Podstawą nowego myślenia o organizacji ruchu jest uprzywilejowanie komunikacji zbiorowej kosztem indywidualnej. W związku z tym na Trasie Łazienkowskiej, najważniejszym trakcie łączącym lewy i prawy brzeg Wisły, wytyczono tzw. buspasy. Nastąpił paraliż nie tylko Trasy, ale i całej stolicy, bo zadziałał efekt domina. Kierowcy uciekający z jednego korka tworzą następny. Stanęły wloty na Trasę Łazienkowską, okoliczne ulice, pozostałe mosty. Stanęły inne dzielnice i obrzeża Warszawy. To katorga nie tylko dla mieszkańców, ale też dziesiątków tysięcy przybyszów, którzy tu przyjeżdżają ze służbowej konieczności, oraz tysięcy cudzoziemców, którzy markotnieją, ginąc w chaosie polskiej metropolii. Gołym okiem widać, że doszło do totalnego paraliżu. Przejazd z Ochoty na Pragę może trwać ponad godzinę. Z Raszyna do Śródmieścia – od półtorej do dwóch godzin. Z Ursynowa na Wolę – półtorej godziny. A to zaledwie kilkukilometrowe odcinki.
Korki uliczne to choroba większości polskich miast, nieprzystosowanych do intensywnego ruchu samochodowego. Za mało ulic, za wąskie, brak parkingów, obwodnic – lawa pojazdów nie znajduje ujścia. Miasta są jak butelka zatkana korkiem. Ani się wydostać, ani dostać.
W aglomeracji stołecznej najgorzej mają dojeżdżający spod miasta. Są skazani na podróżowanie samochodem: bo w pobliżu ich siedzib zwykle nie ma komunikacji publicznej. Strumień pojazdów wlewa się do Warszawy od strony Gdańska, od Krakowa i Katowic, od Lublina, Siedlec i od Poznania. Powitanie ze stolicą odbywa się na stojąco. Korki zaczynają się już przed granicami miasta, a im dalej, tym gorzej.
Najgorzej bywa w poniedziałki i piątki, ale też w niedziele wieczorem, nie mówiąc już o tak szczególnych okolicznościach jak aktualne wyjazdy i dojazdy zaduszkowe, słusznie przezywane przez policję – Akcją Znicz.