Miał to być akt skruchy i pojednania Rosjan, symboliczne odejście od stulecia rewolucji, bratobójstwa, terroru i zbrodni. Ale Rosjanie już nie wiedzą, kto jest bohaterem, a kto kanalią ani jak zakończyć wojnę domową, której żar nie wygasł.
„Chcemy odkupić grzechy swoich przodków” – powiedział Jelcyn nad trumną. Ale jakie grzechy? Wobec pana i imperatora? Oczywiście Rosja mogłaby żałować, że swego cesarza zabiła nie na sposób europejski. Anglicy czy Francuzi też poprowadzili królów na szafot, lecz najpierw ich sądzono: Karola I, Ludwika XVI skazały sądy, były mowy obrończe. – A tu, tak nocą w piwnicy – mówi petersburski historyk Jakow Gordin. Ale zaraz dodaje: co najmniej od przegranej wojny japońskiej postać cara nie była w Rosji popularna. Rewolucja bolszewicka przeszła gładko, bo nikt nie był gotów umierać za cesarza. Żadna jednostka wysłana z frontu, by cara bronić w stolicy, nie doszła do Petersburga.
Skrucha i pojednanie
W Soborze Świętych Apostołów Piotra i Pawła, gdzie kości Mikołaja opuszczano do grobowca, obok grobu carycy Katarzyny, kto płakał nad trumną? Dość osamotniony prezydent Borys Jelcyn, gubernator miasta Jakowlew i kilka świetlanych postaci rosyjskiej kultury: wybitny muzyk Mścisław Roztropowicz, wybitny reżyser Nikita Michałkow, prezes Akademii Nauk Lichaczow. Ale kto mógł być jeszcze, skoro rosyjski parlament w połowie składa się z uczniów i następców tych, którzy cara zabili? Prezydent mówi o akcie skruchy, ale komuniści kajać się nie będą, żadnej skruchy nie czują, bo za co? Wieczorem, po pogrzebie, na placu Powstania grupka z czerwonymi sztandarami niosła plakaty: „Precz z krwawym rekinem Jelcynem. Żądamy powrotu ZSRR!