Nadwiślański savoir-vivre
Nadwiślański savoir-vivre. Czy Polak umie się zachować?
Dla człowieka Zachodu stanowimy skansen starych, czasem nieco dziwnych, trącących myszką obyczajów. Konwenansów atrakcyjnych dla miłośników staroci. Tim Wilson, 40-letni Australijczyk, uczy angielskiego w szkole językowej i jest zachwycony naszym narodowym bon tonem prawie tak jak Wawelem. – Tylko u was ustępuje się miejsca staruszce, a przy powitaniu całuje w rękę – tłumaczy. Polska specjalność – za PRL zwana cmoknonsensem i wypierana z kolejnych przyczółków: urzędów, zakładów pracy – wciąż żyje. Sami jednak skłonni jesteśmy dostrzegać raczej objawy zdziczenia obyczajów.
Z najnowszych badań, które CBOS opublikował w lipcu, wynika, że co trzeci ankietowany źle ocenia kulturę osobistą rodaków. Brak kultury napotyka silne społeczne potępienie – nie aprobuje go 97 proc. Według tych badań, porównanych do podobnych przeprowadzonych w 2001 r., Polacy zauważają pogorszenie kultury codziennego życia.
Przy czym prawidłowość jest prosta – im lepiej wykształcony człowiek, tym trudniej mu znieść wulgaryzację języka, śmieci na ulicy, psie odchody na trawnikach, żucie gumy podczas rozmowy czy obściskiwanie na ulicy i w bramie. Nic w tym dziwnego – inteligencja, spadkobierczyni kultury ziemiańskiej, zawsze dbała o elegancki sposób bycia. Przy kobiecie nie przeklinać. Jeść estetycznie, nawet jeśli niewiele jest na talerzu. Przepuszczać panie w drzwiach i nie obawiać się przedawkowania uprzejmości. – Z takiego zachowania czerpano poczucie wyższości. Ci, dla których nie było ono drugą naturą, zazdrościli wyniesionego z domu wyczucia i ogłady. Próbowali je naśladować – mówi prof. Henryk Domański, dyrektor Instytutu Socjologii i Filozofii PAN. Po II wojnie światowej nasze obyczaje stały się bardziej proletariackie, ale jednak jakieś reguły obowiązywały.