Klasyki Polityki

Mój zmarły ubek

Każdy ma prawo do indywidualnej i odpowiednio honorowej reakcji.

Od listy Wildsteina śmieszniejsze są jedynie drukowane w gazetach listy tych, co nazwiska swoje na liście znaleźli i mają to za tragizm. Przy okazji dzikiej i – jak sądzę – kompletnie nieudanej lustracji ubeckiej dokonuje się bezwiedna i trafna lustracja polskiego charakteru. Charakter ten po staremu gotów jest do przybierania pełnych tragizmu póz i posępnych grymasów. Martyrologia i ból patriotyczny są domenami jego fałszu, a godności rzekomo znieważonej gotów jest bronić jak Częstochowy. Nie szabelką, ma się rozumieć, ani nawet strzeleniem w mordę (to wymarło), a gadaniem bredni. Brednia, owszem, bywa bronią niekiedy nawet skuteczną – zawsze obosieczną. W każdym razie niepodobna nie pomyśleć, że niektóre publiczne pretensje do Bronisława Wildsteina są faryzeizmem czystym – tyle w nich napuszonej godności, ufryzowanej męki i wytapirowanego bólu. Co innego znaleźć się w tragicznym położeniu, co innego pławić się w tragizmie. Komu obecność na liście daje asumpt do opiewania tragicznego swego losu, do układania wersów tragicznych o swej godności i kto zwłaszcza ma możność ogłaszania tego publicznie, niechaj samozwańczemu łowcy ubeków okaże wdzięczność za okazję i inspirację. Jak kto uwielbia, jak boli, niech z patosem nie pojękuje, że boli.

Klinicznym przykładem jest ogłoszony w „Gazecie Wyborczej” (12–13 lutego) list Antoniego Pawlaka i Andrzeja Jagodzińskiego. Obaj pełni szlachetności nieszczęśnicy donoszą, iż „wciąż nie mogą otrząsnąć się z szoku”, iż „są oburzeni”, iż „nie mają wyjścia i muszą bronić własnej reputacji, bowiem dobre imię jest ich najważniejszym dorobkiem życiowym”. Wildsteinowi przypisują skrajną głupotę, zaślepienie, złą wolę i z niejakim brakiem w tym kontekście logiki konstatują w jego wypowiedziach brak samokrytycznej refleksji, a nawet przeciwnie.

Polityka 7.2005 (2491) z dnia 19.02.2005; Pilch; s. 96
Reklama