Rzeszowska policja i prokuratura rozpracowały taką siatkę. Na jej czele stała Tatiana Wozniak, 52-letnia Ukrainka ze Lwowa. Zwana pieszczotliwie przez ludzi w branży ciocią Tanią, początkowo trudniła się handlem mięsem. Następnie zmieniła branżę. Prokuratura zarzuca jej, że koordynowała handel żywym towarem. Sprzedawała kobiety osobom prowadzącym agencje towarzyskie, inkasując za każdą z nich 200 dol. i pobierając następnie od każdej miesięcznie równowartość 50–100 dol. Miała grupę odbiorców na Podkarpaciu.
Istnieje uzasadnione podejrzenie, że w ciągu dwóch lat ciocia Tania przehandlowała co najmniej 300 kobiet. Ale dowody udało się zgromadzić w 60 przypadkach. Dziewczyny zmuszano do prostytucji groźbą i przemocą, oporne straszono śmiercią.
– Od niedawna handel ludźmi wyrasta na sprawę polityczną, stał się przedmiotem rozmów międzynarodowych ze względu na rosnącą skalę zjawiska. Wrażenie robi zwłaszcza liczba sprzedawanych dzieci – mówi Piotr Mierecki z departamentu współpracy zagranicznej MSWiA.
Eksplozja biznesu nastąpiła niemal równocześnie z nadejściem w tej części Europy liberalizacji politycznej i gospodarczej, otwarciem granic, zniesieniem wiz, ułatwieniami w kontroli granicznej. Za pracą ruszyły w świat tysiące kobiet, mężczyzn i dzieci: liberalizacja oznaczała otwarcie, ale często także uwiąd rodzimych gospodarek, bezrobocie i brak perspektyw. Każdy Zachód był niczym Mekka. Dla Polek – Berlin, Amsterdam, Madryt. Dla Ukrainek, Białorusinek, kobiet z Litwy, Łotwy i Bułgarii – Rzeszów, Warszawa, Poznań, Leszno. Zachód, gdzie modne były ciemnoskóre lub Azjatki, Tajki, Wietnamki, odkrył nagle słowiańską urodę. Kobiety z Europy Środkowej, a potem z krajów postradzieckich stały się poszukiwane w Niemczech, Holandii, Belgii, Grecji, a nawet w Japonii.