Faktycznie, obowiązujące w Polsce rozwiązania prawne i instytucjonalne skupione są wciąż na sprawcach przestępstw. Nie oznacza to jednak faworyzowania kryminalistów (co próbowali wmawiać propagandziści IV RP z ministrem Ziobro na czele) – rzecz w tym, że ustawodawca często pomijał milczeniem sytuację poszkodowanych.
Wynikało to z przyjętej w Polsce filozofii karania. Wedle niej sankcja ma odstraszać innych od popełniania przestępstw (prewencja zbiorowa), przeciwdziałać powrotowi sprawcy na złą drogę (prewencja indywidualna) i służyć jego resocjalizacji oraz być formą odpłaty za złamanie prawa. Pokrzywdzony i jego interesy były na dalekim planie.
Oczywiście na straży tak pojmowanej sprawiedliwości stać miało silne państwo: jego funkcjonariusze reprezentują więc de facto ofiarę i wymierzają sankcje. Niekoniecznie muszą przy tym dbać o wynagrodzenie jej poniesionych szkód – priorytetem polityki karnej ma być przecież dobro całej społeczności, a nie pokrzywdzonej jednostki.
Podejście takie przeczy idei sprawiedliwości – ta bowiem zakłada usatysfakcjonowanie poszkodowanego poprzez wyrównanie mu strat. Celem winno być przywrócenie, na ile się to da, stanu sprzed przestępstwa – nie tylko pod względem materialnym, lecz także w sferze naruszonej godności oraz poczucia bezpieczeństwa ofiary itd.
Do tej pory o prawa ofiar musiały dbać w efekcie one same bądź rozmaite organizacje pozarządowe. Państwowe organy ścigania i sprawiedliwości – policja, prokuratura, a i sądy – były najczęściej albo obojętne, albo nawet traktowały poszkodowanych jak natrętów przeszkadzających im w pracy.
Jeśli planowany departament ma zmienić to nastawienie – choćby przez forsowanie przyjaznych rozwiązań legislacyjnych – to jego powołanie ma sens. Tyle że to zadanie rewolucyjne, bo wymaga również zmiany mentalności pokoleń prawników. Jeśli stanie się natomiast kolejnym biurem skarg i wniosków w resorcie, to szkoda nań energii i pieniędzy.