Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 18 października 2008 r.
Historycy – ich pasje i ambicje, bo to jednak wielka rzecz panowanie nad przeszłością – odbiegają od utrwalonego wizerunku moli książkowych, nudziarzy zagrzebanych w fiszkach. David Hume namawiany i ponaglany, by wreszcie ukończył „Dzieje Anglii”, odpowiadał: – Zapominacie, że jestem na to za stary, za tęgi i za bogaty.
Theodor Mommsen, gwiazdor niemieckiego dziejopisarstwa, odreagowywał pedanterię swych wywodów chwilami zagapienia w życiu prywatnym. – Frau Mommsen, jak sądzę, moja żona, poleciła mi przekazanie wiadomości, że trzeba napalić w kominku w salonie – zwrócił się do pokojówki. – Niestety, nie pamiętam na ile osób.
Szymon Aszkenazy nazwany przez Tuwima w wierszyku „Aszkemasonem Szymonazym” traktował na równi postacie sprzed stuleci i współczesnych. – Kazio Świtalski ministrem oświecenia... Po Stanisławie Potockim! – zdumiewał się degrengoladą urzędu. Ale to wszystko fraszki. Dziś badacz rozświetlający mrok czasu błyskami własnego intelektu jest ambitniejszy od kolegów, co przeminęli. Nie odnoszą się do niego słowa poety:
„Tak się w historii skrył archiwach,
Że jej nie dostrzegł, gdy szła żywa”.
Czytam w „Rzeczpospolitej”, że doktor Cenckiewicz pracuje nad „lekką książką o Wałęsie”. Szykuje się więc lekka przyjemność dla tych, którym nie wystarczył ciężki buch „SB a Lech Wałęsa” Cenckiewicza i Gontarczyka. Oraz cichych i skromnych funkcjonariuszy służby, bez których udziału nigdy nie powstałaby ta opowieść. Ale czy ktoś uszanuje ich prawa autorskie, doceni styl, podzieli się honorarium? Oni stali na deszczu i mrozie obserwując figuranta, wymyślili dla niego pseudonim, skakali przez płoty, pisali raporty i notatki służbowe paluchami spisanymi od pisania, a cała sława spłynęła na przeglądaczy teczek w ciepłym pomieszczeniu, z kawką w bufecie. Czy to jest sprawiedliwe?
Zresztą doktora Cenckiewicza także spotkała krzywda. Aby nie narażać prezesa Kurtyki („IPN i osobiście pan prezes swoim autorytetem firmował obszerną i trudną w odbiorze książkę naukową”), i nie przeszkadzać historykom śledczym w grzebalnictwie – odszedł z IPN. Jest teraz wolnym strzelcem: „nie boję się dokumentów. Zawsze w takich chwilach przychodzą mi na myśl słowa majora »Hubala«: »Munduru nie zdejmę i broni nie złożę...«”. Nie wiedziałem, że oni tam w Instytucie są umundurowani. Jednak to, że w momencie zagrożenia doktor C. jest gotów pójść do lasu, by dalej prowadzić walkę, bardzo mi zaimponowało. Tylko patrzeć, jak ostatnio mniej zajęci Poręba z Filipskim nakręcą patriotyczny film o tym Hubalu 2008. Że co, że to niemożliwe, bo nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki? Spokojnie – do błotnistego bajora można wchodzić wiele razy.
Wspominam o historykach i historii doglądanej przez nich, żeby się dobrze prowadziła, nie bez powodu. Nie ma dnia bez odtworzenia tego, co było dawno lub jeszcze dawniej. Przed nami Święto Niepodległości. Będzie bal integracyjny dla prezydentów, to już wiadomo. Ale przedtem musi być inscenizacja – przyjazd Komendanta z Magdeburga. Należy więc wypożyczyć wąsy od posła Putry i dokleić je, państwo domyślają się komu. Radę Regencyjną zastąpi Rada Gabinetowa, za legionistów przebiorą się borowiki. Przyjezdny ze skasowanym biletem przyjrzy się politykom, by móc powtórzyć kwestię: – Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić.
Podwiozą go do Sejmu.
– Cóżeś tak zdorniał – przywita byłego znajomka.
Przepraszam za odbiegający od zalecanej powagi ton. Usprawiedliwia mnie to, że dzięki Biuletynowi IPN (nr 8–9) doznałem iluminacji. Zrozumiałem, że nie jakieś tam dowcipy, żarty czy kawały są ważne, lecz humory. Z Biuletynu Instytutu wynika, że „humory” to termin naukowy sprawdzony w wielu dziedzinach twórczości. Czytam, że na spotkaniu zorganizowanym przez IPN na temat kultury niezależnej: „...Rozmówcy przypominali humory, które były lekarstwem i bronią Polaków w czasach komunistycznych opresji...”. Potem pewien kombatant kabaretowy „...bawił się humorami z kolejnych dekad Peerelu...”. Spotkaniu towarzyszyła wystawa rysunków znanego grafika – „...z ponadtrzymetrowych plansz z humorami każdy mógł sobie wyciąć jeden obrazek na pamiątkę...”. Jakby tego było mało – „rozmowie towarzyszyło powiększenie humorów...”. Jeśli IPN dba o powiększenie humorów, któż waży się pomniejszyć jego zasługi, nie mówiąc już o pomniejszeniu budżetu.