Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w marcu 2005 r.
Któż to tak śnieżkiem prószy z niebiosów?” – pytał Poeta (Konstanty Ildefons Gałczyński „Zima z wypisów szkolnych”, 1936 r.) i natychmiast żartobliwie odpowiadał: „Dyć oczywiście pan wojewoda”.
W czasach wczesnego PRL propagandowe wykorzystanie śniegu było utrudnione. Kojarzył się z krainą białych niedźwiedzi (wieczna zmarzlina, Syberia), gdzie można było trafić nawet za nieprzystojne żarty z władzy, nie mówiąc o nieprawomyślnych poglądach. Potem śnieg także nie kojarzył się dobrze, bo z nieprzejezdnymi szosami, gdy „drogowcy znowu dali się zaskoczyć zimie”.
Dzisiaj śnieg można wykorzystywać propagandowo, a ściślej – marketingowo – bez żadnego skrępowania. Skakanie na śniegu służy podreperowaniu narodowego ja („nasz orzeł fruwa najdalej”), ale i bardziej przyziemnym celom: zwiększaniu sprzedaży gładzi szpachlowej, okien uchylnych, brukowej gazety czy przesłodzonego napoju. Zjeżdżanie po śniegu już tylko zwiększeniu sprzedaży sprzętów i usług z zabawami na śniegu związanych.
Let it snow
Produkowany w Ameryce śnieg nie jest, oczywiście, prawdziwym śniegiem, który w przyrodzie powstaje wysoko w chmurach z kryształków lodu, do których przyczepiają się drobinki wody i natychmiast zamarzają, po czym opadają na ziemię. Firma Snow Business produkuje śnieg sztuczny, nieprawdziwy. Nawet nie taki, jaki robią armatki śnieżne na narciarskich stokach. Na potrzeby fabryk snów i kręcenia reklam wytwarza śnieg z papieru, plastiku i w aerozolu. Skład papieru jest silnie strzeżoną tajemnicą. Tuż przed użyciem posiekany papier miesza się z proszkiem przypominającym mąkę kartoflaną. Skład proszku także jest tajemnicą. Tę mieszankę wsypuje się do zbiornika, skąd wężami pompuje do maszyny, czyli czegoś, co jest skrzyżowaniem armatki wodnej z pianową i sikawką strażacką. W Snow Business można zamówić śnieg niepalny albo wolny od związków chemicznych, w świecach (jak dymne) i w kremie lub żelu. Firma oferuje też śnieżne koce, a nawet śnieżne wojskowe zestawy do kamuflażu.
– Eskimosi rozróżniają sto sześćdziesiąt rodzajów śniegu, my mamy w magazynie czterdzieści – opowiada Artur Bartos, szef firmy Etiop Fx Production. Etiop to jego ksywka. Fx oznacza, że specjalizują się w robieniu efektów specjalnych do filmów i reklamówek. Firma jest polska, nie powiązana organizacyjnie i kapitałowo ze Snow Business, w której jedynie zaopatruje się w półprodukty.
Snow Business pakuje swój śnieg – w zależności od odcieni bieli – albo w 20-kilogramowe worki (ten przypomina zmielony papier toaletowy), albo sprzedaje go w blokach, które wyglądają jak kostki styropianu. Ten ze styropianu ma najjaśniejszy odcień bieli i używa się go do odświeżania prawdziwego śniegu: – Kilkudniowy śnieg jest już brzydki – objaśnia Etiop. – My go ulepszamy, żeby był taki, jakim ludzie chcą go zobaczyć.
Etiop Fx głównie jednak robi na planie nowy śnieg. Innego rodzaju trzeba użyć we wnętrzu, innego na bliskie plany (gdy kamera może mu się dokładniej przyjrzeć), innego na dalekie. Innej kombinacji celulozy używa się, gdy śnieg ma puchnąć, pylić się czy zawiewać. Inny jest śnieg leżący, inny padający, spływający, zupełnie inny fruwający. – Jeszcze wielu rzeczy o nim nie wiemy – przyznaje Etiop. – Ciągle się go uczymy. No, bo na przykład inaczej robi się śnieg na drzewie ośnieżonym, inaczej na oszronionym. Inaczej wygląda śnieg sypki, zamarznięty, inaczej błoto pośniegowe. Jest jeszcze śnieg mokry i suchy, skrzący się i matowy. – Na potrzeby filmu najczęściej musi być matowy, żeby nie odbijał światła – tłumaczy Etiop. W filmie pracuje od 13 lat. Był kaskaderem, rekwizytorem, dyżurnym planu. W obecnej roli debiutował na planie „Pianisty” Romana Polańskiego. – Tam po raz pierwszy uczyłem się śniegu – mówi.
Ostatnio jego firma robiła efekty specjalne do polsko-niemieckiej produkcji „Na granicy”. Pod Szczawnem Zdrój dekoratorzy postawili w szczerym polu chatę wiejską. Scena miała być zimowa, a śniegu jak na lekarstwo. O godz. 7 rano Etiop Fx Production zajechała na plan dwoma Landroverami z przyczepkami i w kilka godzin rozłożyła śnieg, mimo że było plus 3 st. Celsjusza, wichura i mżawka. Najpierw rozwinęli i przypięli do dachu bele flizeliny. Flizelinę zmoczyli, żeby ich śnieg się do niej przyklejał. Maszyna własnej konstrukcji – można taką kupić w Snow Business, ale wtedy kilka lat trzeba by tylko na nią pracować – przysypała to śniegiem. No i na radiotelefon przyjechała niemiecka ekipa z Wałbrzycha, porozkładali foteliki, nad nimi rozpięli ogromne parasole.
Trzy sekundy przed klapsem Etiop krzyknął do swoich pracowników: Podaj śnieg! Śnieg zaczął padać po tych trzech sekundach równomiernie i wtedy ruszyła kamera. Pracowała może 15 sekund, po czym padło: Stop, i Etiop krzyknął: Koniec śniegu! Ujęcie powtórzono jeszcze dwa razy i był koniec zdjęć. – Czasem przygotowujemy się przez tydzień, a nawet dwa. Potem zdjęcia trwają kilka minut. Na koniec w reklamie ujęcie z naszym śniegiem widać przez 2–3 sekundy.
Etiop wpływa na pogodę
Zresztą sam śnieg to małe piwo. Jak zrobić, żeby dwaj Mikołaje, czego wymaga scenariusz, ślizgali się po lodzie i na koniec zderzyli? Reklamówka, jeśli ma być pokazywana zimą, musi być nakręcona latem. Jak zrobić ślizgawkę latem? Bierze się kawał pleksi, śrubkami przymocowuje do bruku, smaruje olejem, brzegi i otoczenie pokrywa śniegiem i ślizgawka gotowa.
A któż latem na szybach maluje lodowe kwiaty?
– Mamy w magazynie kilkanaście okien z plastikowymi wzorami na szkle – objaśnia Etiop. Jednak o tym, co wymyślili, żeby ojciec z synem mógł zjechać z górki na sankach po ich wcale nieśliskim śniegu (reklama środka Apap), nie opowie. – To pomysł autorski – broni się. – Nie chcemy, żeby nam go podkradła konkurencja.
A któż tak śliczne zawiesza sople za oknem u okapu? – zapytałby Poeta. Snow Business, owszem, sople także produkuje, ale kiedy Etiop zobaczył w katalogu, ile one kosztują, postanowił, że zrobią je sami. Z polipropylenu wyszły jakieś nieprawdziwe. Znaleźli więc dojście do pieca w hucie szkła, no i tam ze szklanych rurek przy pomocy hutników narobili pełnych, pustych, krótkich i długich sopli. Te są jak prawdziwe.
– Zarabiamy, owszem. Ale przede wszystkim bawimy się naszą pracą – powiada Etiop. – Nigdy nie powtarzamy tego samego. Każdy projekt jest inny. Poza tym fajnie jest wpływać na pogodę.
Czasem, jak ostatnio we Wrocławiu, podczas śniegu trzeba było zrobić deszcz. Do tego mają ponad kilometr węży różnej średnicy, które misternie rozpinają, gdzie się da, głównie na drzewach, tak, żeby nie widziała ich kamera. Czasem, gdy w powietrzu można zawiesić siekierę – muszą zrobić silny wiatr. Mają do tego wiatraki spalinowe własnej konstrukcji (20 sztuk), największy o 2-metrowej średnicy śmigła, które ciągną na plan przyczepkami. Kiedy jednak na większej przestrzeni np. zboże ma falować (reklama kawy Inka), kłaść się – trzeba dodatkowo wynająć śmigłowiec, który zboże położy.
– Koszty produkcji są zbyt duże, żeby czekać na naturalne zmiany pogody – twierdzi Etiop. – A i tak w USA budżet na same efekty przewyższa całe budżety na duże filmy w Polsce.
Pilnują się więc, żeby nie szarżować z cenami, bo nie chcą wystraszać klientów. Ich dewiza marketingowa to: Niemożliwe robimy od ręki. Na cuda trzeba chwilę poczekać.
Reklamy brudne i czyste
Etiop Fx Production to ośmiu stałych pracowników i czterech, którzy ich wspierają przy dużych produkcjach, z doskoku. Łukasz Błahut-Bułka jest z wykształcenia ogrodnikiem, z zamiłowania alpinistą, pracuje na wysokości. Podobnie Tomek Kotuliński – geolog i alpinista. Tomasz Witek, po szkole lotniczej, konstruuje i obsługuje wiatraki. Adam Witek z kolei skończył pedagogikę. Piotr Włodarczyk elektromechanikę – to spec od maszyn. Cezary Kuciński, po technikum samochodowym, opiekuje się pięcioma firmowymi samochodami. Maciek Bieńkowski, po technikum gastronomicznym, zawsze potrafi coś w terenie upichcić. No i Emil Kosiński, złota rączka i magazynier, który ze szczotki do zamiatania zrobi hulajnogę. – Idea jest taka, że każdy z nas może zastąpić każdego – tłumaczy Etiop. Jest jeszcze dr Rafał Michalski z SGH w Krakowie, który projektuje urządzenia do robienia śniegu, gradu (z drobinek pleksi), deszczu, mgły albo dymu.
Jedyne, czego nie robią, to efekty pirotechniczne. Boją się błędu. – Można zaśnieżyć nie tę ulicę, co trzeba. Ale zrobić wybuch nie tam, gdzie trzeba, to może oznaczać czyjąś krzywdę – uzasadnia Etiop.
Pilnują ekologii, nie robią śniegu pianowego, po którym zostaje chemiczna plama, a i w kamerze widać, że to nie śnieg. Kiedyś robiono go nawet z mocznika, ale to był kryminał.
Nie lubią tzw. brudnych reklam. Do hali zdjęciowej zwozi się sto ton piachu, który ma udawać śnieg. Testuje się aktorów, historyjkę, stroje, ujęcia. Taki materiał ogląda zleceniodawca, wybiera i dopiero wtedy – co jest kosztowne – wiezie się ekipę gdzieś w Alpy, żeby skręcić czystą reklamę.
Lubią trudne zadania. Kiedy producent piwa wymyślił sobie reklamę z lecącym kapslem i widoczną na nim nazwą firmy, pracowali nad tym dwa tygodnie. Zrobili maszynę do podrzucania kapsla tak, żeby za każdym razem tak samo leciał. A więc żeby podczas niezliczonych prób kamera zawsze widziała umieszczoną na nim nazwę firmy.
– Jednak śnieg nas najbardziej kręci – powiada Etiop i wspomina, jak na początku września 2004 r. w ponad 20-stopniowym upale, na górnym parkingu centrum handlowego Wola Park w Warszawie, robili śnieg do reklamy Fiata Panda. Auto było ubrane w kożuszek skrojony i uszyty przez najlepszych kuśnierzy, a im śnieg marniał w oczach, z każdą minutą. Co chwilę kładli więc świeży. Na koniec ekipa biła im brawka, dziękował reżyser i operator. Była satysfakcja.
Mroźna zima, puszysty śnieg reklamy znakomicie kontrastują z ciepłym wnętrzem samochodu.
Nad miastem i nad wsią
Któż więc dzisiaj, wracając do pytania Poety, tak pięknie śnieżkiem prószy z niebiosów? Powiedzieć: Etiop Fx Production byłoby za wiele. Snow Business International – też za dużo. Może więc tylko biznes? Który – jak minister u Poety – naciska „taki guziczek, że sanki dzwonią i gwiazdki lśnią. Nad miastem i nad wsią”.