Śniegu było tyle, że po prostu się nie mieścił i z konieczności leżał, jak popadło, czyli jeden na drugim. Przydrożne drzewa, które zwykle stoją cierpliwie, tego dnia położyły się na szosie. A ponieważ wiadomo, że ktoś musi stać, aby leżeć mógł ktoś, więc stanęły samochody. W kierunku Warszawy koło za kołem, ale jeszcze jakoś… natomiast w kierunku Rzeszowa stało towarzystwo w korku długości Helu. Przypominam, że na Helu znajduje się letnia rezydencja prezydenta. Z tego powodu wszystkim stojącym w korku zrobiło się raźniej. Kierowcy, pozbawieni możliwości kierowania, mieli prawdziwy optymizm na twarzach, zwłaszcza ci z piaskarek i pługów śnieżnych. To były te pługi, które nie odsunęły w porę zwałów śniegu i stały teraz unieruchomione w korku, który powstał dlatego, że na drodze leżały zwały śniegu. Wydaje mi się to dowcipne, a przy tym bardzo demokratyczne. Ale w końcu trzeba też przyznać, iż demokracja w swym okrucieństwie bywa dowcipna. Szczególnie gdy uchwala obcięcie budżetu na edukację i kasuje stypendia dla najzdolniejszych.
Przejdę z nizin na wyżyny i przypomnę europosła z PiS Jacka Kurskiego, który krótko zdiagnozował sytuację: ta pogoda to wina rządu Donalda Tuska. A już szczególnie tzw. cofka wody w Elblągu. Kurski wyjechał do Brukseli i już nie nadąża, a tu trzeba słuchać profesora Legutki, że „Tusk doszedł do władzy dzięki intensywnej polityce nienawiści, którą prowadził przeciw PiS przez dwa lata (...). Nie było w Polsce pokomunistycznej większego inspiratora nienawiści niż Tusk. Nawet Leszek Miller przy nim to pętak”. Bardzo miła wiązaneczka kwiatów na dwulecie rządu Tuska i ważne, że podana bez cienia nienawiści.
Ja tak tu gadu-gadu, a tymczasem tego samego 14 października kierownictwo PKP z niedowierzaniem kręciło głowami. Działy się rzeczy nieprawdopodobne. Jakie? Spadł śnieg przechodzący ludzkie pojęcie, a „sytuacja przerosła możliwości kolei mazowieckich, które usuwały blokady, ale trzeba pamiętać, że jeśli na linii stoi jeden pociąg, to wszystkie inne za nim też stoją. Prawda jest jednak taka, że nowa rada nadzorcza wdroży w tych sprawach profesjonalne procedury” – mówiła przedstawicielka Kolei Mazowieckich, która na koniec dodała, że kto chce, może składać reklamacje.
Znalazł się jednak w Polsce ktoś, komu śnieżna pierzyna nie przeszkodziła. To znaczy przeszkodziła, ale jednak pomogła. Tym kimś jest Stefan Majewski, oficjalnie nazywany tymczasowym trenerem polskiej reprezentacji piłkarskiej. Reprezentacja przerżnęła mecz ze Słowacją, zgodnie zresztą z zapowiedzią kapitana drużyny Mariusza Lewandowskiego, że jeśli nie będą mieć motywacji, to przegrają. Dla pewności, Polacy w trzeciej minucie strzelili sobie bramkę samobójczą i Słowacy pojadą na mistrzostwa świata. Tymczasowy Majewski powiedział, że nasza reprezentacja zagrała dobre spotkanie, strzeliliśmy nawet bramkę, chłopcy mieli jednak trudne warunki, bo boisko było ośnieżone. Dodał, że nadal chce prowadzić polską kadrę, która pod jego wodzą zrobiła kroczek do przodu. Wyjaśnię, że w rankingu FIFA Polska po tym meczu spadła z 36 na 56 miejsce. Gdyby spadła na 76, zrobiłaby dwa kroczki.
Najgorzej na tym śniegu wyszedł duet Jarosław Kaczyński i Mariusz Kamiński. Na pewno mieli przygotowane nowe nagrania podsłuchanych rozmów i wszystko diabli wzięli, bo śnieg stał się przez kilka dni głównym tematem w mediach. Na pocieszenie można tylko Kaczyńskiemu pogratulować, że Napoleon też takich śniegów nie przewidział.
Wiemy jednak, że w końcu ten śnieg zniknie i wszystko znów na wierzch wylizie. Wysłuchamy kolejnych nagrań – na przykład Andrzeja Łapickiego i Moniki Olejnik czy Edwarda Dwurnika i Doroty Masłowskiej, bo przecież może się okazać, że połowę podsłuchiwanych będą musiały stanowić kobiety. I w ten niespodziewany sposób wprowadzi się u nas parytet.