Ważące 500 g wcześniaki leżą w inkubatorach, w plątaninie rurek i przewodów, bez siły, by wykonać jakikolwiek ruch. Są tak chore, że właściwie nie dają znaku życia. Całe szczęście, że ustawione obok monitory pokazują, jak ich serca miarowo biją i respirator tłoczy w płuca powietrze. Gdy prof. Maciej Karolczak z II Kliniki Kardiochirurgii i Chirurgii Dziecięcej Akademii Medycznej w Warszawie przegląda dziś podręczniki, z których uczył się medycyny, ma wrażenie, że czas biegnie o wiele szybciej, niż odmierza to zegar w jego gabinecie. W bibliotece przechowuje pisma z zakresu swojej specjalności; wcale nie stare, bo rocznik 1999. Zagraniczni autorzy w jednym z artykułów udowodniają, że 23-tygodniowy noworodek nie ma praktycznie szans na przeżycie. – To już się zdezaktualizowało – oświadcza profesor. – Operowaliśmy tu dzieci urodzone w 22 tygodniu ciąży.
Nie mówi tego z dumą. Jego zdaniem to bardziej sukces neonatologów niż chirurgów, że granica utrzymania noworodków przy życiu stale się obniża: – Ludzie są zafascynowani, że kardiochirurg zrobił operację u tak małego pacjenta, a ja odpowiadam: to żadna rewelacja! Bo sensacją jest to, że można te dzieci do operacji kwalifikować, że przeżywają narkozę, są później z sukcesem rehabilitowane. Potrafię zoperować 400-gramowego noworodka, ale co z tego? Najważniejsze, że po porodzie może przeżyć.
Zwykły porządek rzeczy
Natura wszystko zaplanowała, przewidując czas trwania ciąży u kobiet na 38–40 tygodni. Brzuch rośnie, młoda mama z każdym miesiącem coraz trudniej się porusza, jej piersi zaczyna wypełniać pokarm – ale cała ta przemiana, którą widać gołym okiem, to nic w porównaniu z tempem innych zachodzących zmian.