Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w maju 2007 r.
Wredna, fałszywa, natrętna, zaborcza. Dowcipy o teściowej uderzają zwykle w matkę żony. Ale prawdziwa wojna toczy się w relacjach teściowa–synowa, wojna o miłość tego samego mężczyzny. Ten konflikt sięga korzeniami początków człowieka. Ewolucja stosunków we współczesnej rodzinie sprawia, że można go uniknąć.
Można powiedzieć, że to był Blitzkrieg. Teściowej Marty udało się rozbić jej małżeństwo w kilkanaście miesięcy, mimo że mieszkała w odległości 200 kilometrów. Od czego są telefony.
– Powinnam się zorientować wcześniej, ale przed ślubem byłam tak zakochana, że pewnych rzeczy po prostu nie chciałam widzieć – wspomina Marta. – A zaraz potem się zaczęło. Urządzamy wynajęte mieszkanie, ona ma u siebie wyrysowany plan i przez telefon instruuje, gdzie co postawić. Raz w miesiącu przyjeżdżała z teczką pełną wycinków z gazet z poradami: jak się zachowywać, jak leczyć migreny, albo ze złotymi myślami, które warto wtrącić w towarzyskiej rozmowie. A myśmy to wszystko mieli stosować. Robert był zameldowany u rodziców, więc tam przychodziły wyciągi z naszego konta. Otwierała je bez żenady i dzwoniła z awanturą, że jest debet. Miała pełną kontrolę nie tylko nad naszymi finansami, ale nad całym życiem, bo po najdrobniejszej kłótni mój mąż łapał za telefon, żeby poskarżyć się mamusi. A ona albo dzwoniła do mnie z pouczeniem, że Robert musi mieć spokój i ciszę, bo się uczy, albo od razu wsiadała w pociąg i zjawiała się z interwencją. Podczas wizyt u nas wyrywała mu z ręki szczotkę, zmywak czy szmatę, żeby się przypadkiem nie zmęczył.
Gdy Marta zaszła w ciążę, z jej małżeństwem było już naprawdę źle. Częstotliwość awantur i wizyt teściowej stale rosła. Przy którejś kłótni Robert uderzył Martę. Teściowa była na miejscu już za kilka godzin: widocznie go sprowokowałaś, musiałaś na to zasłużyć – podsumowała.
– Wpatrzona w niego jak w obrazek z papieżem, zakochana chorą miłością widziała go jako ideał bez wad. A ja oczywiście byłam złą kobietą, która rujnuje mu życie – opowiada Marta. Przy kolejnej awanturze postanowiła zastosować tę samą broń co mąż. Zadzwoniła po swojego ojca. Kłócili się więc we czworo, ale ojciec Marty tego nie wytrzymał. Powiedział do teściowej: wyjdziemy, oni to muszą załatwić między sobą. W odpowiedzi usłyszał: ja zaczekam na balkonie, nie wyjdę, kiedy moje dziecko mnie potrzebuje. – No to ja wyszłam. Wsadziłam małego w nosidełko, wzięłam pieluchy, książeczkę zdrowia i więcej tam nie wróciłam. Czy myślę o drugim małżeństwie? Tak, ale najchętniej z sierotą – deklaruje Marta.
Bo pomidorowa była nie taka
Kiedy mąż Heleny dostał w prezencie ślubnym od swojej matki miejsce w rodzinnym grobowcu (pojedyncze, żeby nie było wątpliwości), wiedziała, że nie będzie lekko. I nie jest. W przeciwieństwie do Marty udało się jej utrzymać małżeństwo, kosztem zaciskania zębów podczas niezapowiedzianych inspekcji i niedzielnych obiadów, na które teściowa przynosi w prezencie resztki wysuszonego ciasta albo lekko zzieleniałe mięso. Helena stara się dyskretnie pozbyć tych podarunków, bo krytyka matki męża to temat tabu.
Konflikt matka–żona nie jest dla mężczyzny sytuacją łatwą. Nikt nie lubi, gdy krytykuje się jego rodziców. A gdy sprawa dotyka wychowania nowo narodzonego dziecka, może być szczególnie drażliwa, bo w końcu mąż jest produktem finalnym koncepcji wychowawczej, lansowanej przez jego matkę, i zazwyczaj sądzi, że nienajgorszym. Poza tym czuje się trochę między młotem a kowadłem. Wielu mężczyzn stara się więc ignorować sytuację, udawać, że ich nie dotyczy, że są ponad to. Co więcej, czasem sądzą, że bycie przedmiotem takiej rywalizacji dodaje im uroku i są skłonni patrzeć na nią przez palce. Mąż zapomina, że jedynym ogniwem, które łączy te dwie kobiety, jest on sam. Zgodnym zdaniem psychologów prowadzących terapie małżeńskie ma on tylko jedno wyjście: wziąć stronę żony, dać jej wsparcie, bo to z nią tworzy nową rodzinę, za którą jest odpowiedzialny. „Solidna więź małżeńska stanowi równie solidny fundament, na którym synowa może się bezpiecznie oprzeć i stawić czoła atakom, zniewagom i psychotycznym zachowaniom ze strony teściowej. Nie można oczekiwać, że jakakolwiek kobieta jest w stanie samotnie przetrwać taką burzę – piszą amerykańskie psycholożki Eden Unger Bodwitch i Aviva Samet w książce „Trudne życie synowej”. – Z rolą synowej wiąże się jedyne w swoim rodzaju poczucie bezbronności. Wiążesz się z kimś, kto przez całe swoje życie był związany z kimś innym”.
Relacja matka–syn kształtuje się przez lata. On jest jej ideałem mężczyzny i odstąpienie go innej kobiecie musi być trudne; kobiecie, która siłą rzeczy zaczyna być postrzegana jako „nie dość dobra”. Syn z kolei, mając świadomość, że nowy związek to zawsze jakieś ryzyko, chce zachować w odwodzie lojalną opiekunkę, która nigdy nie zawiedzie. Co więcej, w oczach męża to często właśnie matka ma władzę oceniania. Ona wydaje certyfikat pani domu młodej żonie, która debiutując w nowej roli, czuje się niepewnie. Kobieta postrzegana jest jako strażniczka domowego ogniska, odpowiedzialna za przekazywanie rodzinnych tradycji i zwyczajów. Młodzi małżonkowie zawsze wywodzą się z nieco odmiennych światów i środowisk. Polem konfliktu mogą równie dobrze stać się kwestie religijne, styl życia, sposób wychowywania dzieci, jak i przepis na zupę pomidorową. Młody, a zwłaszcza niedojrzały mężczyzna może być w takich sytuacjach szczególnie podatny na emocjonalne manipulacje, odwoływanie się do rodzinnej lojalności, wywoływanie poczucia winy czy wręcz zdrady.
Gorzkie żale
Szwajcarski tygodnik „Facts” opublikował artykuł, w którym przytacza wyniki ankiety na temat stosunków rodzinnych. Relacja synowa–teściowa zajęła w niej najgorsze, ostatnie miejsce. Około 30 proc. młodych kobiet skarżyło się na poważne problemy z teściowymi, takie jak przebijanie opon w samochodach, wyzwiska typu: brudna dziwka, pazerna suka, zdzira, wreszcie oskarżenia: ten bachor nie jest dzieckiem mojego syna. Funkcjonują nawet grupy wsparcia dla dręczonych synowych. 7 proc. wskazało teściową jako bezpośrednią przyczynę rozwodu. Badania Glorii Horsley, prowadzone w drugiej połowie lat 90., przynoszą wyniki jeszcze bardziej dramatyczne – 70 proc. małżeństw, które rozpadły się w pierwszym roku związku, wskazało problemy z teściową jako jedną z głównych przyczyn.
W Polsce nie prowadzono takich analiz. Problem jest mało zbadany. Z ankiet CBOS wiemy tylko, że problem z teściową jest zaraz po pieniądzach i podziale obowiązków domowych najczęstszą przyczyną rodzinnych konfliktów. Grup wsparcia nie ma, ale fora internetowe puchną od skarg, żalów i bezsilności. Dominują na nich kobiety. Mężczyźni trafiają się na zasadzie wyjątków. „Chyba jestem tu pierwszym facetem, ale trudno – tak cabanos zaczyna swoją opowieść o tym, jak teściowa po śmierci męża zmieniła jego małżeństwo w piekło. „Wiecznie do nas dzwoni, ledwo od niej wyjdziemy, to zaraz jest telefon, że coś jej trzeba ustawić, przynieść, kupić, napisać itp. A dodam, że to kobieta 55-letnia, w pełni sił życiowych, zdrowa, majętna, efektowna i naprawdę może to wszystko robić sama. Powiem szczerze, że aż się z pracy do domu nie chce wracać, jak pomyślę, co ta kutwa znowu wymyśliła. Żonę widzę góra godzinę dziennie, tuż przed snem, bo ona wciąż siedzi u matki, która absorbuje ją pierdołami bez sensu. Musieliśmy odsprzedać wakacyjny wyjazd, bo zagroziła, że jak wyjedziemy, to na pewno jej się coś może samej stać”.
Ze złej bajki
Ale to, od czego naprawdę puchnie Internet, to dowcipy. „Jak długo należy patrzeć na teściową jednym okiem? Aż się muszka ze szczerbinką zgra”, „Kochanie, co kupimy mamusi na imieniny? Wiem, że chciała coś na prąd. Może krzesło?”, „Jaka to jest teściowa na 102? 100 metrów od domu i 2 metry pod ziemią”, „Tato, dzik zaatakował babcię. Jak sam zaatakował, to niech się sam broni”, „Czym się różni teściowa od pitbulla? Szminką”, „Co to jest: 30 żabek i ropucha? Teściowa wiesza firanki”. I tak dalej, i tak dalej. Okrutne, makabryczne, szydercze, ale zrozumiałe pod każdą szerokością geograficzną i – co ciekawe – opowiadane przede wszystkim przez mężczyzn. Demonizowana teściowa męża jawi się w nich jako rodzaj groźnej wiedźmy czy ogra. Trudno powiedzieć, czy to odreagowanie realnych konfliktów, patriarchalna niechęć do starych kobiet, która kiedyś prowadziła czarownice na stos, czy – jak chce interpretacja feministyczna – przejaw męskiego lęku przed silnym związkiem dwóch kobiet: matki i córki. Nauka dowodzi jednak, że naprawdę groźna może być ta druga relacja: teściowa–synowa.
Niedawno dwóch niemieckich badaczy, Eckart Voland i Jan Beis, wydało książkę pod wiele mówiącym tytułem „Matka męża jest jak diabeł w domu”, w której opublikowali analizę ksiąg parafialnych ze wschodniej Fryzji, z XVIII i XIX w. Wynika z niej, że prawdopodobieństwo martwego urodzenia bądź śmierci noworodka w pierwszych miesiącach życia jest dwukrotnie wyższe, gdy żyje i mieszka w pobliżu babka ze strony ojca. Nie znaczy to oczywiście, że babki nocą podduszały niemowlęta poduszką albo faszerowały je arszenikiem. Przeżycie dziecka zależy od kondycji i zdrowia matki. Teściowe, w przeciwieństwie do rodzonych matek, były o wiele mniej skłonne do pomocy, co więcej, stwarzały presję, by synowa mimo ciąży nadal wzorowo wypełniała obowiązki pani domu i wykorzystywały ją do ciężkich prac.
Czy to znaczy, że babkom ze strony ojca może mniej zależeć na własnych wnukach? Niestety, tak. Odpowiada za to prosta genetyczna matematyka, którą doskonale streszcza angielskie powiedzenie: mama’s baby, papa’s maybe (dziecko jest matki, ojca – być może). Ani mąż, ani jego rodzice nigdy, a dokładniej rzecz biorąc do czasu wynalezienia testów na ojcostwo, nie mieli absolutnej pewności, że angażując się w opiekę nad dzieckiem, inwestują we własne geny.
– Jak wynika z badań, jeszcze dziś rodzice żony stojąc nad kołyską mają o wiele większą skłonność do wyszukiwania podobieństwa dziecka do ojca niż jego rodzice. Tak jakby chcieli wszystkich przekonać, że to na pewno jego dziecko – mówi dr Marcin Ryszkiewicz, ewolucjonista i popularyzator nauki.
Kobieca fala
W tym kontekście niechęć teściowej do synowej można uznać za rodzaj atawizmu, który jest drugą stroną tzw. hipotezy babci – teorii tłumaczącej, po co ewolucja podarowała kobietom dodatkowe lata życia po menopauzie, skoro nie mogą się już rozmnażać i ich genetyczna misja wydaje się zakończona. Jednak wspierając swoje córki wpływały na liczbę i kondycję ich potomstwa, tym samym nadal działając na rzecz rozprzestrzeniania się własnych genów. Ale tylko one miały pewność, że inwestują właściwie.
W tym momencie na scenę wkracza kultura i wynalazek patrylokacji. Jak pisze Barbara Hrdy w książce „Kobieta, której nigdy nie było”, model patrylokalny dominuje w ok. 70 proc. społeczności. Oznacza to, że kobieta po ślubie trafia do domu rodziny męża, gdzie jej życie, a przede wszystkim seksualność, zostają poddane kontroli. „By utrzymać kobiety i ich seksualność pod kontrolą, ludzie, a raczej mężowie i ich rodziny, rozwinęli system praktyk i reguł podkreślających podległość kobiety i pozwalających mężczyznom na ich zniewolenie” – pisze Hrdy. Rolę głównego klawisza w tym więzieniu pełni wobec młodej kobiety właśnie teściowa, która działa w interesie swojego syna. Czy chodzi o turecką wieś, prowincję chińską czy indyjską, scenariusz jest podobny. Młoda żona staje się kimś w rodzaju służącej, musi wykonywać wszystkie cięższe prace i usługiwać teściowej, która dyktuje w domu sposoby postępowania. Jak opisuje Krzysztof Mroziewicz w książce „Ćakra, czyli kołowa historia Indii”, po ślubie „odśpiewując i odmrukując zaklęcia lalka ta prowadzona jest do domu przyszłych teściów, który staje się od tego momentu jej więzieniem. Musi w nim urodzić chłopca, a potem sama stanie się teściową. I będzie prześladować żonę swego syna, jak sama była kiedyś prześladowana”. I tak to idzie przez pokolenia. Jak fala.
Choć, jak twierdzi prof. Sławoj Szynkiewicz z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN, patrylokalność nie zawsze była narzędziem gnębienia kobiet. Wiele kultur przedindustrialnych znało instytucję wymiany małżeńskiej, zgodnie z którą jedna grupa krewniacza brała żony z innej, ale stale tej samej grupy. Dla młodej żony oznaczało to psychiczny komfort przebywania z kuzynkami i ciotkami, od których można było oczekiwać solidarności. Nawet teściowa mogła okazać się ciotką pierwszego lub drugiego stopnia. Dopiero upadek zwyczaju wymiany małżeńskiej sprawił, że nowe środowisko stało się obce. Zdaniem prof. Szynkiewicza tym, co wzmacnia kontrolę nad swobodą seksualną młodych kobiet w społecznościach patrylokalnych, bardziej niż niepewność ojcostwa jest zazdrość teściowej o młodą kobietę w zasięgu jej własnego męża, a więc obawa, by teść nie wykorzystał swojej nadrzędnej pozycji wobec synowej. Czego jak czego, ale pól konfliktu na pewno w relacji teściowa–synowa nie brakuje.
Walka o dystans
Czy ten konflikt musi wybuchnąć? Już choćby potoczna obserwacja wskazuje, że nie. Każdy z własnego otoczenia zna pary teściowa–synowa, którym udało się zaprzyjaźnić. Trzeba jednak spełnić kilka warunków. Po pierwsze – nie zaczynać od stereotypów. Synowej jako kobiety, która chce ukraść miłość syna i przed którą trzeba go ocalić, bo z pewnością zmarnuje mu życie. I teściowej jako istoty zdolnej do wszystkiego, która za wszelką cenę będzie walczyć o dominację, oceniać i krytykować. Oczekiwanie krytyki usztywnia i może stać się samosprawdzającą przepowiednią. Rzecz druga – jak najszybciej wynegocjować dystans i to młodzi muszą go ustalić według swoich oczekiwań, bo to oni budują swój świat. Jedni będą, modyfikując słowa Tewie Mleczarza, mówić: Boże, chroń teściową i zachowaj ją... jak najdalej od nas. Inni nie będą mieli nic przeciwko coniedzielnym wizytom z pieczonym kurczakiem.
– Trzeba pamiętać, że początki związku to docieranie się, a więc forma walki. Konflikty muszą się pojawić i ważne, żeby rozwiązywać je we dwoje. Nie wprowadzać na ten front dodatkowych żołnierzy – mówi Kuba Jabłoński, prowadzący terapię małżeństw w warszawskim Ośrodku Pomocy i Edukacji Psychologicznej Intra. – Trzeba znać granicę dopuszczenia rodziców do kłopotów małżeńskich, bo oni siłą rzeczy będą stronniczy. Już lepiej zwierzać się przyjaciołom.
Po trzecie – nie bagatelizować konfliktów z teściową, nie skrywać ich ani nie lekceważyć, bo to powoduje, że narasta niecierpliwość i agresja. – Gdy coś się zdarza po raz pierwszy, da się o tym spokojnie powiedzieć, gdy po raz pięćdziesiąty, reakcją będzie krzyk – ostrzega Kuba Jabłoński. – A więc gadać, gadać, gadać. To jedyna recepta.
Zawieszenie broni
Dziś już relacji teściowe–synowe nie determinują w takim stopniu niepewność ojcostwa ani patrylokalne stosunki. Rzadziej niż w czasach PRL młodzi skazani są na mieszkanie z rodzicami. To częściowo wygasza konflikty. Z drugiej strony jednak często na starcie skazani są na pomoc ekonomiczną rodziców, a bywa, że ci wówczas czują się uprawnieni do interwencji. Według Kuby Jabłońskiego konflikty może podsycać także fakt, że dziś często trudniej odejść z domu synowi niż córce. Bo coraz częściej matki samotnie wychowują dzieci, a brak ojca sprawia, że ich relacje z synem mogą być wykoślawione. Bywają zaborcze, nie chcą pozwolić mu wyfrunąć z gniazda, bo czują, że ich życie straci wówczas sens. Rozpocznie się powolne, samotne umieranie, a tego panicznie się boją.
– Przy czym warto pamiętać, że zazdrosna i zaborcza matka może być teściową dobrej pary i takiej, która właśnie się rozwodzi – podkreśla Maria Król-Fijewska, terapeutka z Intry. – Teściowa bywa katalizatorem konfliktu, ale jego prawdziwym powodem jest fakt, że jedno z małżonków nie dojrzało do związku, bo ma nierozwiązany problem z matką.
Konflikt pokoleń także może być ogniskiem zapalnym. Żyjemy w czasach szybkich przemian, które w dużej mierze unieważniły doświadczenia życiowe pokolenia rodziców. Ich rady mogą drażnić, bo są nieadekwatne do rzeczywistości. I tu znów starcie dwóch kobiet może być bardziej zapalczywe. Feminizm ma w Polsce niedługą historię, dlatego istnieje spore prawdopodobieństwo, że teściowa i synowa będą reprezentowały całkowicie różny pogląd na rolę kobiety, podział obowiązków domowych, karierę czy macierzyństwo. Jednak zdaniem Marii Król-Fijewskiej to pole konfliktu będzie powoli wygasać.
– Tu już czuje się zmianę. Pokolenie naszych teściowych, urodzonych na granicy wojny, zapalczywych, oceniających, skłonnych brać na siebie ciężary ponad siły, odchodzi w przeszłość – opowiada. – Dziś w rolę teściów wciela się moje pokolenie, wychowane na hipisowskich ideałach, w innym klimacie: tolerancyjne, mniej zawzięte, ale też mniej obowiązkowe, trochę niedojrzałe. Gdy synowa zafarbuje na przykład włosy na czerwono, współczesna teściowa rzadziej skłonna jest ocenić ją jako zdzirę. Raczej będzie się zastanawiać, czy jej samej nie byłoby dobrze w tym kolorze. Dziś problemem bywa to, że teściowie zbyt mało interesują się życiem własnych dzieci i wcale nie dążą do tego, by im na siłę pomagać.
Bardziej niż kiedykolwiek relacja synowa-teściowa może być dziś postrzegana w kategoriach szansy, a nie zagrożenia. Dla młodej żony jest to spotkanie ze starszą kobietą, różną niż własna matka, które może pomóc jej odnaleźć inny aspekt kobiecości, znaleźć partnerkę dla innej strony swojej istoty. Dla teściowej takie spotkanie może być jeszcze ważniejsze.
– Zwykle było tak, że do niej należały wszystkie domowe obowiązki: dzieci, pranie, obiady. Teraz widzi, jak buduje się inną relację. Jej syn podaje żonie herbatę, bierze dziecko na spacer. I zaczyna myśleć: dlaczego ja tego nie miałam, może to ciekawsza perspektywa, może coś z tego dla siebie wezmę i przeprowadzę we własnym małżeństwie małą rewolucję – opowiada Maria Król-Fijewska.
W odwiecznej wojnie synowej z teściową przyszedł chyba dobry moment na zawieszenie broni.
Toksyczni teściowie
Susan Forward i Donna Frazier, autorki książki po tym tytułem, toksycznych teściów, czyli takich, którzy otwartymi lub podstępnymi atakami są gotowi zdemolować małżeństwo własnych dzieci, podzieliły na kategorie:
Krytycy, czyli tacy, którzy współmałżonka dziecka postrzegają jako osobę niekompetentną, bo ma inne preferencje, ideały czy system wartości, a zatem jest przyczyną wszelkiego zła w związku. Podczas każdego spotkania komentują, oceniają, porównują i stwierdzają braki. „Czy chodzi im o napiętnowanie, o wykazanie swej wyższości, czy po prostu o oznakowanie własnego terytorium, robią to niemal odruchowo. Okazują dezaprobatę, obwiniają i poniżają cię po to, byś miał świadomość, że nie spełniasz ich oczekiwań i nie dorastasz do ich standardów”.
Zaborcy, czyli tacy, dla których nie istnieją żadne psychologiczne ani fizyczne granice, jakimi są cztery ściany domu młodego małżeństwa. Jego prywatność postrzegają jako zagrożenie dla tradycyjnych, rodzinnych wartości. „Przez podkreślanie, że prawdziwą wartością rodziny jest bliskość, zaborcy dają sobie prawo do wkraczania w każdy aspekt waszego nowego wspólnego życia”.
Nadzorcy, czyli tacy, którzy uważają, że małżeństwo nie jest w stanie samo zająć się własnym życiem, i wkraczają, aby zrobić to lepiej. „To tak jakby mówili: zastraszę cię, wejdę z butami w twoje życie, naładuję cię poczuciem winy i odrę z wszelkiej pewności, bo w ten sposób mogę utrzymać nad tobą kontrolę i pokazać, jak bardzo cię kocham”.
Mistrzowie chaosu, czyli tacy, którzy bez reszty absorbują młodych swoimi problemami, konfliktami, nałogami. „Ich życie jest tak nieszczęśliwe i chaotyczne, że stają się potężnym wirem ciągle narastających kryzysów i katastrof. Mają szczególny dar wciągania twego partnera na swoją błędną, niestabilną orbitę”.
Pogardliwcy, czyli tacy, których okrucieństwo, gniew i obraźliwe zachowania mają na celu sabotowanie małżeństwa i nastawienie własnego dziecka przeciwko partnerowi. „Ze wszystkich gróźb i kar wytaczanych przez pogardliwców jako broń mająca pokazać, jak bardzo poważnie podchodzą do rzeczy, do najbardziej niszczących należy stwierdzenie: jeśli poślubisz tę osobę, nie będziesz dłużej należał do naszej rodziny. Posługując się miłością jak maczugą, wyrażają »zainteresowanie« losem swojego dziecka poprzez kompletne odrzucenie twojej osoby – obiecując zarazem, że wszystko znów będzie dobrze, gdy tylko znikniesz z ich rodzinnej sceny”.