Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA we wrześniu 2006 r.
Nocna wizyta w okolicach Nowego Światu potwierdza tezę Instytutu IPSOS o istnieniu życia pozadomowego w Warszawie. Instytut sporządził analizę strukturalną wieczornego wyjścia w miasto. Chodziło o wyjścia planowane, a nie o spontaniczne – na przykład po awanturze z partnerem życiowym (lub) po brakującą butelkę wódki.
Instytut wziął pod uwagę grupę konsumencką najbardziej dla badaczy atrakcyjną, do 35 roku życia, to znaczy taką, która w ogóle wieczorem w miasto wychodzi. Mgr Artur Nierychlewski, socjolog koordynator badania, usprawiedliwia ten wybiórczy charakter: w grupie wyższej wiekowo respondenta obciąża m.in. rodzina, co redukuje wychodliwość, utanecznienie i zaciemnia dane o nocnym spożyciu alkoholu i kebaba. Nie ujmując nic fachowości Instytutu, trzeba nadmienić, że założenie jest krzywdzące. Regularnie odwiedzający do niedawna Klubokawiarnię Maciej Zembaty czy aktywny na Nowym Mieście Michał Urbaniak mogliby czuć się nim dotknięci.
O ile Instytut nie precyzuje, w jakiej dzielnicy Warszawy były prowadzone badania, to krótki wywiad wśród taksówkarzy pozwala zawęzić pole badawcze do kwartału wyznaczonego ulicami: Dobrą, Książęcą, al. Solidarności (Trasą W-Z) i Jana Pawła II (w środku znajdą się Nowy Świat, pl. Trzech Krzyży, Stare i Nowe Miasto). Za taksówkarzami kwartał ten będzie nazywany dalej Wesołym Czworokątem (WC). Taksówkarz Paweł: – W nocy żyje jedynie Śródmieście i jest tam najbardziej niebezpiecznie.
Analizę Instytutu postanowiliśmy poszerzyć o przemyślenia uczestników imprezy warszawskiej (IW) w WC i – rzadziej – własne.
1 rozdział. Diaboliczne ja, czyli po co?
Statystyczny wychodzący deklaruje Instytutowi, że nie wychodzi po to, by się pokazać na mieście. Deklaruje, że brzydzi się lanserką, gardzi demonstrowaniem własnej odzieży i osoby. Co już na pierwszy rzut oka wydaje się niewiarygodne.
Mówi zdystansowany uczestnik życia nocnego, zwany Trójkątem, bywalec klubu na terenie WC: – W BarbieBar czy w Cynamonie zobaczysz gości w ciuchach, których jeszcze Brad Pitt nawet nie nosi. Na usprawiedliwienie antycypujących strój Pitta należy wyjaśnić, że odzież wierzchnia jest o tyle ważna, że nieuważnie dobrana może w ogóle wykluczyć z uczestnictwa w życiu nocnym WC (o czym więcej w rozdziale Selekcja).
Z badań wynika, że deklarowanym celem wyjścia nie jest upijanie się (9 proc. wskazań). Cel ten osiągają wychodzący mimochodem. Najważniejszym deklarowanym powodem wyjścia z domu (dwie trzecie wskazań) jest spotkanie z przyjaciółmi. Co również może wywieść socjologa na manowce. Bo gdyby zapytać znanego muzyka, po co ostatnio przyszedł z grupą przyjaciół do Klubokawiarni, zapewne zadeklarowałby właśnie powyższy cel. Jednak obsługa pamięta, że muzyk znietrzeźwiał się konsekwentnie, a przyjaciele byli przy nim tak długo, dopóki miał siłę wyciągać portfel. Gdy zasnął pod stołem, zostawili go samego, a obsłudze ściskało się serce.
Jeśli ktoś sugeruje, że do lokalu w nocy idzie porozmawiać z ludźmi (60 proc.), to taka enuncjacja może mieć charakter jedynie deklaratywny, chyba że operuje on językiem migowym albo czyta z warg.
Mgr Nierychlewski mówi więc szczerze, że nocne wyjścia mogą służyć uwolnieniu tzw. diabolicznego ja. Człowiek, który uwalnia owo ja, traci kontrolę z powodu nadmiaru alkoholu i wymiotuje w powrotnej taksówce, choć na co dzień nie pije w nadmiarze; nadużywa brzydkich wyrazów, choć w południe w ogóle nie klął; jest skłonny do bliższych kontaktów z nieznajomymi, choć za dnia hołduje wierności; ubiera się wyzywająco, choć zwykle wybiera stonowane zestawy; ba, nie odmawia amfy na dziąsło, mimo że narkotyków z zasady nie bierze. Śladów uwalniania diabolicznego ja można doszukać się w deklaracji wychodzących, z których połowa chciałaby się w nocy wyluzować, odreagować po trudnym dniu. Uwalnianie to wielu wychodzących opisuje też jako bycie sobą.
Marcin, przedstawiciel grupy Hard (według badań IPSOS życie nocne prowadzącej co najmniej trzy razy w tygodniu), intensywność tłumaczy faktem odbywania uniwersyteckich studiów filozoficznych. Bada wytrzymałość swojego człowieczeństwa na rozciągnięty w czasie atak bitów, obcowanie ze zmasowanymi współskaczącymi i na używki podtrzymujące od piątku do niedzieli.
2 rozdział. Gdzie, czyli clubbing schodzący
Koordynator przyznaje, że do najważniejszych ustaleń badawczych Instytutu należy fakt, że IW w WC nie ma wiele wspólnego z clubbingiem w jego czystej formie z początków lat 90. Wychodzący nie odwiedzają kilku klubów z rzędu, obecność DJ (didżeja) w lokalu nie jest warunkiem ani wystarczającym, ani koniecznym. Pojęcie straciło pierwotne znaczenie, a jego zastosowanie zaczyna się ograniczać do samego odwiedzania jakiegokolwiek lokalu gastronomicznego w ogóle.
Ponieważ prawie połowa respondentów deklaruje, że idzie w miasto, aby posłuchać muzyki, a jednocześnie zapewnia, że bawi się w jednym lokalu – można przypuszczać, że wyjścia nabierają bardziej celowego charakteru. Wychodzący idą więc do określonego lokalu, gdzie zostają do godziny pierwszej (według Instytutu: wersja Light), do czwartej (Ambitny Lanser) lub jeśli lokal jest wyposażony w miejsca do leżenia – do niedzieli (wersja Full Hard).
Ambitny Lanser. Koordynator zatrzymałby się na dłużej przy pięcioprocentowej grupie AL, która oprócz większego niż średnia praktykowania IW (nawet do czterech razy w tygodniu) jest przywiązana do częstej zmiany lokalu, ubrań Brada Pitta, ma skłonność do szacowania wyglądu współwychodzących pod względem finansowym itd. Grupa ta, z pewnością najatrakcyjniejsza dla finansującego badania Instytutu producenta wschodzącego napoju energetyzującego, ma najwięcej wspólnego z ujawnianiem diabolicznego ja. Specjaliści porównują nawet diaboliczne ja AL do zbuntowanego gina z butelki, który wyszedł i nie chce wracać. Co może prowadzić do negatywnych skutków, np. do poczucia pustki. O czym świadczy opowieść Marcina, 25-letniego AL, przybyłego do Warszawy na studia z mniejszego miasta na Śląsku, gdzie działa jeden klub o tradycjach górniczych.
Wysoka samoświadomość Marcina wynika z podjętych przez niego uniwersyteckich studiów filozoficznych, a co za tym idzie, nie jest powszechna. Zachłysnął się wielością lokali stolicy, możliwością spotkania osób znanych mu ze szklanego ekranu, sympatyczną atmosferą do tego stopnia, że podjął pracę na bramce w jednym z lokali. Kiedy nie pracował, wraz z kolegami udawał się na tzw. patrole do innych klubów. Kierowało nimi pragnienie, żeby nic nie stracić, być wszędzie, zaliczyć wszystko, doświadczyć ekstremów. – Po trzech latach praktyki doszedłem do wniosku, że próba bycia wszędzie nie może się udać, a człowiek jest na najlepszej drodze, żeby naprawdę nie poczuć niczego. Moje związki z kobietami, zazwyczaj poznanymi w lokalach, okazywały się powierzchowne, a osoby uznawane przeze mnie za przyjaciół z imprez w żaden sposób nie spełniały kryteriów.
Trendy Clubs. Instytut podkreśla, że patrole, o których jest mowa w relacji Marcina, obejmują w przypadku AL jedynie tzw. Trendy Clubs, czyli lokale aktualnie modne. W decydowaniu, który klub należy do grupy TC, pewną rolę odgrywa prasa („Co jest grane” lub bezpłatnik „Activist”) i media elektroniczne („Co za tydzień”). Kluczowa jest jednak rola lidera grupy rówieśniczej, który decyduje o tym, dokąd się idzie. Koordynator nazywa ten proces lansem wewnętrznym.
Bywanie w TC jest istotne dla ponad połowy wszystkich wychodzących, nie tylko dla AL. TC żyje jedynie 15 miesięcy, jego bywalcy szybko się nudzą. Nudę powoduje powtarzający się dobór muzyki, opatrzenie się wystroju wnętrz, a co za tym idzie – spadek liczby bodźców.
Żeby TC żył dłużej, uważa koordynator Nierychlewski, w klubie musi być po prostu ciągle dobra zabawa. Próba empirycznego ustalenia, co oznacza dobra zabawa, jest utrudniona ze względu na powtarzające się odpowiedzi respondentów: „Dobra zabawa jest ogólnie tam, gdzie jest dobra zabawa”.
Wódka, piwo i drinki. Instytut ogłasza, że 30 proc. uczestników IW bierze udział w tzw. beforkach (ang. before – przed), które polegają na tym, że grupa zbiera się w domu jednego uczestnika lub w lokalu wstępnym, by przygotować się do wyjścia do lokalu właściwego. Nawet koordynator przyznaje, że celem beforek jest naoliwienie się uczestników tańszym niż w lokalu kosztem. Zazwyczaj pije się wódkę.
Dla Marka, sprzedawcy ze stacji benzynowej na Powiślu, oburzające jest nieuwzględnienie w badaniach kulturotwórczej roli sklepów z alkoholem całodobowo czynnych przy stacjach. Zarówno w zakresie współtworzenia beforek, jak i afterek (ang. after – po). Marek zapewnia, że sprzedaż alkoholu to aż 21 proc. przychodów stacji.
Instytut zbadał też zachowania w lokalach właściwych i ustalił, że badani piją piwo (70 proc.). Ale także wódkę i drinki.
3 rozdział. Selekcja, czyli załóż cwelki
Co piąty badany czuje się zniechęcony selekcją. Selekcja klubowa ma coraz bogatsze piśmiennictwo. Ostatnio zastanawiano się, czy clubbing jest zjawiskiem kulturowym, czy nie. Istnienie selekcji przytaczano jako argument za. Andrzej, młody socjolog amator: – Jak to jest, że do klubów, w których mój znajomy (wieloletni bywalec i znawca tematu) już czeka na mnie, ja prawie nigdy nie jestem wpuszczany? Ponieważ sprawa jest już niemal regułą, świadczy o tym, że do kultury klubowej nie należę. A to oznacza, że coś takiego istnieje. Przypomnieć wypada więc jedynie podstawowe fakty dotyczące zjawiska selekcji:
• jest ona zjawiskiem charakterystycznym dla Warszawy,
• zwolennicy selekcji tłumaczą ją dbałością o bezpieczeństwo uczestników IW,
• zwolennicy tzw. selekcji pogłębionej, czyli wpuszczania do lokalu ludzi ładnych i w drogich ubraniach (Cynamon), tłumaczą ją dbałością o dobrą zabawę, której służy przekonanie (wpuszczonego) uczestnika o istnieniu dobrego, pięknego, bezproblemowego świata,
• jej kryteria bywają niestabilne i subiektywne.
Dla zilustrowania zastrzeżeń wobec selekcji przytoczyć można relację Ewy, studentki historii. Selekcja w większości klubów kojarzy jej się z niegrzecznymi, prostackimi panami na bramce, rzadziej z miłymi negocjatorami. Odbywa się ona uznaniowo, o wejściu decydują ostentacyjnie noszone markowe ubrania. Jej kolega z roku nie został wpuszczony do Piekarni, ponieważ na koszulce nie było żadnego logo, za to na głowie miał dready. Do większości dyskotek nie wpuszcza się osób w obuwiu sportowym, a także w kolorze białym. Definicja nie jest całkiem jasna. Prawdopodobnie dlatego klub Lucid na swojej stronie www podjął się określenia, jakie buty zaliczają się do sportowych, a jakie do klubowych. – Ja, mając 165 cm wzrostu, nie zostałam wpuszczona do klubu Park, ponieważ miałam białe buty. Brak logiki w tej procedurze jest uderzający – jest przecież oczywiste, że szanujący się drech, chcący wejść do klubu i znający przepisy, obuje się w cwelki (skórzane pantofle z płaskimi czubami, na które selekcja daje przyzwolenie – przyp. aut.), weźmie kreskę i zrobi zadymę.
I jeszcze fragment e-rozmowy stałych klientów klubu Luzztra, zainicjowanej przez zniesmaczonych porażką przy drzwiach wraz z gorzkim komentarzem.
Hiildaa: „Piszę całkowicie wpieniona zachowaniem słynnych bramkarzy. Wczoraj, na imprezie, która odbywa się od początku istnienia klubu, nie chcieli wpuścić mojego znajomego. Powodów nie podali, powiedzieli jedynie, że mają władzę i robią to, co im się podoba”.
Roman_katecheta: „Spoko, każdego kiedyś z klubu wyrzucili. Nie przejmuj się i próbuj”.
Goszka: „Mnie selekcjoner nigdy nie pytał przed wejściem o nic, każdy wie, kto to jest goszka, że jest zajebista i wejść wejdzie wszędzie, gdzie ma ochotę”.
Pawulon: „Jak was wkurza selekta, to po chuj tam chodzicie”.
4 rozdział. Afterparty, czyli kebabbing
Celem afterparty jest przedłużenie zabawowego nastroju. Ponieważ lokale nieczęsto oferują uczestnikom pełnowartościowy posiłek, jedną z popularniejszych form przedłużania jest kebabbing, który wyparł modę na mniej poręczną chińszczyznę. „Warszawa to miasto wojny i kebaba” – rapuje w rocznicę Powstania początkujący artysta z wielkopłytowego osiedla Gocław, na którym brakuje jednak budki z kebabem. Choć IPSOS ocenia kebabujących tylko na 15 proc., z naszych empirycznych ustaleń wynika, że jest ich znacznie więcej. Niektórzy wychodzący opowiadają bowiem, że o wizycie w kebabowni dowiedzieli się rano podczas porannej toalety jamy ustnej. Z kolei obcojęzyczni sprzedawcy kebaba, pytani o nocnych klientów, najczęściej odgrywają jednoosobową scenkę, zataczając się na chwiejnych nogach między kuchenkami mikrofalowymi.
W WC można naliczyć co najmniej 15 punktów sprzedaży, zhierarchizowanych rankingiem przeprowadzonym przez „Gazetę Wyborczą”. Na czele listy jest kebabownia na rogu ulic Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej, w samym centrum WC. Pierwsze miejsce, zdaniem właścicieli, wynika z braku awantur o zbyt małą ilość mięsa w bułce, co jest charakterystyczne dla punktów sprzedaży uplasowanych niżej na liście. Obserwatorzy spodziewają się jednak schyłku kebaba, bo nocna moda na niego przekroczyła właśnie 15 miesięcy. Na plecach kebaba już czuje się oddech korporacyjnej konkurencji.
Obcojęzyczna nazwa poprawin jest na tyle nierozpoznawalna, że niektórzy respondenci nie mają świadomości, że uczestniczą w przedłużaniu dobrego nastroju, czyli że jeszcze nie wrócili do domu. Najbardziej ostatnio spektakularnym przypadkiem wypieranego afterparty był poseł z ramienia LPR, Bogusław S., który zasnął w stroju klubowym na ławce na Polu Mokotowskim. Obudzony o świcie, niepotrzebnie wymawiał się zmęczeniem porannym joggingiem. Zamiast grozić sądem osobom, dzięki którym został w ogóle znaleziony, mógłby wziąć do serca cytat z niemieckiego poety Schillera, który sugerował, że dystans do siebie i nieskrępowana zabawa (w rozsądnych dawkach) świadczą o głębokim człowieczeństwie.
Współpraca: Ewa Patoka, Katarzyna Wójcik