Klasyki Polityki

Organizm, który tęskni

Wietnamczycy z Jarmarku Europa

W okolicach dworca Warszawa Stadion wyrosło prawdziwe wietnamskie miasteczko, z własną kafejką internetową, gazetą, zupą won-ton, a nawet służbami medycznymi. Na fot. widok o 3.00 nad ranem od strony dworca W okolicach dworca Warszawa Stadion wyrosło prawdziwe wietnamskie miasteczko, z własną kafejką internetową, gazetą, zupą won-ton, a nawet służbami medycznymi. Na fot. widok o 3.00 nad ranem od strony dworca Rafał Milach / Polityka
Linh śpi niecałe pięć godzin, a przynajmniej raz w tygodniu wcale. Dawniej ciągnął wózki z tekstyliami, obecnie został sprzedawcą. Jest człowiekiem z drugiej emigracyjnej fali wietnamskiej. Fala zbudowała potęgę Stadionu Dziesięciolecia, znanego jako Jarmark Europa w Warszawie.
Tutaj, by żyć, handluje się na dwie zmiany: w dzień detalicznie, nocą hurtowo.Rafał Milach/Polityka Tutaj, by żyć, handluje się na dwie zmiany: w dzień detalicznie, nocą hurtowo.

Linh, sprawny w polskim praktycznym, ma kłopot ze słowem „marzenie”, nie jest mu ono na co dzień potrzebne. Mogłoby zamienić życie w koszmar. Chciałby, to prawda, wyjechać kiedyś na Węgry, pohandlować. Niestety, obostrzenia wizowe, a także finansowe ograniczają możliwość podróżowania po świecie. A są przecież miejsca (Węgry), gdzie odzież bawełniana w dowolnym kolorze nie jest jeszcze tak popularna jak w Polsce. Można zaryzykować, że jeszcze się nie przejadła. Tutaj, by żyć, handluje się na dwie zmiany.

Linh ma 26 lat, ośmioletni staż w Polsce i dwa wynajmowane stoiska w sektorze wietnamskim. Na jednym (detal) sprzedaje ubrania damskie w dzień, na drugim (hurt) w nocy. Stoiska mieszczą się poza koroną dawnego Stadionu Dziesięciolecia, za to blisko dworca PKS, obiektu przyległego, tonącego w wiecznych śmieciach i błocie. Szczęka Linha jest jedną z kilkuset wietnamskich szczęk na stadionie, Linh zaś jednym z dwudziestu tysięcy emigrantów wietnamskich w Polsce. Tylu doliczyła się Teresa Halik, wietnamistka z Uniwersytetu Warszawskiego. Z zastrzeżeniem, że liczba ta maleje. Spada koniunktura, zaostrzają się rygory wizowe. Mniejszości wietnamskiej nie liczy żaden centralny urząd w Polsce.

Największy sektor w Ba Lan

Sektor jest ludny, składa się z dwóch alei głównych i przecznic bocznych, zabudowanych szczękami bardzo ściśle. Nie ma mowy o marnowaniu powierzchni. Lokalizację sektora użytkownicy uważają za atrakcyjną. Klient sektora natomiast orientuje się szybko, że trafił do homogenicznej rasowo, wiejsko-miejskiej dzielnicy, z własną kafejką internetową, krążącą lokalną gazetą, komiksem o Spidermanie i zupą won-ton, swojskimi pokrzykiwaniami, a nawet służbami medycznymi.

Polityka 6.2006 (2541) z dnia 11.02.2006; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Organizm, który tęskni"
Reklama