KATARZYNA JANOWSKA: – W „Ciele i przemocy” pisał pan, że ciało stało się dzisiaj naszą własnością prywatną. Czy gdybyśmy rozmawiali sto lat temu, mielibyśmy jakichś wspólników do naszych ciał?
ZYGMUNT BAUMAN: – Przez dwa tysiąclecia ludzie rozpaczali, że ciało jest wątłe i kruche. Życie cielesne było bardzo krótkie w zestawieniu niemal ze wszystkim, co je otaczało: z obyczajami, z budynkami, z panującą dynastią, z przyrodą, która wydawała się odwieczna. We wszystkich kulturach starano się zbudować pomosty pomiędzy krótkim, jednostkowym życiem a czymś długotrwałym, opornym na ząb czasu – wiecznym nawet. Bardzo pomysłowe było rozwiązanie chrześcijańskie: co prawda życie ludzkie jest boleśnie krótkie, ale jest jedynym ułamkiem czasu, w którym można zapracować na nieśmiertelność duszy. W takim ujęciu życie nabierało głębokiego sensu – miało cel, jakim było odpokutowanie pierworodnego grzechu. Ciało było narzędziem – jedynym – wyboru między zbawieniem a potępieniem.
Z nadejściem nowoczesności wszystko się zmieniło. Jeszcze przed reformacją w łonie kościoła pojawiło się myślenie, że wyroki Boże są niezbadane, nie ma sposobu, aby je przeniknąć. W związku z tym monitorowanie własnego ciała pod kątem wieczności straciło sens. Most między cielesnymi dokonaniami a losami wiecznej duszy skruszał...
Kim byli współwłaściciele naszych ciał i co się z nimi stało?
Naprawdę radykalna zmiana stosunku do ciała dokonała się, a właściwie dokonuje się dopiero w czasie, który ja nazywam upłynnieniem nowoczesności. Instytucje, byty, które wydawały się wiecznotrwałe, zaczęły się zmieniać kilkakrotnie podczas naszego życia. Tytuły własnościowe do naszych ciał miała ojczyzna – miał też ród.