsowane już w wyrazistych tytułach publikacji poświęconych Kapuścińskiemu. Pierwszy, że był on, jak się ponoć okazało, szpiegiem i że w swoich książkach kłamał. Już w samych tekstach było o wiele bardziej subtelniej.

W Polsce w tej dyskusji wzięli udział, co nie może przecież dziwić, reporterzy jak też inni ludzie pióra. Ta dyskusja jest pasjonująca: interesujące, że metody Kapuścińskiego (poddającego fakty obróbce literackiej) bardziej bronią pisarze, choćby Andrzej Stasiuk czy Jerzy Pilch, a swoje zgryzoty pokazują głównie reporterzy, jak Adam Leszczyński na przykład. A więc słyszymy, że reportaż nie może być nudny, że musi być przesiąknięty osobowością autora, jego emocjami (Wojciech Tochman), że w ten sposób przeskakuje on zwykłe kronikarstwo, które uprawiają wszędobylskie i szybkie media współczesne, zwłaszcza te elektroniczne. Ale też, że czytelnik powinien być uprzedzony, z jaką konwencją ma do czynienia (Adam Leszczyński), co było naprawdę, a co zostało – w celu osiągnięcia prawdy syntetycznej i prawdy jeszcze bardziej prawdziwej – jakoś tam przerobione, uproszczone i podkręcone. Nie są to wbrew pozorom spory „warsztatowe” wewnątrz dziennikarskiego środowiska, bo to, czym są dzieła Kapuścińskiego, zdecyduje o ich randze w przyszłości.

Czy Domosławski dokonał dekonstrukcji tych dzieł, jak chcą niektórzy, rozżaleni, że autor biografii tak dokuczliwie i z narastającą emocją odbrązawiacza szedł śladami mistrza, wyłapując wszystkie nieścisłości i niedokładności, zbierając nieprzychylne mu świadectwa i relacje? Ten ton pobrzmiewa w wielu wypowiedziach, można nawet powiedzieć, że teraz nadszedł czas polowania na Domosławskiego, by pokazać, jak on z kolei potrafi być niedokładny i niedomyślany. No właśnie, zależy, jak się na to popatrzy. Roman Kurkiewicz w odpowiedzi mówi, że on Kapuścińskiego i jego dzieła tak naprawdę pokochał dopiero teraz, że docenił ich wymiar, gdy zobaczył, z czego i z kogo wyrastały.

Określenie „szpieg”, które znalazło się w tytułach prasy zachodniej, symbolizuje inną przestrzeń penetracji Domosławskiego. Chodzi o próbę rekonstrukcji polityczno-ideowej drogi Kapuścińskiego, rozpoczętej w Pińsku w latach 30., a kończącej się w miłościwie nam panującej IV RP. W tej przestrzeni dyskusja jest jednak słabsza. Może tylko Piotr Semka z nieocenionej i niezłomnej „Rzeczpospolitej” próbuje odpowiedzieć z grubej rury, rysując sojusz Ryszarda Kapuścińskiego ze Związkiem Radzieckim przeciwko wolnemu światu i demokracji.

Ale jednak jakoś nie wywołuje to żadnego echa, tym bardziej że opowieść Domosławskiego nie jest wolna od bardzo bulwersujących dla dzisiejszego młodego czytelnika tak zwanych rewelacji z kolejnych etapów dziejów PRL, stalinowskiego zwłaszcza. Domosławski zachęca, upomina się o rozmowę na temat komunistycznej wiary młodego Kapuścińskiego, potem na temat jego stosunku do PRL jako do swojego państwa, na temat służby korespondenta w ramach określonych podziałem geopolitycznym świata i na temat współpracy – zapewne kontraktowo wymuszonej, jak w wielu innych przypadkach – z wywiadem, jak również na temat stosunków, jakie utrzymywał z prominentnymi politykami PZPR, które zresztą wykorzystywał w swojej karierze dziennikarza i pisarza.

To starsi, którzy wtedy żyli i pamiętają, wtrącają po kilka zdań, by wytłumaczyć młodszym, na czym polegało wówczas to nieustanne lawirowanie w politycznej rzeczywistości, jak ludzie szukali dla siebie miejsca między oporem a przystosowywaniem się. A już zwłaszcza tacy jak Kapuściński, którzy grali wielką grę z własnym talentem i chcieli dać mu szansę. Choć oczywiście pojawiła się od razu refleksja, ilu to potencjalnych Kapuścińskich, z nie mniejszym niż on talentem, nie zrobiło kariery, bo nie chcieli iść z władzą na żadne kompromisy. Ale tego już nigdy nie da się zweryfikować.

Niemniej książka Domosławskiego, choć jest formalnie biografią jednego człowieka, w istocie jest może pierwszą tak wyrazistą opowieścią o PRL dla dorosłych. Przez wiele lat po 1989 r. obowiązywała antykomunistyczna politpoprawność, która dla ideowej legitymizacji kazała ukazywać PRL w tonacji czarno-białej z ostrymi konturami. Według zasady, iż rządziła wtedy zainstalowana przy pomocy służb przez ZSRR klika, a cała reszta narodu zastygła w milczącym cierpieniu i czekała na koniec okupacji. Domosławski odkrywa zaś mnóstwo odmian szarości, uwikłań, kompromisów, wzlotów i upadków. Nagle pojawiają się w PRL ludzie bardziej i mniej przyzwoici, także po tej ciemnej stronie; opisana jest cała złożoność balansowania pomiędzy oporem a przystosowaniem się, dawaniem świadectwa i szukaniem własnej ścieżki życia w systemie, któremu łatwo było podpaść i to na zawsze. PRL u Domosławskiego jest krajem, w którym toczyło się życie próbujące rozpaczliwie naśladować normalność, utrzymywać łączność z cywilizacją, mimo wszelkich ułomności i politycznej opresji.

Biografia Kapuścińskiego skłania do stawiania pytań fundamentalnych dla moralnej i mentalnej historii kraju. Czy można było być przyzwoitym człowiekiem, będąc niegdyś stalinistą? Czy wolno było być w PRL lewicowcem, widzieć w realnym socjalizmie jakąś realizację idei lewicowej i tym uzasadniać poparcie dla systemu? Czy można zostać bez mała narodowym wieszczem, jeśli w 1980 r. nie wstąpiło się do Solidarności? Czy wreszcie rola globalnego moralisty, tłumaczącego porządek świata, da się pogodzić z moralnymi kompromisami w życiu prywatnym i tymi czynionymi na drodze kariery? Czy w ogóle robienie kariery w PRL i godzenie się na koncesje i limity da się dzisiaj obronić? Czy też jedyną dopuszczalną postawą była głęboka wewnętrzna emigracja i aktywna działalność opozycyjna? Gdzie ustawić dzisiaj te granice?

Te pytania nie zostały w dyskusji po książce Domosławskiego podjęte nazbyt chętnie, chociaż okazja do poważnej rozmowy o PRL, uwolnionej od instrumentalnej politycznej demagogii, jest nadzwyczajna.

Milczący wieszcz

A już zupełną zasłoną milczenia zostały przykryte te części biografii, które dotyczą okresu po 1989 r. Kiedy to Kapuściński, ten stary aksjologiczny socjalista i sprzymierzeniec wszystkich biednych i wykluczonych, znowu musiał manewrować między wolnorynkowym i liberalnym głównym nurtem zmian w Polsce a swoimi rzeczywistymi poglądami i uczuciami. Za swoje przypisane miejsce uznał wówczas „Gazetę Wyborczą”, dla której zaczął wnet przygotowywać swoje „Imperium”, „Heban” i „Podróże z Herodotem”, jak gdyby schodząc z pierwszej linii ideologicznych frontów. W ogóle w wolnej Polsce zamilkł jako uczestnik życia obywatelskiego, co najwyżej w rozmowach prywatnych ujawniając swoje namiętne uwagi o barbarzyńcach, którzy zatruwają wolność i demokrację.

Kapuściński powrócił do swoich idei i do swoich aksjologii po 2001 r., gdy z przerażeniem obserwował, jak bogata Północ próbuje narzucić swoje myślenie i swoją politykę biednemu Południu, używał pojęć i figur, które jako jeden z pierwszych wprowadził do polskiej literatury kilkadziesiąt lat wcześniej. Ale nikt go już nie słuchał, nikt z nim nie dyskutował, a i dzisiaj nie widać większej ku temu ochoty.

Można się zetknąć z opinią, że książka Domosławskiego ujawniła konflikt pokoleniowy, że młodsi czytają ją z wypiekami na twarzy, z wielką aprobatą, a starsi z odrazą. Tę opinię wywołały pierwsze oceny biografii Kapuścińskiego, wygłoszone jeszcze przed jej lekturą przez Stefana Bratkowskiego, Władysława Bartoszewskiego i abp. Józefa Życińskiego. Połączenie tych autorytetów we wspólnym akcie protestu było na pozór dość zadziwiające. Bo przecież ani Bartoszewskiemu, ani hierarsze z Lublina nie mogły się nie podobać czarne opowieści życia w PRL. Co tych trzech panów połączyło?

Czyżby chodziło o to, żeby dzieci nie dowiedziały się, jak było naprawdę, jeszcze nie dorosły do tego, żeby z nimi rozmawiać na serio? Czyżby chodziło o to, by ratować ostatnie autorytety pokolenia? A może o to, że każda próba ostrego prześwietlania przeszłości i życiorysów zachęca do praktyk lustracyjnych, których moc już poznaliśmy? Może też o to, że obnażanie życia prywatnego wielkich ludzi jest zachętą dla tabloidów, legitymizuje wszystkie ich zabiegi i publikacje? I dla wydawców, którzy już układają swoje listy proskrypcyjne, na których nie może zabraknąć, według alfabetu, i Bartoszewskiego, i Życińskiego…

Na szczęście, jak pokazuje dyskusja, która przetacza się przez polską prasę, nie da się jednak tego podziału pokoleniowego utrzymać. Książka Domosławskiego dała impuls prawdziwej rozmowie Polaków nie tylko o Kapuścińskim, także o nas samych.

Polityka 13.2010 (2749) z dnia 27.03.2010; Kraj; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "PRL dla dorosłych"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną