Piekło lubi się przeprowadzać
Sri Lanka. W Jaffnie mało kto łata dziury po kulach
Maria, gosposia w rezydencji wynajmowanej przez oenzetowską Komisję ds. Praw Człowieka (UNCHR) dla swych pracowników, a wieczorami barmanka w ich knajpie, najbardziej na świecie boi się, że kiedyś – być może – rokowania pokojowe pomiędzy Tygrysami Wyzwolicielami Tamilskiego Ilamu (LTTE) a syngaleskim rządem w Kolombo zakończą się sukcesem. Pani prezydent odpuści Tygrysom śmierć swojego ojca. Wybaczy im dziurę we własnej twarzy, paskudną pamiątkę po zamachu, w którym straciła oko. Tamilowie wreszcie dostaną swój Wolny Ilam, o który biją się z Syngalezami od 20 lat z górą – może nie całkowicie niepodległy, ale przynajmniej autonomiczny. (Konflikt ma podłoże głównie etniczne; Tamilowie czują się dyskryminowani przez większość syngaleską).
Wtedy nie będzie już min, zasieków, posterunków na drodze z Kolombo do Jaffny, a UNCHR, UNICEF i Czerwony Krzyż zredukują swoje placówki. Odwołają ludzi w Jaffnie, wyślą ich gdzie indziej: Czeczenia, Nepal, Sudan. Piekło wszak lubi się przeprowadzać.
I co wówczas zrobi ze sobą Maria, najlepsza (tak mówią) gosposia na świecie, zaradna i pewna siebie? Bez wykształcenia? Bez męża? Teraz, gdy pracuje dla UNCHR, ma na ryż, na ropę do generatora.
Dlatego ona na miejscu pani prezydent raczej by Tamilskim Tygrysom nie wybaczyła. Malować sobie codziennie rzęsy nad sztucznym okiem i udawać, że się tego nie zauważa? Nic nie czuć? Ani złości, ani zwykłej ludzkiej chęci zemsty? Niemożliwe.
Maria postanowiła – z Jaffny się nie ruszy, choćby nie wiem co. Ma tu w końcu matkę, gdzieś może nawet ojca. Ma też dom, metrów kwadratowych trzydzieści i dach z liści palmowych – Maria rysuje wymiary w powietrzu, bo jej angielski – pidżyn inglisz – połamany język Kalego, nie wystarcza.