Należało się draniowi
Należało się draniowi. Czy morderczynie powinno się karać łagodniej niż morderców?
Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA 23 lutego 2002 r.
Kiedy ojciec Katarzyny się upijał, nie bił żony i dzieci. I nie odszedł, kiedy żona została sparaliżowana. Był dobrym ojcem. Katarzyna nie może narzekać.
Mąż też pił. Miała z nim dwoje dzieci. Dwuletni syn umarł, ośmioletnią córkę przejechał samochód. Mąż wrócił w końcu do matki, która miała rentę, więc nie musiał pracować. Matka już się na mnie napracowała – mówił. Katarzyna znalazła sobie konkubenta. Ma z nim 13-letniego syna. Odeszła od konkubenta po 6 latach, bo coraz więcej pił, do innego, który przez pół roku nie pił, lecz potem zaczął. Rozbił jej głowę i połamał rękę. Próbowała się otruć. Po co mnie odratowaliście – mówiła lekarzowi po odzyskaniu przytomności.
Zabiła właśnie tego drugiego. Teraz siedzi w zakładzie karnym w Lublińcu. Za rok mogłaby mieć prawo do zwolnienia przed terminem, ale nie ma gdzie z więzienia pójść. Co prawda pierwszy konkubent i jego matka godzą się ją przyjąć do siebie. Ale on pije. Jeśli będzie ją bił, a ona znów straci panowanie nad sobą?
Kobiety stanowią tylko 8 proc. osób odpowiadających z paragrafu 148. W zabijaniu lepsi są mężczyźni. Ale morderczyń przybywa szybciej niż morderców. Pisaliśmy o jednej z nich przed rokiem: rozbiła tłuczkiem od kartofli głowę rówieśnika. Inna ciało ofiary zawinęła w dywan i wyniosła na balkon, żeby na wieczornej prywatce brzydko nie pachniało. Galeria dziewczyn-hien. Ta od Tomasza Jaworskiego, ta od Brzozowskiej...
Piją z mężem, częściej z konkubentem (w pijących środowiskach mało kto się rozwodzi), tak samo, jak piły ich matki i babki. Taki po prostu był w ich rodzinach obyczaj. Żyją nie wiadomo za co – i kobiety, i mężczyźni – od libacji do libacji, od butelki do butelki. Dyrektorka Zakładu Karnego w Lublińcu Lucyna Gródek-Skubis mówi, że tacy rzadko się zabijają. Panuje komitywa wypływająca z obranego wspólnie, lecz także odziedziczonego losu. Czasem się kłócą, czasem jedno albo drugie dostaje w twarz i w porządku. Ale czasem któreś złapie nóż, uznając, że ramy zostały przekroczone albo po prostu z zalania mózgu jakimś denaturatem. Rzadziej uderza ona, bo jednak mężczyzna to większy gwałtownik. W Anglii obliczono, że na każdych 100 mężczyzn, którzy zabijają swe żony, przypadają 23 kobiety – zabójczynie mężów. W innych krajach proporcje są pewno podobne.
I jest wreszcie trzecia kategoria – bitych morderczyń. Któregoś razu, gdy właściciel pięści zabiera się znów do dzieła, słabsza ręka chwyta nóż, którym właśnie przed chwilą kroiła chleb. Paragraf 148. Śledztwo, areszt, wyrok, więzienie.
Dostać w twarz – to nic
– Zabójczynie mężów mają 35–50 lat – mówi dyrektorka Zakładu Karnego dla kobiet w Lublińcu. Częściej pochodzą z miasta niż ze wsi. Zazwyczaj zaczynają być maltretowane w miarę nasilania się choroby alkoholowej męża, czasem po wypadku, któremu on uległ, doznając urazu głowy. Rejestr znęcania się jest szeroki. Są zmuszane do form współżycia, które budzą w nich wstręt, gwałcone, zamykane w piwnicy, przywiązywane do stołu, moczone i podtapiane w wannie. I okrutnie bite. Sprawca uspokaja się czasem dopiero, gdy zobaczy krew.
Szerokie badania prowadzone od 10 lat w kilkudziesięciu krajach na świecie wykazały, że od 20 do 50 proc. kobiet jest ofiarami przemocy. W USA co 15 sekund bita jest kobieta, a 25 proc. z nich dokonuje z tego powodu prób samobójczych (dane z Biuletynu Fundacji Batorego). Kobiety są narażone na agresję ze strony mężów bardziej niż na wszelkie inne ataki łącznie.
W Polsce według danych CBOS z 1993 r. i 1996 r. 18 proc. kobiet ujawniło, że są ofiarami znęcania się nad nimi mężów, a 32 proc. rozwiedzionych podaje ten fakt za przyczynę rozstania się z mężem. Polską specjalnością jest ukrywanie bicia. – One nie stawiają tamy pierwszym przejawom agresji – mówi dyrektorka Gródek-Skubis. Dozują własną wytrzymałość. Dostać w twarz – to dopuszczalne. Być pobitą do krwi – już nie.
Próbują uzyskać pomoc od lekarza, często od psychiatry: chcą być bardziej wytrzymałe. Dostają tabletki. Ksiądz próbuje rozmawiać z mężem i umacnia je w wytrwałości i dzielności. Niosą dalej swój krzyż. Ukrywają bicie przed rodziną, przed znajomymi, jeśli ich jeszcze w ogóle mają. Czują się gorsze: nie sprostały roli żony.
„W Polsce nadal obowiązuje paternalistyczny model rodziny, w którym rolą kobiety jest za wszelką cenę utrzymanie małżeństwa i rezygnacja z własnych potrzeb na rzecz potrzeb rodziny, nawet gdyby miała ona być ofiarą okrucieństwa i przemocy ze strony męża i ojca dzieci” – pisze się w raporcie pełnomocnika rządu o sytuacji rodziny polskiej w 1995 r.
Rodzice rodziców
46-letnia Maria została wyswatana w wieku 16 lat. Przed ślubem widziała męża dwa razy. Za drugim zgwałcił ją. Potem bił regularnie i ze smakiem, choć miał ugotowane, podane, starała się być dobrą żoną górnika. Któregoś dnia „wyszły na nią wszystkie kolory”, chwyciła za nóż i zabiła człowieka, z którym przeżyła 25 lat. Mieli sześcioro dzieci. Stoją za nią murem.
– Dzieci nie tylko nie odwracają się od matek – mówi dyr. Gródek-Skubis – lecz często demonstracyjnie okazują solidarność z nimi. Opisaliśmy w „Polityce” historię zabójczyni męża z Otwocka, która miała adwokata nie z urzędu (one mają zwykle właśnie takich), ale mecenasa z wyboru, za pieniądze zebrane przez uczniów liceum, do którego chodził syn morderczyni. – Dzieci zabójczyń – mówi pani dyrektor – ustawiają się czasem w roli rodziców swych rodziców. Dręczy je poczucie, że mogłyby matkę ratować, a tego skutecznie nie zrobiły, nie zaopiekowały się nią, nie obroniły.
Troje dzieci Marii jest już zamężnych. Dorosła córka opiekuje się dwójką najmłodszych. Czeka na uwolnienie matki z więzienia. Liczy dni i godziny – mówi Maria. Chce wyjść za mąż, co będzie możliwe, kiedy Maria zajmie się swoimi dziećmi. Maria złożyła prośbę o ułaskawienie do prezydenta. Ma cień nadziei, bo dotąd nie dostała pisma z odmową. Jej koleżanki skazane liczą na zwolnienie przedterminowe. – Jednak teraz – mówi dyr. Gródek-Skubis – sądy penitencjarne z reguły zwolnień nie wydają. Odmówiono na przykład kobiecie, która bez żadnego dozoru chodzi do zakładu dla głęboko upośledzonych dzieci w Lublińcu, aby bezpłatnie się nimi opiekować. Może przecież w każdej chwili uciec, a tego nie robi. Ta okoliczność nie przekonała sądu w Gliwicach.
Prawie się nie zdarza, aby sędziowie penitencjarni chcieli się zapoznać z aktami z I instancji i dowiedzieć się czegoś więcej o sprawcy. Cóż się jednak temu dziwić, skoro niewiele ich obchodzi także opinia z zakładu karnego?
Pięść za niski wzrost
Badania Wilson i Daly w kilku wysoko rozwiniętych krajach wykazały, że większość kobiet zabijanych jest przez mężów, kiedy decydują się one ich opuścić lub gdy to już zrobiły. Ale naukowcy wskazują też na inne przyczyny. Że kobiety po pierwszym biciu nie uciekają w panice, bodaj pod most, a trwają latami przy prześladowcach.
Naukowcy wskazują na kształtujący się w nich syndrom sztokholmski. Twierdzą mianowicie, że między mężem i ofiarą kształtuje się silny związek, podobny do tego, jaki obserwowano między zakładnikami a terrorystami. Ofiary odczuwają oto nienawiść, lęk, ale także specyficzną fascynację siłą porywaczy. Są w „czyjejś mocy”, w „posiadaniu”. Szukają usprawiedliwień, jak zakładnicy na lotnisku – może ludzie, którzy ich przetrzymują, nie są aż tacy źli. Może oni po prostu muszą to robić z powodów dla słabych zakładników (żon) niejasnych, lecz dla terrorystów (mężów) oczywistych.
Dowodzi się ostatnio, że zasoby agresji kobiecej niczym się nie różnią od męskiej. Zapomina się o jednym: mężczyźni mają więcej testosteronu, co im daje w owych zasobach przewagę dawno udokumentowaną. Jeśli jednak nawet kobiet – których testosteron, choć szczątkowy, aż się w nich gotuje – jest teraz więcej, to zabijają one zwykle nie z rozpaczy, lecz dla draki, zysku lub z zemsty. Podobne rozważania mają jednak małe znaczenie wobec oczywistego faktu, że mężczyźni są silniejsi od kobiet i bić im łatwiej.
W syndromie sztokholmskim podkreśla się, że u mężczyzny dominacja nad żoną wzmaga poczucie męskości, którą gdzie indziej nie bardzo może demonstrować. W domu bezkarnie czuje się panem stworzenia. Posiada uskrzydlającą moc. Może odreagować kompleksy, niski wzrost, niezgułowatość i wspomnienia z dzieciństwa tłukące się gdzieś tajemnie w duszy, kiedy to jego ojciec też tłukł matkę. To zapewne dlatego zabijają swe żony, kiedy te, bezczelne, chcą odejść. I zapewne dlatego damscy bokserzy rekrutują się z różnych środowisk, choć częściej jednak z biedniejszych i słabiej wykształconych. Badacze upatrują także trwania kobiety maltretowanej przy mężu w nabywanym przez nią SKB, syndromie kobiety bitej. Powstaje on zwłaszcza wówczas, kiedy okresy bicia przerywane są czasem skruchy ze strony męża. Jest wtedy jak do rany przyłóż, potem następuje znów faza agresji, w czasie której mąż odbija sobie przerwę z nawiązką. Jednak każda z tych przerw budzi w kobiecie nadzieję, że może tym razem on się zmieni. Prowadzi do specyficznej, sztucznie powstającej bezradności. Kobieta jest jak doświadczalne zwierzę w klatce, drażnione prądem. Kiedy się klatkę otwiera, ono pozostaje nadal w zamknięciu. Nie wierzy, że uda mu się wyjść.
Skazane z Zakładu Karnego w Lublińcu – mówi jego dyrektorka – jeśli nawet wychodzą z roli ofiary, czują się zagrożone. Żyją w osobliwym rozdwojeniu. Nie wiedzą, czy bardziej są ofiarą, czy morderczynią. Zawsze natomiast przyznają się do winy, choć zwykle nie ma świadków zbrodni. Mają małe poczucie wartości i często nadal utrzymujące się przeświadczenie, że tak musiało być, bo to z nią coś było nie tak w małżeństwie.
Katem ofiara
W Zakładzie w Lublińcu kobiety, które przed morderstwem doświadczały przemocy (jest ich 14 na 30 skazanych), poddawane są terapii. Ma ona na celu odzyskanie godności i wiary w siebie, mimo tego co zrobiły.
Za zabójstwo dostaje się od 8 lat do dożywocia. – Nasze skazane dostają zwykle 8–9 lat. Mogłyby poniżej – mówi dyr. Gródek-Skubis. Uzasadnienie wyroków skupione jest przede wszystkim na materiałach dowodzących winy. Motywy, które pchnęły kobietę do morderstwa, zawarte są w kilku zdaniach i prawie się ich nie podkreśla – że postępowanie ofiary miało wpływ na czyn sprawczyni.
W biuletynie wydanym przez Centrum Praw Kobiet w Warszawie pisze się o wyrokach dla kobiet, że są one takie same jak zasądzane dla mężczyzn, choć kobiety gorzej znoszą więzienie i muszą opiekować się dziećmi. W biuletynie kwestionuje się nawet wyroki dla zimnych morderczyń z głośnych procesów ostatnich kilku lat.
Wieloletnie czytanie akt sądowych przekonuje mnie, że w istocie mężczyznom zasądza się większe kary za zabójstwo, choć kodeks nie robi żadnych różnic w sprawie orzekania w odniesieniu do określonej płci.
– Mądry sąd musi dostrzegać wszystko – i wątek sprawcy, i ofiary – mówi sędzia Marek Celej z VIII wydziału karnego Sądu Okręgowego w Warszawie. – Z mojej praktyki wynika, że większość kobiet zabija nie mając zamiaru bezpośredniego. Skutki zadania ciosu nie są planowane, choć bywa on bardzo często niestety śmiertelny. Przyjmuje się czasem – jak w wypadkach samochodowych – przyczynienie się strony poszkodowanej do zabójstwa. Co tam dużo mówić, czasem oficer prowadzący śledztwo mówi poza protokołem: – Należało się draniowi. Podobnie wypowiada się w śledztwie rodzina ofiary. A księża składają, bywa, poręczenie za zabójczynię. Jednakże kimkolwiek byłby zamordowany, choćby istotnie draniem dręczącym kobietę, którą się sądzi, ma on prawo do ochrony życia jak każdy z nas, mówi sędzia Celej. Kobieta musi ponieść karę. Chodzi o to, żeby jej tą karą nie dobijać. Żeby zostawić miejsce na nadzieję.