Dla jednych ciąża staje się permanentnie monitorowaną operacją powołania na świat człowieka. Dla innych – wręcz przeciwnie – misterium z długimi rozmowami, czytaniem, słuchaniem muzyki i wysyłaniem endorfin w głąb brzucha.
Wiktor – tydzień szósty
Wiktor ma półtora centymetra długości. Używając języka medycznego jest jeszcze zygotą, ale dla jego ojca jest Wiktorem od samego początku. To znaczy od chwili, kiedy żona Klara przyniosła zabarwione paski z testu ciążowego.
Stosowała zabezpieczenia. Mimo to – taki niefart. Pojawiło się niewielkie krwawienie, lecz ciąża niestety się nie usunęła, jak mówi Klara. Jest specjalistką public relations w znanej firmie i panicznie boi się, żeby nie odkryto jej stanu. Pracuje normalnie, nie wyłączyła się ani na gram z obciążeń zawodowych. Nadal nie chodzi, lecz biega. Żyje żarłocznie.
Beata Sztyber i Jeanette Kalyta, położne z warszawskiego szpitala św. Zofii, mówią, że niektóre kobiety tak właśnie reagują na ciążę. Jakby ignorowały brzuch. Chcą udowodnić szefowi w pracy, że nigdy nie były lepsze niż teraz. Makijaż, drinki, seks, imprezy, budowanie domu – nic się nie zmienia.
Biegną na przystanek. Macica kurczy się, brzuch twardnieje jak kamień. Zwolnij, taki sygnał wysyła do organizmu ciąża. Jak zwolnić, kiedy one pragną żyć jak odkurzacze – więcej, barwniej, ciekawiej, bo ma się jedno życie i jedną za krótką młodość. I ciąża naprawdę sama się czasem usuwa. Ale matki, mówią panie położne, za drugim podejściem jednak w końcu zwalniają.
– Mąż wykazuje chorobliwe pragnienie przedłużenia linii rodziny – mówi Klara.