Poruszamy się w tym gąszczu nieco bezradni i na oślep, a przewodnikiem są – jakżeby inaczej – media anglosaskie. Tymczasem Polacy dawno temu wypracowali zasady dostosowane do specyfiki własnego języka.
Posłuchajmy: „Rozchodzą się z dżamidów pobożni mieszkańce/Odgłos izanu w cichym gubi się wieczorze/Zawstydziło się licem rubinowym zorze/Srebrny król nocy dąży spocząć przy kochance (...) Tu cień pada z menaru i wierzchu cyprysa/Dalej czernią się kołem olbrzymy granitu/Jak szatany siedzące w dywanie Eblisa”. Tak, to z „Sonetów krymskich” Mickiewicza. U mistrza Adama orientalizmów znajdziemy więcej: jest „mirza” (wymawiane „mir-za”), oczywiście „Allach”, „harem”, „chalif”, „padyszach”, „muślimin” (bliższy oryginałowi niż współczesny „muzułmanin”) itd.
Mickiewicz nie był uczonym badaczem języka arabskiego ani kultury islamu, ale wyczuwał doskonale, że czytelnikowi trzeba ułatwiać kontakt z tajemniczym światem Orientu. Nie można więc mnożyć przed nim ortograficznych i fonetycznych raf, od których odpada oko. Genialny poeta oswajał obce słowa, nadając im postać strawną dla polskiego odbiorcy. Intuicji tej trzymał się nawet w odniesieniu do europejskiego przecież, ale wówczas, w pierwszych dekadach XIX w., wykształconemu polskiemu czytelnikowi mało znanego języka angielskiego. Dlatego nie zawahał się napisać fonetycznie – jak po dziś dzień czynią Rosjanie – „Pożegnanie Czajld Harolda”.
Zmagania z wężykami
Podobne zadanie staje dziś przed autorem piszącym dla polskiej publiczności o dramatycznych wydarzeniach w Afganistanie, o islamskim ekstremizmie.