Byli klienci biur matrymonialnych za nic nie chcą się przyznać, że pobrali się za pomocą biura. Ona, dajmy na to, przekroczyła trzydziestkę i wiedziała, że na 100 mężczyzn przypada u nas 107 kobiet w jej przedziale wiekowym, więc wybrzydzać nie ma sensu, jeśli nie chce się zestarzeć kiedyś samotnie. On dobrał sobie partnerkę po ocenie jej matrymonialnej wartości. Oszacował. I już. I to nie jest wcale mniej piękne od szału uniesień.
Szał taki warto przeżyć. Miłosne szczęście, choć krótkotrwałe, nie ma sobie równego doświadczenia w życiu. Sęk jednak w tym, że – jak mówi Magda Grzesiak, właścicielka biura matrymonialnego Czandra – bardzo wielu ludzi tego nie potrafi. Przeżyć tego szału. Może z lęku przed psychicznym połknięciem przez partnera. Może z różnych innych strachów. Ludzie na ogół chcą przeżyć związek z drugim człowiekiem w przyjaznej, wiernej bliskości. Z najświeższych badań wynika, że nic się w tej mierze nie zmienia: to jest najważniejsze marzenie Polaków. Raport AIG OFE i „Gazety Wyborczej” z czerwca tego roku podaje, że „młodzi (19–26 lat) pielęgnują wyidealizowany obraz tradycyjnego modelu rodziny”. Twierdzą z przekonaniem, że rodzina daje to co najlepsze: „Miłość, oparcie, bezpieczeństwo, bliskość”. I w miłości właśnie pies (by nie powiedzieć małżeństwo) jest pogrzebany.
Miłość – niedawny wynalazek
Miłość jako warunek związku małżeńskiego jest całkiem świeżej daty. Funkcjonuje mniej więcej od dwustu lat. W warstwach niższych, przed epoką romantyczną, wyglądało to tak jak w pewnej rodzinie austriackiej, której dzieje przedstawia Reinhold Dorrzapf, autor światowego bestselleru „Seks, miłość, małżeństwo”.