Życie bezpowrotnie uciekało z Martiala Bourdina. Bomba wybuchła za wcześnie. Ale fakt stał się faktem: 15 lutego 1894 r. ten francuski anarchista dopuścił się pierwszego międzynarodowego ataku terrorystycznego na terenie Wielkiej Brytanii. Zamach na Królewskie Obserwatorium w Greenwich trafił na pierwsze strony gazet, a Josephowi Conradowi dał impuls do napisania „Tajnego agenta”. Jeden z bohaterów tej powieści powie: „Cały cywilizowany świat słyszał o Greenwich. Byle pucybut w podziemiach Charing Cross Station wie coś o nim. O tak, wysadzenie w powietrze pierwszego południka każe wznieść okrzyk przekleństwa”.
Bourdin zamierzył się na dumę Wielkiej Brytanii, jakby chciał przerwać linię wyznaczającą umowny początek i koniec kuli ziemskiej, której znacząca część (pod koniec XIX w.) pozostawała w zasięgu wpływów Imperium. Ale Brytyjczycy byli tyleż wstrząśnięci, co zadziwieni. Bo jaki konkretnie efekt chciał osiągnąć Francuz? Conrad pisał: „Tej zbrodni nie sposób pojąć rozumem w żaden sposób, zostajemy zatem postawieni przed faktem, że człowiek rozerwał się na strzępy dla czegoś, co w niczym nie przypomina idei anarchistycznej lub innej. A jeśli chodzi o zewnętrzny mur Obserwatorium, nie znać na nim najmniejszego choćby pęknięcia”.
Celu zamachu nigdy nie odkryto, Bourdin milczy – można więc zaryzykować twierdzenie, że nie chodziło wcale o południk zerowy, a o to, by choćby symbolicznie wstrząsnąć czasem, szczególnie tym brytyjskim, wyznaczanym w Greenwich, a obowiązującym wtedy na całym niemal świecie. Jeśli taki właśnie zamiar miał terrorysta, to tym większym wydaje się nieudacznikiem. Czas zostanie bowiem wysadzony w powietrze bez użycia materiałów wybuchowych. Czynu tego dopuści się terrorysta nad terrorystami –