Mowa prokuratora mogła brzmieć następująco: Wysoki Sądzie Rejonowy w mieście Mikołów! Bartłomiej Kwak w swoich listach używał słów wulgarnych i znieważył funkcjonariusza publicznego. Listy co prawda były prywatne, oskarżony kierował je do swoich znajomych, ale to żadne usprawiedliwienie. Nie może być tak, że obywatele, nawet całkiem prywatnie, będą korzystać bezkarnie z prawa do wolności słowa. Dlatego żądam dla oskarżonego półtora roku bezwzględnego pozbawienia wolności.
A może prokurator, który na sali sądowej nie miał godnego przeciwnika, bo oskarżony bronił się chaotycznie, a jego adwokat był z urzędu, więc przeważnie milczał, nie bawił się w retorykę, tylko twardo zażądał surowej kary? Tak czy inaczej, prokurator wygrał. Sąd skazał Kwaka na 10 miesięcy więzienia.
Jak wpaść do studni
Bartłomiej Kwak, lat 21, bez wykształcenia i zawodu, w więzieniu siedzi nieprzerwanie już czwarty rok, więc, wydawałoby się, dodatkowe 10 miesięcy wielkiej różnicy mu nie czyni. Przypomnijmy (pisaliśmy o jego przygodach w reportażu „Wyrokowiec” – „Polityka” 14/03), miał 17 lat, kiedy za udział w bójce osiedlowej trafił za kraty. W areszcie do reszty się zagubił. Popadł w konflikty ze współwięźniami i klawiszami. Zanim jeszcze zapadł wyrok za bójkę w Tychach, skazano go dwukrotnie (2 lata i osobno 10 miesięcy pozbawienia wolności) za więzienne wyczyny. Na końcu sfinalizowano sprawę tyską – 3 lata więzienia.
Sprawę bójki prowadziła asesor Sądu Rejonowego w Tychach Agnieszka D. Kwak zachowywał się na rozprawach jak młody, szczerzący kły wilczek. Nieufny do całego świata, we wszystkim wietrzący spisek. Najpewniej nie rozumiał wtedy, bo nikt nie umiał mu tego uzmysłowić, że popełnił poważne przestępstwo, za które musi ponieść karę.