Talent-show
Talent-show. Jak telewizyjne castingi stały się zjawiskiem socjologicznym
Eliminacje do „Idola”. Tłum szturmuje prowizoryczne ogrodzenie na tyłach hotelu Gromada. Co jakiś czas grupka szczęśliwców wpada do ogrzanego pomieszczenia. Tam znów ustawiają się w kolejkę, wypełniają formularz: nazwisko, adres, wiek, osiągnięcia, kto jest dla ciebie idolem. – Ja napiszę, że moim jest Wojewódzki! – krzyczy na cały głos dziewczyna w opiętych dżinsach. Weronika (14 lat) przyjechała z mamą: – Chciałam się sprawdzić, mam na swoim koncie występy, które dały mi do zrozumienia, że coś potrafię. A, skończyłam też szkołę muzyczną – przypomina sobie.
Mimo ścisku i męczącego czekania (niektórzy wstali o godz. 4 rano) w tłumie panuje atmosfera pogodnej rywalizacji. W kolejce zawiązują się sympatie i wspólne fronty. Niektórzy są starannie wystylizowani. Przyszli, czekają cierpliwie po kilka godzin na te kilkadziesiąt sekund, kiedy w końcu zaistnieją.
Dr Marek Kłosiński z Ośrodka Badań Młodzieży Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego twierdzi, że tym, co powoduje ludźmi przychodzącymi na telewizyjne castingi, jest przede wszystkim potrzeba zaistnienia. – Ludziom potrzebne jest, aby ktoś spoza własnego podwórka dowiedział się o ich istnieniu. W psychologii nazywa się to potrzebą indywiduacji. Nie jest ona niczym nowym, od wieków ludzie byli w stanie zrobić wiele, żeby się wyróżnić, a dzięki telewizji, walka z własną anonimowością, obawą przed rozpłynięciem się w tłumie, dokonuje się na nieporównanie większym forum.
Jednymi powoduje myśl o lepszym życiu. Chcą powalczyć o sławę i pieniądze. Inni chcą się po prostu komuś pokazać. – Mieliśmy jednego uczestnika, z zawodu kelnera, który był szczęśliwy, że w końcu ktoś go zobaczył jako człowieka, a nie jako dodatek do podawanych frytek – opowiada przedstawiciel producenta Fremantle Polska.