Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w listopadzie 2012 r.
Sześć rodzin, dwoje singli, pojedyncza matka z córkami. Górny Mokotów, Ząbki, domy w Krakowie, Częstochowie i Reykjaviku, kawalerka we Wrocławiu, blokowisko w Skawinie, wieś niedaleko Białej Podlaskiej. Po odliczeniu rachunków i stałych zobowiązań mieli do dyspozycji od 600 do 6000 zł miesięcznie na gospodarstwo domowe. Każdy sam decydował, co jest dla niego niezbędne.
Lena (32 lata, mama dwójki dzieci, dorabia szyciem, zdarza się, że mają z mężem na życie 600 zł) już raz próbowała przeżyć miesiąc bez kupowania. Wytrwała siedem dni, teraz planuje przynajmniej osiem tygodni: – Nie robię zapasów. To byłoby oszustwo.
Agata i Gustaw (po trzydziestce, ona – inżynier środowiska, on – stolarz, 4800 zł na trójkę), zanim urodził się Antek, odkładali jedną całą wypłatę. Agacie na studiach zdarzało się przeżyć dwa tygodnie na ryżu z cebulą. Chce sprawdzić, czy po drodze jej z totalnym zakupowym minimalizmem.
Grażyna (37 lat, urzędniczka państwowa, 1500 zł na prawie pięcioosobową rodzinę, jest w 7 miesiącu ciąży) nie ma zamiaru z niczego rezygnować. Do sklepu i tak zagląda tylko po to, co niezbędne. Mąkę na chleb kupuje w młynie, mleko bierze od gospodarza, za jajka oddaje to, co udaje jej się wyhodować w ogrodzie.
Cel Przemysława (38 lat, copywriter, 6000 zł do dyspozycji) jest jasno określony: odłożyć jak najwięcej. Jego 60-letni rodzice znaleźli na Dolnym Śląsku dom marzeń. Przemek chce wziąć kredyt, żeby to marzenie się zrealizowało.
W przeddzień startu do Iwony z Reykjaviku (lat 28, przedszkolanka) dzwoni mąż Jarek (lat 34, kierowca). Głos mu drży: Dostałem właśnie esemesa od operatora. W ramach abonamentu mam prawo do zakupu iPada. Za pół ceny. Kupić? – Nie kupić. Chwilę po odłożeniu słuchawki Iwona zaczyna się łamać. Przecież po odliczeniu VAT iPad kosztowałby ćwierć sklepowej ceny!
Iwonie i Jarkowi po odjęciu stałych wydatków (m.in. ubezpieczenie, hipoteka, zadłużenie na trzech kartach kredytowych) zostaje na życie 140 tys. koron. Najtańszy bochenek chleba na Islandii kosztuje 300 koron.
Kwiecień: euforia
Zaczyna się od porządków. Aleksandra (32 lata, specjalistka w korporacji, ma ok. 3000 zł na życie) wynosi z sypialni siaty z ciuchami. Jeszcze w marcu przyszła do niej przyjaciółka stylistka. Przejrzały garderobę, odłożyły 80 proc. szmat, zostawiły niezbędną bazę, zrobiły listę masthewów, za którymi Aleksandra ma się niespiesznie rozglądać. Aleksandra trzyma listę w portfelu i dyscyplinuje się wewnętrznie, gdy codziennie przecina Galerię Mokotów, skracając sobie drogę do pracy. Na wystawie zauważyła już pozycję z listy: czarny trencz Hugo Bossa. Czeka na przecenę.
Torby lądują w bagażniku Volvo, Aleksandra jedzie do przyjaciółki Idy (32-letniej dziennikarki o nieregularnych dochodach, które przeznacza na siebie i dwie córki). Robi Idzie porządek w łazience, na kuchennym stole stawia plastikowe pudełko: – Na rachunki.
W ponad 100-metrowym mieszkaniu w poniemieckiej kamienicy, które Aneta (30-letnia redaktorka ze Szczecina, 2800 zł na czwórkę) zajmuje razem z mężem, synkiem i babcią, jeszcze kilka lat temu mieszkały trzy rodziny. Zostały po nich trzy meblościanki, trzy komplety wypchanej pierzem pościeli, firanek, zastawy stołowej z Włocławka, tysiące rzeczy. Aneta zaprasza sąsiadkę. Przez najbliższe tygodnie będzie rozdawać.
Wielkanoc już zaraz. Anna (25 lat, studentka psychologii, 1300 zł na trójkę) inwestuje 70 zł w mazurki, które wraz z ukraińskim mężem Wołodią zawożą do jego rodzinnego domu. Święta są spokojne; pierwszego dnia zasiadają do stołu z mnichami w monasterze, drugiego idą do lasu i ściągają sok z brzóz.
Jedzenie w kwietniu: Lena wydaje 509 zł, Anna i Wołodia – 667 zł, Iwona z Jarkiem – 42 950 koron (z tego 7250 pochłania jedzenie dla kota), Agata z Gustawem – 502,20 zł. Ida, mama dwóch córek, wydaje 436 zł, raz kupuje coca-colę – pozycję z Zakazanej Listy.
Maj: optymalizacja
Niekupowanie wydaje się proste, dopóki nie trzeba kogoś obdarować. Gdy Anna z Wołodią idą na ślub, owijają w bibułkę książkę zdjętą z półki. Wiedzą, że przyjaciele nie będą pytać o jej pochodzenie. Lena szyje dla siostry papucie, które wyglądają jak z kolekcji bieliźnianej sieciówki. Siostra rok wcześniej sprezentowała Lenie własnoręcznie zrobiony bon na kilka godzin opieki nad dwójką dzieci. Przemek siedzi wieczorami nad kolażem, który wykleja z gazetowych skrawków, a zamiast kupować butelkę wina u Mielżyńskiego, piecze ciasto. Znajomych nie dziwi jego kurs na ascezę. Wiedzą, co to minimalizm, downshifting, zrównoważony rozwój; branża reklamowa też się stara gospodarnie żyć.
Aleksandra przestaje zamawiać taksówki. Ida pożycza znajomym terenówkę – mieszkają na wygwizdowie, niech korzystają. Odprowadza córki do przedszkola na piechotę, potem wsiada na pożyczony rower (jej własny padł łupem złodziei kilka miesięcy wcześniej) i przebija się z Ząbek na Mokotów. Po tym, jak zatrzymuje się tuż przed maską auta wyjeżdżającego z bocznej ulicy, pożycza od koleżanki kask. Zakłada go jednak tylko dwa razy. Podobno są badania, które mówią, że kierowcy są uważniejsi przy wyprzedzaniu rowerzystów z nieosłoniętymi głowami.
Kask nie jest więc niezbędny. Ani kawa w papierowym kubku. Ani owocowy napój w kartoniku z rurką. Nawet kolejna książka Dukaja nie jest potrzebna; można poczekać i wypożyczyć ją z biblioteki. A co zrobisz, jak skończy ci się tusz do rzęs? Proszek do prania? Zielona herbata? – drążą temat znajomi. A podpaski? Przesiądziesz się na watę?
Poza tym: Mateusz usiłuje wskrzesić w firmie zwyczaj samopomocy obiadowej. Pięć osób, pięć dni w tygodniu, pięć obiadów dla kolegów zza biurek. Ale grupa ma problem z utrzymaniem dyscypliny, rozsypuje się. Mateusz zaczyna więc gotować tylko dla siebie.
Agata z Gustawem kupują pół świniaka; przez dwa dni przerabiają go na klopsiki.
Prezenty w maju: Mateusz, Agata, Anna i Wołodia: 0 zł, Ida: 14 zł na imieninową zrzutę na książkę i za watę cukrową, Aneta: 44 zł za czekoladę i kawę. Grażyna kupuje córkom po pączku: 2,40 zł, a Aleksandra przystępującej do komunii chrześniaczce – iPoda z wygrawerowanym imieniem. Niech ma.
Czerwiec: ssanie
Puk, puk, dobijają się pokusy. Rower, trampolina, łyżka silikonowa, nożyk do obierania, przenośny overlock oraz rękawice do prac ogrodowych. Szlafrok koniecznie. I telewizor! – w głowie Leny, która od trzech dni nie była w sklepie, puchnie Lista Rzeczy Niezbędnych. Koleżanka radzi jej, żeby jako trampolinę wykorzystała karton, a gdy jej dzieci żądają hamburgerów z McDonalda, Lena smaży po kotlecie z soczewicy i pakuje do kajzerki.
Do Mateusza przyjeżdża nastoletni chrześniak z siostrą; dzieci mieszkają za Atlantykiem, wizyta wypada raz do roku. Mateusz zabiera je na najbardziej wypasione sushi w okolicy: – Mam, cholera, oszczędzać na dzieciach?
Islandczycy Iwona i Jarek konsekwentnie kupują tylko jedzenie, zakupy robią raz w tygodniu. Zaczynają zauważać, jak bardzo życie ich ascetycznej w gruncie rzeczy wyspy kręci się wokół konsumpcji. Coraz większe domy, coraz większe samochody. Sąsiedzi każdej wiosny zmieniają SUV na nowego – nawet ci, którzy kilka lat wcześniej, na fali kryzysu, złożyli wniosek o bankructwo.
Ida dostaje zwrot podatku i kupuje rower (wreszcie oddaje pożyczony), a jej przyjaciółka Aleksandra rozstaje się z partnerem oraz z pracą; ze stolicy przeprowadza się do Wrocławia. Na exit interview, czyli spotkaniu, na którym zwyczajowo zamyka się pracę dla korporacji, wspomina, że uwierało ją także to, że nikt nie brał poważnie jej sugestii, aby robocze dokumenty drukować na dwóch stronach papieru, a plastikowe kubki do wody zamienić na ceramiczne. Pracownik działu HR wszystko skrzętnie notuje. Ekspartner pomaga jej przerzucić rzeczy do nowego mieszkania. Obracają dwa razy, potem Ola sprzedaje Volvo i też przesiada się na rower.
W nowym mieszkaniu, umeblowanym po spartańsku, czuje się obco. Ustawia na parapecie geranium wyhodowane z sadzonki od mamy. Wiesza obrazek. Nie pomaga. Tydzień później odkrywa źródło dyskomfortu. Wrocławskie mieszkanie, w przeciwieństwie do warszawskiego, nie pachnie lotosem z odświeżacza Brise. Ola idzie do drogerii, wciska odświeżacz w kontakt. O to chodziło.
Przychodzi na świat Tereska, córka Grażyny i Piotra. Grażyna nie wydaje ani złotówki na wyprawkę dla córki.
Wydatki na dzieci w czerwcu: Aneta: 6 zł (kolorowanka), Agata: 74,40 zł (morska woda do noska, farbki dla synka i gra dla jego „narzeczonej”). Anna wrzuca 2 zł do ustawionej pod sklepem huśtawki na monety, Ida kupuje kilka bloków rysunkowych (1 zł/szt.), buty dla młodszej (29 zł) i jeden dzień Wakacji w Mieście dla starszej córki (14 zł). Mateusz płaci ponad 200 zł za sushi.
Lipiec: utrwalanie
Mąż Anety rąbie siekierą goleniowską meblościankę, która od 30 lat podpierała ścianę jednego z pokojów; Aneta nie potrzebuje już tylu szaf. Zredukowała ilość ubrań; nosi trzy bluzki, dwie spódnice (jedna ma 30 lat) i dwie pary spodni na zmianę. Postanawia już w ogóle nie kupować nowych ciuchów.
Ida konfrontuje się z problemem natury bieliźnianej. Najmłodsze gacie w szufladzie, które kupiła rok wcześniej w H&M, rozłażą się w rękach. Gdy skarży się eksteściowej, ta daje jej dwie pary nowych majtek. Najpierw Ida zauważa, że majtki, mimo że kupione w dyskoncie, wyglądają solidniej niż te z sieciówki. Potem dociera do niej, że w ogóle nie jest zażenowana.
Zanik zażenowania to odkrycie, które dotyczy niemal wszystkich. Żeby czerpać z obfitości niekupowania, trzeba się przestać wstydzić. Wówczas sprzedawca niezbędnych rzeczy dorzuci do paczki coś kompletnie zbędnego. Ktoś pożyczy auto i nie powie: kup sobie, stać cię.
Ale odkryć jest więcej. Czas zaoszczędzony na kupowaniu to całe odzyskane wieczory, soboty, niedziele. Ten sam czas zainwestowany w domową produkcję (chleba, piwa, szalików, bliskości) nigdy nie przynosi strat.
Ponadto znika dokuczliwa z początku, potrzeba natychmiastowego odwzajemnienia. Można się zrewanżować komuś innemu kiedy indziej. I najważniejsze odkrycie: człowiek nie rodzi się konsumentem. Rodzi się twórcą – myśli Ida, gdy patrzy na swoje dwie córki z zapałem przerabiające karton na noclegownię dla kotów. Oto kreatorki kultury. Domowej mikrokultury recyklingu.
Tereska kończy 6 tydzień życia, od powrotu do domu nie miała na pupie pampersa.
Ubrania w lipcu: Mateusz, Agata: 0 zł, Aneta: 55 zł (czapka dla męża), Grażyna: 7 zł (pierścionki dla dziewczynek). Ida robi najazd na lumpeks, kompletuje w nim strój na letni bal wampirów dla pięciorga: 50 zł.
Sierpień: irytacja
Trudności. Znajomi, którzy w kwietniu i maju z ciekawością dopytywali o szczegóły, wydają się znudzeni. Kiedy zaczniesz znów kupować? Czekam na ciebie z urządzeniem parapetówki – słyszy Agata. Odkąd nie kupuje, gwar w jej domu jakby trochę ucichł.
Lena ma dość – myślenia o tym, co jest potrzebne, a co nie, podejmowania decyzji, recyklingowania. Mimo że wizyty w sklepach ograniczyła do spacerów spożywczych po okolicznych dyskontach, wciąż ma poczucie, że kupuje w nie dość przemyślany sposób, nie dość skąpo. Robi listę, ale zapomina ją zabrać. Kupuje coś spoza listy – ma poczucie winy. Nie kupuje – to samo. Gwoździem do trumny, w której Lena ostatecznie składa swój antykonsumpcyjny zapał, jest tusz do rzęs zapowiedziany w promocyjnej gazetce Rossmana. Lena przychodzi pięć minut przed otwarciem sklepu, jest już kolejka. Gdy otwierają się drzwi, zostaje w tyle. Starsza kobieta zaczyna na nią wrzeszczeć. Mężczyzna, który ją ze ślizgiem wyprzedza, wyciąga rękę do stoiska Maxa Factora i bierze trzy tusze naraz. – Rezygnuję. Chcę po prostu kupować albo nie.
Podczas wizyty w Polsce Iwona idzie do centrum handlowego. Po tusz, bo też się jej skończył. Ekspedientka w Sephorze, która zachwala drogi krem Diora, ma idealną twarz, rzęsy, włosy. Iwona, która od urodzenia synka nie może dojść do ładu z cerą, bez mrugnięcia okiem wyciąga kartę kredytową: – Nastrój idzie w górę szybciej niż po setce wódki.
Szef wzywa na rozmowę Anetę: możliwe, że od grudnia nie będziemy mieć dla ciebie pracy. Aneta czuje spokój, a nawet ulgę. Po pięciu miesiącach uprawiania antykonsumpcji wie, że pieniędzy im i tak starczy, a ona będzie mogła się zająć tym, co chodzi za nią, odkąd skończyła polonistykę: studiowaniem położnictwa.
Przeceniony tusz Leny kosztuje 20 zł, krem Iwony – 360 zł. Resztę trudno ustalić, bo w sierpniu większość z uczestników testu buntuje się przeciwko prowadzeniu zapisków.
Wrzesień: alternatywa
Po powrocie z wakacji na Ukrainie Wołodia kupuje w Obi piłę, przerabia starą szafę na stół. Na koncie Iwony i Jarka duże nadwyżki; pięć miesięcy niekupowania przynosi efekty. Dzień po tym, jak Jarek wyjeżdża służbowo na tydzień, Iwona uzmysławia sobie, że stać ich nie tylko na przearanżowanie kuchni, ale i sypialni! Kupuje farbę, jedzie do Ikei po zasłony, stoliki nocne, wieszaki. Jest jak w transie, przez cztery dni przesuwa, maluje, sprząta, skręca meble. Im bliżej powrotu Jarka, tym mniej w niej ekscytacji, a więcej lęku. W dniu powrotu męża budzi się ze ściśniętym żołądkiem. – Ile wydałaś? 500 tys. koron. To nie zrobimy wobec tego kuchni.
Przemysław wpłaca pierwszą ratę kredytu, jego rodzice wprowadzają się do nowego domu.
Podczas zebrania w przedszkolu Antka ciało rodzicielsko-pedagogiczne ulega rozłupaniu: Agata wraz z wychowawczyniami trafia do frakcji minimalistycznej. Przeciwko wykorzystaniu starych flanelowych koszul do prac malarskich najbardziej protestują ci rodzice, którym się nie przelewa. Przecież w sklepach jest tyle ładnych fartuszków! – oponują. Mija też termin na dostarczenie misia. Miś, z którego pomocą dzieci w przedszkolu będą się uczyć liczyć, musi spełnić określone warunki: mieć nie więcej niż 50 cm, dać się posadzić na kolanach. Agata próbuje go zorganizować bezgotówkowo; przegląda sieciowe ogłoszenia, na których ludzie wymieniają się rzeczami. Gdy Antek, nagabywany przez wychowawczynię, mówi, że jego mamie nie udało się jeszcze wymienić niczego na misia, ta bierze Agatę na stronę: Czy macie państwo problemy finansowe? Możemy pomóc. Agata kręci głową. Jak powiedzieć, że stać ją nawet na tuzin misiów, tylko że nie chce ich kupować?
We wrześniu Iwona z Jarkiem wydają w sumie 279 tys. koron (nie licząc sypialni), Agata: 2494 zł, Grażyna: 1480 zł, Aneta: 875 zł, Mateusz trzyma się ustalonego pułapu: 1600 zł. Lena, której domowa sytuacja finansowa znacznie się poprawiła, donosi, że niemal niczego, poza jedzeniem, nie kupuje.
Ostatni dzień: obfitość
Aneta prasuje jedną ze swoich trzech bluzek, kładzie się wcześnie spać, następnego dnia czeka ją immatrykulacja. Pierwszy dzień trzyletnich studiów położniczych.
Iwona z Jarkiem decydują się na iPada: – Pół roku dyscypliny. Zasłużyliśmy.
Mateusz bierze jednodniową fuchę. Zarabia 400 zł, odkłada wszystko na osobne konto.
W domu Grażyny i Piotra trwa dyskusja: kupić kolejne auto czy nie? Na podwórku stoi już kilka: dwa Wartburgi, Uno, Opel Frontera. Każde do innych zadań. Piotr, motomaniak, wypatrzył malucha w luks stanie, za 1100 zł. Szkoda przeoczyć taką okazję – przekonuje żonę. Szkoda – przyznaje Grażyna.
Ida oddaje koleżance niepotrzebną torebkę, piecze jabłka zerwane w zdziczałym sadzie pod mostem Siekierkowskim. Córki zasypiają tuż przed 21.00, chwilę później odpływa i Ida – z rozłożoną przy policzku książką. Sen przychodzi szybko: Ida wsiada do białego, paliwożernego Forda Transita, jedzie do marketu położonego 50 m dalej. Wrzuca do koszyka kilka drobiazgów (zawsze robi tak zakupy), ale przy kasie przypomina sobie, że zapomniała o coca-coli. Wraca do półki. Ściąga z niej pięciolitrowy baniak napoju. Budzi się. Czy zbawię świat, rezygnując z coca-coli? – myśli. Nie sądzę. Ale stać mnie na to, żeby z niej zrezygnować.
Dzień Bez Zakupów to jednodniowy protest konsumencki, którego idea narodziła się w 1992 r. w Meksyku i szybko się przeniosła – dzięki pomocy organizacji AdBusters – do USA, Kanady i Europy. W Europie obchodzi się go w ostatnią sobotę listopada, w tym roku 24 listopada.
Dzień Bez Zakupów to jednodniowy protest konsumencki, którego idea narodziła się w 1992 r. w Meksyku i szybko się przeniosła – dzięki pomocy organizacji AdBusters – do USA, Kanady i Europy. W Europie obchodzi się go w ostatnią sobotę listopada, w tym roku 24 listopada.