Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w lutym 2001 r.
Około godziny 21 mały autokar wynajęty z firmy Mazurkas Travel przywiózł część gości do willi pod Zalesiem Górnym. Inni dojechali własnymi samochodami albo taksówkami. Dziennikarze, specjaliści od public relations, artyści i ludzie reklamy. Starzy znajomi ze studiów, z pracy, przyjaciele przyjaciół. Dom stał na uboczu, z trzech stron otoczony lasem. Z czwartej rozjeżdżona gruntowa droga prowadziła do szosy w kierunku Warszawy. Goście poszli do wejścia oświetlani przez elektryczne lampiony. Kierowca autokaru zbierał się do odjazdu. Miał wrócić przed czwartą rano.
1 stycznia 2001, po szóstej rano; Piotr siedzi na ławce poczekalni szpitala przy Czerniakowskiej. Jest sam. Ubrany w eleganckie spodnie zaplamione krwią i rozpięty płaszcz na gołe ciało. Nie widać oka spod nabrzmiałej powieki, wielki guz na czole wystaje parę centymetrów nad brwiami. Lewa strona twarzy fioletowa od siniaków i świeżych strupów. Obok Piotra rzucone na ławkę zdjęcia rentgenowskie jego czaszki. Za szybą portierki śpi na krześle pracownik szpitala. Budzi się, gdy wchodzi Joanna.
Miał być tylko szampan
Joanna, redaktorka miesięcznika popkulturowego, i jej przyjaciel Piotr, po stracie prywatnej myjni samochodowej na Bródnie chwilowo bez pracy, wcale się na sylwestra nie wybierali. Piotr źle się czuł po niedawnym przeziębieniu. Miał być tylko szampan i telewizja w ich mieszkaniu w centrum miasta. Zdecydowali się w ostatniej chwili. Joanna zadzwoniła do Magdy, dawnej koleżanki ze studiów na wydziale polonistyki, teraz związanej z reklamą. Magda z chłopakiem organizowali prywatkę u siebie, w willi pod Zalesiem. Ucieszyli się, że wpadnie Joanna.
W wielkim nowocześnie urządzonym salonie na dole grała muzyka. Pokoje na piętrze służyły za szatnię i sypialnię. Pod ścianą leżały przygotowane zawczasu śpiwory. Piotr nie znał prawie nikogo. Joanna mówiła, że lepiej trafić nie mogli. Pozna ciekawych ludzi.
Mijała godzina 22, a autokar z Mazurkas Travel wciąż stał przed domem. Kilku uczestników imprezy próbowało go wypychać ze śnieżnej zaspy. Bez skutku. Kierowca żalił się, że nie zdąży do domu powitać z żoną nowego wieku. Wreszcie Piotr poszedł po deski i podłożył je pod koła, usiadł za kierownicą. Wypierdalać, rzucił przez okno i gładko wyjechał ze śniegu. Zaimponował kobietom.
7 stycznia 2001, mówi Joanna: – Piotr kiedyś jeździł amatorsko w rajdach samochodowych, dlatego tak łatwo mu poszło z tym autobusem. Na imprezie był duszą towarzystwa. Opowiadał dowcipy, był trochę wstawiony, ale zachowywał się normalnie. To co mu zrobili, bardziej przypomina egzekucję niż pobicie. Musieli go zaskoczyć. Bili, żeby zabić. Piotr jest diablo wysportowany, kiedyś trenował judo i ma we krwi odruchy obronne. Nie wiem, dlaczego to zrobili.
12 stycznia 2001, głos w słuchawce, z Joanną rozmawia Kasia, redaktorka w zagranicznym koncernie prasowym, dziewczyna, która organizowała przejazd autokarem na imprezę w willi pod Zalesiem: – Nie znam nazwisk wszystkich ludzi, którzy tam byli. Niektórych widziałam pierwszy raz. Nie mogę ci pomóc.
4 stycznia 2001; na oddziale chirurgii twarzowo-szczękowej szpitala przy Lindleya Piotr leży na sali numer 4, przy samych drzwiach. Słyszy, o czym mówią ludzie na korytarzu. Obok na łóżkach jeszcze kilku potłuczonych mężczyzn, on wygląda najgorzej. Na korytarzu rozmawiają pielęgniarki: ty idź zrób zastrzyk temu potworowi, bo ja nie mogę na niego patrzeć.
Wciąż grała muzyka
Z kimś Piotr rozmawiał długo o samochodach. Z innym wymienili wizytówki. Po dwunastej z kilkoma mężczyznami wyszedł przed dom odpalić rakiety. Kobiety patrzyły przez okna. Napatoczył się jakiś pijany, chciał się z Piotrem bić. Wyjdziemy? – wzywał, ale Piotr nie chciał. Śmiał się, tańczył, coś wyjaśniał machając rękami. Tak go zapamiętała Joanna.
Stracili się z oczu około trzeciej nad ranem. Piotr siedział na blacie biurka w pokoju służącym za szatnię na piętrze i bawił się swoją komórką. Joanna poszła do łazienki na dół. Część gości rozjechała się już do domów, inni czekali, aż przyjedzie autokar. Ale impreza nie umierała. Zostało bardzo wiele osób, stali w grupkach zagadani. Z parteru dobiegały śmiechy i muzyka.
Kilka minut później, kiedy Joanna wróciła do pokoju, Piotr leżał za biurkiem umazany krwią, ze zmasakrowaną i spuchniętą głową, rozebrany do pasa, bez ruchu. Dotknęła go i natychmiast się ocknął. Asieńko, musimy uciekać, oni mówią, że mnie zabiją – powtarzał przez złamane zęby, przytulał się do niej i płakał. Jedna powieka napuchła tak bardzo, że całkiem zakrywała oko. W drugim był amok. Na parterze willi wciąż grała muzyka.
1 stycznia 2001, po szóstej rano; karetka pogotowia przywozi pod komendę policji w Piasecznie ciężko pobitego człowieka. Lekarz informuje o tym oficera dyżurnego. Dyżurny schodzi do karetki. W środku leży duży, ostrzyżony na jeża mężczyzna w płaszczu zarzuconym na gołe ciało. Właściwie nie ma twarzy. Mówi, że uciekł z sylwestra, gdzie chcieli go zabić. Z takiego wielkiego domu pod lasem, nie pamięta numeru. Poszedł drogą i zadzwonił do pierwszego domu, jaki napotkał. Gospodarz wezwał pogotowie. Oficer dyżurny odnotowuje, że od pobitego pacjenta czuć alkohol.
1 stycznia 2001, kilka minut po siódmej rano; wysłany na penetrację miejsca wydarzeń radiowóz z komendy w Piasecznie nie odnajduje domu, w którym odbywała się impreza sylwestrowa. Funkcjonariusz pisze w notatce służbowej, że domy w okolicy nie są ponumerowane.
W pokoju nie było nikogo oprócz nich dwojga. Joanna zarzuciła ramię Piotra na swój bark i z wysiłkiem ciągnęła go do łazienki. Oboje płakali. Piotr trząsł się na całym ciele. Wciąż powtarzał swoje – oni mnie zabiją, musimy uciekać. W salonie zmieniły się rytmy.
Joanna zamknęła drzwi łazienki od środka. Odkręciła krany w wannie. Chłodziła rękę pod strumieniem wody i obmywała Piotrowi twarz, ale nie wyglądał nawet odrobinę lepiej. Dno wanny i podłoga były we krwi. Do drzwi cały czas ktoś się dobijał. Piotrusiu, kto ci to zrobił? Uspokój się już, nikt tu nie wejdzie. Szlochał. Powtarzał: musimy uciekać. Joanna chciała podrzucić mu jakąś inną myśl, żeby się tak nie trząsł. Wtedy ktoś złapał za klamkę od zewnątrz. Musiał mieć jakieś narzędzie, bo zamek obracał się. Joanna krzyczała, żeby nie wchodzić. Jednak do łazienki zajrzał mężczyzna, na którego znajomi mówili Paker. Patrzył na nich. Joanna machnęła ręką, żeby wyszedł. Drzwi zamknęły się. Tłumaczyła: już jesteśmy sami, teraz ty zamkniesz się od środka, a ja pójdę po nasze płaszcze. Ale Piotr stanął na klozecie w samych spodniach, zerwał żaluzję z małego okna. Otworzył je i wspiął się na parapet. Najpierw zeskoczę ja, potem cię złapię – mamrotał. Nie zdążyła go powstrzymać. Zsunął się po ośnieżonej dachówce z wysokości jakiegoś drugiego piętra. Na moment zniknął jej z oczu, słyszała tylko, że zeskoczył. Za chwilę wyciągał po nią ręce – skacz! A potem odszedł kilka kroków i zwalił się w śnieg.
Joanna wypadła na korytarz, roztrąciła ludzi. Nawet nie widziała kogo. Popędziła do szatni po płaszcze i schodami na parter. Wybiegła na dwór, skręciła za rogiem domu. W salonie wciąż tańczyli ludzie.
9 stycznia 2001, mówi Joanna: – To był amok. Oboje byliśmy w szoku. Mama Piotra zadała mi takie proste pytanie: dlaczego nie dzwoniłaś po pogotowie? Po policję? Nie wiem, naprawdę. Nie widziałam żadnego telefonu. Teraz to dla mnie jasne: powinnam zadzwonić. Ale tam było tyle osób, dlaczego nikt mi nie pomógł?
14 stycznia 2001, głos w słuchawce, mówi Krzysztof, uczestnik imprezy: – Według mnie tam nie było żadnego pobicia. Słuchaj, Piotr był zalany, spadał ze schodów, wyskakiwał z okna. Jak ja rano poszedłem zobaczyć, z którego okna skakał, to szukałem na ziemi śladów kości. Ty się ciesz, że on był pijany, bo na trzeźwo takiego skoku by nie przeżył.
14 stycznia 2001, głos w słuchawce, z Joanną rozmawia Waldek, uczestnik imprezy: – Słuchaj, my się w tym towarzystwie bawimy od lat. Nigdy nic takiego się nie stało. Ci ludzie zawsze sobie pomagają. Naprawdę nie wiem, dlaczego ktoś miałby chcieć pobić Piotra. To do nich niepodobne.
W głowie miała jedną myśl – wciągnąć Piotra do domu, bo inaczej zamarznie. Taszczyła go sama. Ciągle się przewracali. Najpierw po śniegu przed domem. Po schodach na ganek. W sieni oparła Piotra o ścianę. Musiała odpocząć. Czekała ją jeszcze droga na piętro. Minęło ich kilku mężczyzn, jakby wcale nie zauważając. Dudniła muzyka.
Co się dzieje na górze
Na piętrze Joanna ułożyła Piotra na śpiworach w pokoju służącym za sypialnię. Przykryła go płaszczem i położyła się obok. Wtedy pomyślała, że trzeba zadzwonić. Odkąd znalazła Piotra za biurkiem, minęło pół godziny. Wcześniej Piotr siedział na biurku i bawił się komórką, a obok stała jej torba z drugim telefonem. Joanna odwróciła głowę. Pokój-sypialnia był pełen ludzi. Wszyscy krzyczeli: zabieraj go stąd i wypierdalać! Pojawiła się Magda, gospodyni imprezy. Stanęła po stronie Joanny, twarzą do swoich gości. Rzuciła im tylko: wynocha! W pokoju zrobiło się spokojnie.
1 stycznia 2001, tuż po trzeciej rano; salon, ktoś pyta, co się tam dzieje na górze? Inny odpowiada: to jeden facet uczy się latać.
Magda zgodziła się posiedzieć z Piotrem przez chwilę. Joanna pobiegła do pokoju-szatni. Nikogo tu nie było. Przewracała góry ciuchów. Szukała swojej torebki i telefonu. Mogła tam być kilka minut. W jednej chwili pokój-szatnia zapełnił się ludźmi. Obstąpili ją zasłaniając wyjście na korytarz. Przypierali do ściany. Dziennikarka radiowa, już przebrana w nocną koszulę do snu, krzyczała: ty zostaw tego faceta! Joanna też krzyczała. Stała pod ścianą i obejmowała rękami głowę. Tak zobaczył ją Damian. Nie znała go, zapamiętała tylko jego bardzo niebieską koszulę. Uspokajał ludzi, podchodził po kolei, brał za rękę. Pomogło. Joanna wyszła na korytarz.
Kiedy szła do pokoju, gdzie został Piotr, spotkała Magdę na schodach. Siedziała tam sobie z innymi i piła drinka. Śpiwór, w którym leżał Piotr, był pusty. Piotr wyszedł – powiedziała gospodyni. Jak to? Normalnie, wyszedł.
14 stycznia 2001, głos w słuchawce, mówi Paweł: – Uważam, że on nie został pobity. Ja tych ludzi znam od lat. To są właściciele agencji reklamowych, moja droga. Artyści. My się bawimy kulturalnie od lat w tym samym gronie. Ale Joanna, czy ty naprawdę nie widziałaś, jaki Piotr był po alkoholu agresywny? Według mnie on ma psychologiczny problem ze sobą. Nie znam go, może na trzeźwo jest świetnym gościem. Nikt go nie pobił. Skakał przecież z okna, to się potłukł.
14 stycznia 2001 głos w słuchawce, mówi Darek: – On zaczepiał ludzi, on bił kobiety. Ankę na przykład uderzył, aż mu druga koleżanka dała w twarz. Ja go unikałem. Jak przychodzę na imprezę, to chcę się bawić. Nie potrzebuję kłopotów. A tu było tak, że jak stała grupa osób w kuchni i wchodził Piotr, to za chwilę tylko on tam zostawał. Inni wychodzili na jego widok. Na jednego chłopaka się rzucił. Krzyknął do niego: co się kurwa patrzysz? On ma poważny problem według mnie.
Joanna wybiegła przed dom. Z trzech stron las. W pobliżu dwa małe domy, pod którymi ujadały psy, i jeden duży – niezamieszkany, w budowie. Rozglądała się bezradnie. Wróciła do domu pełnego muzyki.
Za piętnaście czwarta podjechał autokar z Mazurkas Travel. Zmęczeni zabawą ludzie powoli sadowili się w nim, drzemali. Pytała kierowcę, czy nie widział człowieka idącego w stronę Warszawy. Tego, który wyprowadził pojazd z zaspy? Kierowca pokręcił głową. Zwróciła się też do pasażerów. Nikt nie widział, nikt nie słyszał. A który to Piotr? Bardzo wielu było Piotrów na tym sylwestrze.
3 stycznia 2001, rusza dochodzenie, policjanci z Piaseczna mówią Joannie, że jeśli zdarza im się widzieć człowieka tak pobitego jak Piotr, to zwykle jest to trup.
14 stycznia 2001, mówi Joanna: – Piotr kogoś zaczepiał? Był agresywny? Nic takiego nie widziałam. Wydawało mi się, że wszyscy go polubili.
1 stycznia 2001, kilkadziesiąt minut po trzeciej rano: do Joanny podchodzi Paker. Chyba ma zamiar krzyczeć jak inni, żeby się wynosiła razem ze swoim facetem. Ale Joanna musi wyglądać rozpaczliwie, taka zapłakana, bo chłopak zmienia zdanie. Mówi spokojnie: ja też kopałem twojego faceta, ale najbardziej ten Adam, co był z siostrą. Jakby co, możesz się ze mną skontaktować przez Magdę. Mówi, jak się nazywa, ale Joanna nic nie zapamiętuje. Wrzeszczy na całe gardło: spierdalaj!
Sprawą zajmuje się policja z Piaseczna i Wydział Rzecznika Praw Ofiar MSWiA. Trwają przesłuchania. Kwalifikacja sprawy: pobicie. Rodzice Piotra nie mogą zrozumieć: to przecież było usiłowanie zabójstwa. Policja czeka na opinię biegłego, która być może pozwoli zmienić kwalifikację na ciężkie uszkodzenie ciała. Wtedy do akcji wkroczy prokurator.
*
Imiona niektórych osób zmieniono.