Klasyki Polityki

Życie po 17.15

Życie po 17.15. Rozmowy z ocalonymi po zawaleniu dachu hali MTK

Teren zawalonej hali został szybko podzielony na 6 sektorów, penetrowanych metr po metrze przez ekipy. W każdym z sektorów konstrukcja dachu utworzyła puste przestrzenie wielkości do półtora metra, w których mogli być uwięzieni ludzie. Teren zawalonej hali został szybko podzielony na 6 sektorów, penetrowanych metr po metrze przez ekipy. W każdym z sektorów konstrukcja dachu utworzyła puste przestrzenie wielkości do półtora metra, w których mogli być uwięzieni ludzie. Bela Szandelszky / AP
Wylatywały ze środka przez wycinane w dachu dziury, którymi ratownicy wchodzili pod zwalisko. Coraz więcej otworów ratunkowych, coraz więcej rannych. I coraz więcej krążących gołębi. Coraz więcej wydobywanych martwych ciał i coraz więcej żywych, ulatujących w czarne niebo ptaków.

Tego popołudnia o siedemnastej piętnaście śmierć przyszła z góry, ale zatrzymała się kilkadziesiąt centymetrów od Grzegorza Jabłońskiego z Olsztyna. Uratowało go to, że siedział, a następnie upadł na podłogę. Lecąca blacha obcięła mu tylko wskazujący palec lewej dłoni. Nie pamięta, jak długo leżał w marznącej ciemności. Nie pamięta, o czym myślał. Pamięta, że strach przyszedł, kiedy wokół niego zaczęły dzwonić telefony komórkowe, których nikt nie odbierał,

Jabłoński, właściciel sklepu dla wielbicieli gołębi, na targach miał własne stoisko. Przypomina sobie, że kiedy leżał pod zwałowiskiem (może godzinę, może dwie), udało mu się wyjąć telefon i wystukać numer do domu. Potem komórką oświetlił przestrzeń wokół siebie. Znalazł kawałek deski. Zaczął nią regularnie stukać w blachę. Szybko zorientował się, że w przestrzeni pomiędzy podłogą a blachą jest sam. – Starałem się nie krzyczeć, żeby nie tracić sił. Ale w oddali słyszałem przerażające wrzaski, z których wynikało, że w sąsiednich niszach są uwięzione trzy lub cztery osoby.

W szpitalu dowiedział się, że uratowali go koledzy, którzy zdążyli umknąć przed opadającym dachem. – Zapamiętali miejsce, gdzie siedziałem w hali, i tam kierowali ratowników – mówi ze łzami w oczach.

Szelest spadającego dachu

W sobotę o siedemnastej piętnaście Jarosław Kitka z dumą oglądał na targach swojego gołębia, najlepszego w okręgu katowickim. Tego dnia ptak został wybrany do reprezentacji Polski. Siedział w klatce na środku hali, na honorowym miejscu, kiedy runął na niego, na stojącego obok pana Kitkę i na pozostałych gości targów ponad hektar metalowego dachu.

Potworny huk. Patrzę, jak opadający sufit leci w naszą stronę. Potem zgasło światło – pan Kitka zaraz rzucił się do wyjścia awaryjnego.

Polityka 5.2006 (2540) z dnia 04.02.2006; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Życie po 17.15"
Reklama