O najsłynniejszej projektantce mody minionego stulecia nakręcono w tym sezonie aż dwie fabuły (nie licząc serialu z Shirley MacLaine). Na polskie ekrany wchodzi właśnie superprodukcja „Coco Chanel” w reżyserii Anne Fontaine z francuską gwiazdą Audrey Tautou, pamiętaną z rozkosznie naiwnej roli Amelii Poulain. Niebawem zobaczymy też kameralny melodramat „Coco Chanel i Igor Strawiński” Jana Kounena z młodą, utalentowaną aktorką Anną Mouglalis. Filmy ukazują początkowy etap jej kariery, kiedy nikomu nie przychodziło jeszcze do głowy nazywać ją narodowym skarbem Francji.
Ich tematem jest cena, jaką niepokorna, przebojowa kobieta o duszy artystki musi płacić za walkę, by nie stać się wię źniarką konwenansu. Chanel nie miała respektu dla świata, który od samego początku wyznaczał jej rolę zabawki w rękach bogatszych, silniejszych, posiadających władzę mężczyzn. Nienawidziła burżujów, arystokracji, kastowych podziałów XIX-wiecznego społeczeństwa. Gardziła hipokryzją, grą pozorów elitarnego towarzystwa, do którego aspirowała, a które skazywało ją – osobę o niskim urodzeniu – na status niewolnicy. O miłości miała wyrobioną jednoznacznie opinię: „Jedyną rzeczą, która mnie w niej interesuje, jest samo jej uprawianie. Wielka szkoda jednakże, że potrzebny jest do tego facet”.
Traktowała mężczyzn instrumentalnie. Uczyła się od nich dowcipu, inteligencji, determinacji, pasji, a następnie z premedytacją obracała te wartości przeciwko nim. Uzbrojona w cięty język, spryt, przekorę na każdym kroku wyniośle podkreślała swoją duchową i estetyczną niezależność.