Zamykając ten numer POLITYKI, nie znaliśmy jeszcze wyniku wyborów w USA. Sondaże dawały przewagę Joemu Bidenowi, ale druga kadencja Trumpa nie byłaby wyłącznie przypadkiem – tak jak pierwsza. Jego nieustającą popularność tłumaczy społeczny kontekst – awersja do rządzących elit, bezradnych wobec losu milionów ludzi zdeklasowanych wskutek zaniku tradycyjnego przemysłu.
Rosnące nierówności i kurczenie się klasy średniej zwiększyły popularność lewicy (Bernie Sanders), ale wzmocniły również – jak bywało w historii Ameryki (lata 30. XX w.) – nastroje prawicowego populizmu. Najpierw w postaci Partii Herbacianej, a w końcu masowego ruchu poparcia dla nowojorskiego miliardera obiecującego poprawę kondycji biednych. Miała do tego prowadzić rozprawa z kosmopolitycznymi elitami, które nie tylko wywożą fabryki do Chin, lecz jeszcze okazują pogardę dla klas ludowych.
W 2016 r. szokiem była nie tyle rewolta przeciw establishmentowi, co fakt, że na jej czele stanął biznesmen-celebryta, gwiazdor reality TV, słynący z megalomanii, narcyzmu, mściwości, skłonności autorytarnych i nieprzyjmowania jakiejkolwiek krytyki. A także z niedwuznacznie rasistowskich wystąpień. Odbiciem nastrojów przerażenia po wyborach w 2016 r. był komentarz w „New Yorkerze”, którego naczelny David Remnick wygraną Trumpa nazwał amerykańską tragedią. Czy miał rację? Co się stało przez te 4 lata?
Własny biznes
Bilans pierwszej kadencji Trumpa nie jest całkiem negatywny. W sojuszu z Republikanami w Kongresie prezydent obniżył podatki – głównie od zamożniejszych Amerykanów – i zniósł regulacje krępujące biznes, co w połączeniu z wydatkami stymulującymi popyt zapewniło kontynuację wzrostu PKB, trwającego już za rządów Obamy. Bezrobocie spadło do poziomu 3,7 proc.