Klasyki Polityki

Wrześniowe przesłania

Nawet Antoni Słonimski, trzeźwy i racjonalny mason, dał się ponieść entuzjazmowi wojennemu.

Ojciec opowiadał mi, jak wracając z długiego pobytu w pacyfistycznej i rozbawionej słodkiej Francji zatrzymał się na chwilę w Berlinie, gdzie oglądał 19 kwietnia 1939 r. paradę wojskową z okazji pięćdziesiątych urodzin Hitlera. Samoloty pokryły niebo, a znakomicie wyposażone jednostki, w znacznej mierze pancerne, maszerowały z łomotem przez pełne pięć godzin. Dwa dni później, po przejechaniu granicy Rzeczpospolitej, zobaczył, gdzieś koło Poznania, posuwający się wzdłuż torów oddział polskiej artylerii konnej. I wtedy – tak mówił – serce mu się ścisnęło, zrozumiał, że wszystko jest skończone. Opowiadał o tym w Wilnie, stwierdzając ze zdumieniem i rozpaczą, że prawie nikt go nie bierze na serio. Padały z reguły dwie standardowe odpowiedzi. Pierwsza: nie ma pan pojęcia o rzeczywistej sile naszej armii, tę wojnę na pewno wygramy. Druga: Francja nam pomoże, a przecież wesprze ją też sojusznicza Anglia. Pewien cieszący się ogólnopolskim uznaniem intelektualista i człowiek pióra tłumaczył mu nawet, że Rydz-Śmigły celowo prowokuje Niemców do wojny, żeby po triumfalnym wejściu do Berlina okrzyknąć się dyktatorem.

To, co usłyszał ojciec, można też było wyczytać w ogromnej większości prasy polskiej wszelkich odcieni. Pisał „Głos Narodu”: „Ale też przeciw Polsce zwróci się – zwłaszcza z początkiem wojny – cały jego (Hitlera – LS) impet. Wytrzymamy go, a Rzesza Niemiecka poniesie ostateczną klęskę, która ją na wieki uspokoi...”. „Wici”: „Potędze żelaza i rozjuszonej pychy skoszarowanego germanizmu oprze się Wolny Naród Polski. Jest to dziś jasne...”. „Prosto z mostu”: „Nie mówimy, jak Niemcy i Żydzi, że Bóg jest z nami, bo nikt z ludzi tego nie wie, ale wierzymy, że najwyższy władca duchowy ponad światem waży na szali sprawiedliwości zbrodnie i zalety, winy i dzieje narodów, kierując losy świata pewną dłonią ku wyznaczonym przez siebie celom; On wie, kiedy trzeba w pokoju rozwijać kulturę i życie rodzinne, a kiedy przez najstraszniejszy grom: wojnę, przebudzić ludzi z martwoty do heroicznego wysiłku i wypełnienia misji. A KTO CHCE WOJNY Z POLSKĄ, BĘDZIE MIAŁ WOJNĘ (wytłuszczenie zgodne z oryginałem)...”. „Kurier Warszawski” publikuje Orędzie Episkopatu Polski z 26 kwietnia 1939 r., w którym czytamy m.in.: „Współdziałać będziemy z zapałem z władzami państwowymi w wykonywaniu rozporządzeń przygotowujących życie kraju na możliwości wojenne ku obronie Ojczyzny i wiary, dla wolności ducha i życia narodowego. Dozbroimy armię i wyposażymy ją w skrzydła potężne...”.

Nawet Antoni Słonimski, trzeźwy i racjonalny mason, dał się ponieść entuzjazmowi wojennemu, a po majowej mowie Becka „uściskał go serdecznie”. Takie były w kraju, przed wrześniem 1939 r., przeważające nastroje społeczne. Nie mogły zresztą być inne, gdyż opierały się na dwóch niepodważalnych paradygmatach: 1. Przekonaniu o mocarstwowości Polski. 2. Wierze w moc traktatów i lojalność sojuszników.

A potem stało się, co się stało. Niemcy łamiąc traktaty uderzyły na Rzeczpospolitą. ZSRR dokonując tego, co historycy nazywają niekiedy cynicznie „odwróceniem traktatów”, wkroczył do wschodniej Polski. Francja i Anglia z całkowitym zlekceważeniem litery traktatów nie ruszyły się z miejsca, a drôle de guerre, którą wypowiedziały, mogłaby trwać latami, gdyby to Hitler nie uderzył na Zachód. Twierdzenie, że to o Polskę wybuchła II wojna światowa, nie jest może do końca prawdziwe. Później jeszcze, również z pogwałceniem traktatów, Anglia i USA oddały Polskę w pacht Kremlowi, który łamiąc kolejne umowy zaprowadził nad Wisłą drakoński stalinizm. Opuszczona i poświęcona Polska zmiażdżona została we wrześniu 1939 r. przez wojska niemieckie praktycznie w dwa tygodnie. Armia polska jako jednolita i centralnie dowodzona siłą przestała istnieć. Dalsze walki obronne, bez względu na to, jak bohaterskie, miały już tylko lokalny charakter. Podsumowanie wydaje się oczywiste i jednoznaczne: 1. Polska nie była mocarstwem. 2. Wszelkie traktaty, umowy międzynarodowe, pakty, sojusze, koalicje, trójkąty etc. mają znaczenie tylko wtedy, jeżeli odpowiadają interesom wszystkich umawiających się stron. Kiedy przestają im dogadzać, stają się świstkami papieru.

Naiwnością jest więc oburzanie się na cynizm polityczny Niemców, Rosjan, Anglików czy Amerykanów, kiedy uważali oni, że brutalne wypowiadanie traktatów i niedotrzymywanie zobowiązań leży w ich interesie. Czy zaś naprawdę leżało w ich interesie, to już zupełnie inna sprawa. Znakomity historyk francuski Jean Jacquart napisał, że w całych dziejach Europy dotrzymany został jeden, jedyny pakt, a mianowicie podpisany 29 listopada 1516 r. we Fryburgu pokój wieczysty między Francją a trzynastoma kantonami Konfederacji Szwajcarskiej. Jeżeli nawet przesadził, to zaiste niewiele.

Oba te przesłania aktualne są i dzisiaj, z czego, tak przynajmniej można by sądzić, wynikać powinny logiczne wnioski. Polska nie jest i nie będzie mocarstwem. Prowadzić więc musi politykę lokalną. Odległe konflikty nie są jej sprawą. Ani na nich nie zaważy, ani ich nie rozstrzygnie, a tylko napyta sobie wrogów. Można na różne sposoby interpretować konflikt gruzińsko-rosyjsko-osetyński i nawet rządy wielkich krajów nie są w tym zgodne. Jedno jest wszelako pewne: nie jest to sprawa dotycząca Rzeczpospolitej, niech ją regulują mocarstwa. Podobnie z Tybetem. Mogą się obywatele oburzać, demonstrować, ale rządowi nic do tego. On ma dbać o interes średniego państwa europejskiego, a nie o moralność polityki międzynarodowej, na którą i tak nie ma wpływu. Traktaty mają znaczenie tylko wtedy, jeżeli odpowiadają interesom wszystkich umawiających się stron? Inaczej są świstkami papieru? Ale oto mamy nareszcie taki traktat, który łączy interesy stron i gwarantuje je nie podpisami dyplomatów i lakowymi pieczęciami, ale pogłębiającą się współzależnością ekonomiczną, kulturalną, infrastrukturalną etc. Jest nim Wspólnota Europejska.

Im więcej powstaje w Polsce zakładów przemysłowych, banków, instytucji holenderskich, angielskich, niemieckich, tym bardziej Holendrom, Anglikom, Niemcom zależeć będzie na stabilnej i rozwijającej się Polsce. I odwrotnie: Polakom na takiejże stabilności partnerów. Tu już nie chodzi o pieczęcie, ale także o kieszeń i pogłębiające się więzi międzyludzkie. Im będą one bliższe i ściślejsze, im bardziej Europa będzie zintegrowana, tym większe będzie bezpieczeństwo Rzeczpospolitej. Godzi w nie ten, kto procesy integracyjne opóźnia, powstrzymuje wetami i protestami w drugorzędnych sprawach czy ambicjonalnymi gierkami. Tzw. Europa narodów to etap. Wierzę, że nasze dzieci doczekają Europy Zjednoczonej. A wtedy wrzesień 1939 r. będzie dla nich wspomnieniem tyleż tragicznym, co egzotycznym.

Polityka 40.2009 (2725) z dnia 03.10.2009; Stomma; s. 104
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną