Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 13 września 2003 r.
Diagnoza abpa Józefa Życińskiego w „Rzeczpospolitej”: „Zamiast oczekiwanej IV Rzeczypospolitej umacnia się klanowa Rzeczpospolita troglodytów. Ich intelektualni protektorzy mogą się cieszyć, traktując powrót do jaskini jako wyraz złotej wolności, na którą zamieniliśmy złoty róg...”. Zgadzam się z hierarchą: nie brak dziś troglodytów. Ale czy oni wrócili do jaskini? Raczej z niej wyleźli. Nie zachęciła ich do wyjścia potępiana przez arcybiskupa filozofia wolności, scheda po studenckiej rewolcie 68 roku, pisma Foucaulta, chwytliwe hasło – zabrania się zabraniać. Troglodyci naszych dni – naprawdę obecni i groźni – mają inny rodowód, inne wzorce.
Myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy. A jednak zaskoczyło: Towarzystwo Pamięci Narodowej w Krakowie domaga się anulowania honorowego obywatelstwa zacnego grodu, przyznanego Wisławie Szymborskiej i Sławomirowi Mrożkowi. Nie zasługują na to wyróżnienie; pół wieku temu nie zbiegli do lasu. Mieszkali w pisarskim domu przy Krupniczej i coś tam gryzmolili. Dzisiaj te gryzmoły bywają tematem prac magisterskich i doktoratów. Ale czy to ważne? Noblistka i dramaturg „podpisali zbrodniczą rezolucję”, dotyczącą krakowskiej kurii. Tego nie można im zapomnieć. Wiadomo przecież, że w czasach stalinowskich do podpisywania garnęli się jedynie ochotnicy, nikt nikogo do niczego nie zmuszał, nikt nie podpisywał za kogoś przysłanych z centrali formularzy.
Dalej jesteśmy w Krakowie. Oprócz TPN aktywna jest Liga Polskich Rodzin. Media obiegła wiadomość o radnym LPR, wnioskującym, by zburzyć na Plantach pomnik Boya, odebrać mu ulicę, wykreślić jego nazwisko jako patrona gimnazjum. Demaskujący Boya giertychowiec stwierdził: ponieważ zdrajców należy karać gardłem, Boya spotkała zasłużona kara – rozstrzelanie przez hitlerowców. Wysługiwał się Sowietom, więc marnie skończył. Nie pisałbym o tym incydencie, sporo zresztą o nim napisano. Wydaje się jednak, że od słów piętnujących troglodytyzm istotniejsza jest faktografia. Poznanie prawdy: jak to było z Boyem we Lwowie od września 1939 r. do lipca 1941 r. Opowieść wypada zacząć wcześniej, od klimatów poprzedzających wrzesień 1939 r. Radny z LPR, wspomagany przez krakowskich Wszechpolaków, miał godnych siebie poprzedników. W „Merkuriuszu Ordynaryjnym”, czytywanym przez rodzimych faszystów z Falangi, wzywano: „Boy-Żeleński do Berezy!”. Na zebraniu PEN Clubu późniejszy elegancki paxowiec Alfred Łaszowski wołał: „Boya powiesić!”. Do sądu wpłynęła sprawa:chodziło o znieważenie majestatu króla Jana III Sobieskiego w książce o Marysieńce Sobieskiej. Brzmi to jak dowcip, lecz król Sobieski był patronem jednego z pułków: Boy znieważył wojsko. Kampania prasowa, zrywanie odczytów i spotkań autorskich, coraz jawniejsze pogróżki – Barbara Winklowa w studium o Boyu i jego żonie przytacza relację krewnego pisarza: wystraszona Zofia Pareńska „spała z rewolwerem pod poduszką”. Aby uniknąć napaści na ulicy, w kawiarni, w teatrze, Boy dał się przekonać przyjaciołom, wyjechał do Francji. Wrócił, 5 września 1939 r. ostatnim pociągiem odjechał do Lwowa. Nie mógł zostać w Warszawie, był na listach gestapo, wydaliby go Niemcom ideowi szmalcownicy.
Boy we Lwowie... Ostatni rozdział w życiu pisarza został zdokumentowany przez wspomnianą już Barbarę Winklową, Władysława Żeleńskiego, Mieczysława Inglota.
Pisarz zamieszkał u szwagra żony prof. Jana Greka. 22 września Lwów zajęli czerwonoarmiści. Boy pracował jako lekarz w klinice pediatrycznej. Literat i felietonista Zygmunt Nowakowski namawiał go do ucieczki do Francji kanałem przerzutowym. Boy odmówił: „Został w Polsce. Wolał zostać w Polsce...”. Jak to wytłumaczyć? Może, chociaż racjonalista i sceptyk – wierzył w rychły koniec wojny, wycofanie się okupantów. Postanowił przeczekać zawieruchę bliżej domu. A może nie miał siły, by na emigracji spotkać się z przebranymi w żołnierskie mundury oenerowcami. O rzeczywistości sowieckiej wiedział mało. Braterstwo ludów, wyrównanie szans, awans społeczny – to wiedza ze sloganów przemawiająca do inteligenta. Dlatego tak wstrząsnęły nim aresztowania i wywózki. Podobno był w wagonie odjeżdżającym w nieznane. Uratowała go w ostatniej chwili interwencja Wandy Wasilewskiej. Wtedy był już czynny zawodowo: wykładał na uniwersytecie (dostał katedrę), pisał do gazet (na tematy literackie – Balzak, Stendhal), recenzował spektakle polskich teatrów. Wiedział, że politrucy posługują się jego nazwiskiem. Nie protestował, bo i co by to dało. Za to wykorzystywał pozycję nestora do interwencji w sprawach aresztowanych. Interwencje też nie przynosiły skutków. „Nie wtrącajcie się w nie swoje sprawy, towarzyszu profesorze” – pouczył go enkawudzista. Z grupą lwowskich naukowców Boy odwiedził Moskwę. Napisał z obowiązkowej wycieczki zdawkową korespondencję. Przede wszystkim jednak wykładał literaturę francuską, jakże różną od utworów obowiązującego soc., pomagającą myśleć poza obowiązującymi schematami. Jeszcze jedna zbrodnia kolaboranta: uczestniczył w obchodach 85-lecia śmierci Mickiewicza. Bardzo to niepatriotyczne – propagować poezję antytyrańską, przywracającą Polskę. Cóż, że impreza ku czci Mickiewicza była oficjałką: nieraz oficjalne wydanie jest większą herezją niż bibuła.
Jaki był w ostatnich miesiącach życia? Świadkowie są zgodni: nasiliły się nękające go depresyjne nastroje. W rozmowach prywatnych nie krył lęku i niechęci do totalitarnych metod zbawienia ludzkości. Pewnie dlatego w chwili najazdu Hitlera na ZSRR zrezygnował z ewakuacji do Moskwy. Miał 67 lat – w tym wieku nie ma się już złudzeń. No i stało się to, co radny LPR uważa za dokonanie się sprawiedliwości: zamordowano Boya na stokach Wzgórz Wuleckich. Nie ma grobu – przynajmniej grób nie zostanie zlustrowany. Troglodyci są ignorantami. Wątpię, by radny LPR i jego kompani znali fakty, starali się zrozumieć dramat intelektualisty, który w sterroryzowanym Lwowie pragnął uratować bodaj pamięć o dziedzictwie europejskiej kultury. Nie sądzę także, by jaskiniowa granda znała twórczość poety, eseisty, tłumacza. Wystarczyło, że obiło się im o ośle uszy – Boy walczył z nietolerancją, obłudą, klerykalizmem, piekłem kobiet, zakłamaniem w literaturze i w życiu. Przeciwnik sprzed lat okazał się znów dotkliwie aktualny. Jedno z jego spostrzeżeń: „Dopóki w Polsce będzie można wykrzykiwać wzniośle: Bóg i religia tam, gdzie w gruncie rzeczy chodzi o władzę i o pieniądze – dopóty kasta wyodrębnionych z życia dzikusów będzie regulatorem najdonioślejszych spraw społeczeństwa, z jego największą szkodą”.
A tak, nawiasem mówiąc, może Wszechpolacy i ci z LPR wybiorą się do Paryża. W jedenastej dzielnicy znajdą, o zgrozo! – Rue Tadeusz Boy Żeleński. Pora przywołać żabojadów do porządku, zerwać z murów tabliczki. Od czegoś przecież winna rozpocząć się zalecana i pobłogosławiona nasza akcja – cywilizowania Europy, nawrócenia jej na wartości.