Chorzy na fiubździu
Chorzy na fiubździu. Kiedy szał zakupów zaczyna być problemem
Ani razu przez te kilka lat nie pomyślałam, że mam jakiś problem. Nałóg? W życiu! Ja miałam swoją małą słabość – opowiada 30-letnia Joanna, zatrudniona w sektorze publicznym, z pensją 2,5 tys. zł.
Opakowane marzenia
Od trzech miesięcy każdą pensję Joanny kolega z pracy rozpisuje na słupki: tyle na spłatę jednej karty, tyle na spłatę drugiej, tyle – na spłatę prywatnych długów. Tak zadecydował terapeuta: Joanna nie da sobie rady sama, musi mieć zarządcę długów. Zapożyczyła się czy też – jak woli dziś mówić – ukradła prawie 30 tys. zł. – Ostatni grzech, już podczas leczenia z zakupoholizmu: puder i dwa cienie do powiek – Joanna tłumaczy się niczym alkoholik z jednego piwa. To kolejne zalecenie psychologa: zapisywać każdą niepotrzebną błahostkę. Niepotrzebną, bo tych pudrów i cieni Joanna ma kilkanaście. Dzisiaj, przy comiesięcznej spłacie debetów, Joanna zostawia 1 tys. zł na wynajmowaną kawalerkę, 300 zł na jedzenie – tyle musi wystarczyć. No i 200 zł na terapeutę.
Raz w tygodniu odwiedza rodziców pod Warszawą i wraca ze słoikami – bigos, pulpety, barszcz bardzo się przydają przy wyliczonym budżecie. – Czasem tylko do tych pulpetów kupię wino. I tak siedzę i samej siebie się wstydzę. I się zastanawiam, jak to się stało? Co mnie opętało? Kiedy? Dlaczego nie przystopowałam?
– Pewnie że nie każde niekontrolowane zakupy prowadzą do zakupoholizmu, ale każde uzależnienie – w tym zakupoholizm, zaczyna się bezwiednie – mówi dr Lubomira Szawdyn, terapeutka uzależnień, która leczyła, wymienionych na początku, amatora butów czy miłośniczkę paciorków.