Kiedy trzy miesiące temu o siódmej rano w środku południowoafrykańskiego buszu padł pierwszy klaps, on nie wiedział jeszcze nawet o istnieniu powieści Sienkiewicza.
Październik, tunezyjska pustynia przed południem. Dziennikarzy dowiezionych na plan zdjęciowy filmu „W pustyni i w puszczy” witają odprężone i uśmiechnięte twarze ekipy (jeśli coś psuje dobry nastrój reżysera i aktorów, to jedynie fakt, że przyjechali dziennikarze). To przedostatni dzień pracy, do nakręcenia pozostało jakieś pięć minut filmu. Producenci meldują, że Afryka okazała się łaskawa, na planie nie ma komplikacji, a budżet (4 mln dolarów) nie zostanie przekroczony.
Zdjęcia zaczęły się trzy miesiące temu w RPA, na planie bywało w porywach sto trzydzieści osób ekipy plus sześciuset statystów. Każdego dnia powstawało około dwóch minut ekranowych.
– Oczywiście cała książka zmieścić się w filmie nie mogła, ale wszystkie główne wątki są. Najbardziej zmieniliśmy początek i koniec, ale nie powiem jak – producent Waldemar Dziki ocenia, że cała opowieść zamknie się w stu, stu dziesięciu minutach, bo dłużej ośmioletni widz i tak w kinie nie wysiedzi. Ten widz wypije wielki kubek coca-coli, naje się dmuchanego ryżu i gdzieś około setnej minuty będzie musiał koniecznie wyjść z sali. – Zrobimy wszystko tak, żeby mu to umożliwić – zapewnia.
Gdzie jest reżyser
„W pustyni i w puszczy” miał nakręcić Maciej Dutkiewicz. Poświęcił temu projektowi wiele miesięcy ciężkiej pracy, niestety, już trzeciego dnia zdjęć dostał ataku kamicy nerkowej i został odwieziony do szpitala w Johannesburgu.