Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 23 sierpnia 2008 r.
Opowiadają, że w latach 30. jedną z redakcji zarzucał listami czytelnik podpisujący się Biała Stokrotka. Miły ten kwiatuszek reagował na ukazujące się na łamach artykuły i felietony, obficie skrapiając swoje uwagi łzami, bo sentymentalny był i uczuciowy jak panna z dobrego domu i klasztornej pensji. Cyniczni dziennikarze, przewidując dobrą zabawę, wielokrotnie prosili Stokrotkę o zgłoszenie się do redakcji, osobisty kontakt. No i w końcu udało się – o ustalonej godzinie do gabinetu naczelnego wkroczył niemłody już, zasapany kuśnierz z Siennej i cichutko wyszeptał:
– Biała Stokrotka to ja.
Zdarzają się takie niespodzianki. Białą Stokrotką sezonu okazał się minister Waszczykowski. Wszyscy zdążyli już napisać o takcie i dyskrecji tego dyplomaty. Mogę więc jedynie westchnąć z ulgą, że nie pojedzie na ambasadora w Kairze. Plag egipskich było już dosyć, a przecieki pana W. spowodowałyby niechybnie przybór wód Nilu, grożący powodzią. A czy to można liczyć podczas przyspieszonej ewakuacji, że znowu rozstąpi się Morze Czerwone?
Ku mojemu zaskoczeniu w roli Białej Stokrotki występuje ostatnio (również były) minister Ziobro. Do tej pory prezentował się jako twardziel, silny człowiek, porządkowy z zamiłowania. Proszę przypomnieć sobie, jak przemieszczał się po labiryncie korytarzy na Wiejskiej – lekko rozkołysany chód wilka morskiego, duma i powaga w kroku, wyćwiczony przed lustrem ironiczny uśmieszek, pomocna dłoń zaciśnięta w pięść, chmura na asekurowanym kosmykiem czole jako zapowiedź tego, co nastąpi: pamiętaj, komuchowaty oligarcho – podwójna buchalteria dziś to jutro pojedyncza cela! Teraz ten obraz uległ zmąceniu, stracił ostrość. W surowym przekazie pojawiły się nutki rozczulenia nad sobą: „Mam czyste sumienie, które jest najlepszą tarczą przeciw oskarżeniom” – słyszymy w jednym z niezliczonych wywiadów. Znowu tarcza... A sumienie?
Jak to pisał Lec: „Sumienie miał czyste. Nieużywane”. W innym wywiadzie (dla „Dziennika”), uprzedzając zarzuty, Ziobro nie kryje oburzenia, że jacyś źli ludzie sprawdzają nagrywające pismaków dyktafony w biurze prasowym ministerstwa, którym zarządzał. „A przecież wielu dziennikarzy mówiło mi przy okazji o różnych sprawach niezawartych potem w wywiadzie, jak to między dziennikarzami a politykami bywa...”. Dziennikarze mówili, minister milczał. Pewnie oszczędzał sprzęt. Plotkowano, że stanie do wyborów prezydenckich. A gdzie tam. Jego idolem jest Wiadomo Kto: „Lech Kaczyński ma siłę, dzięki której potrafi bardzo wiele wykrzesać z siebie w momentach krytycznych, przez co zdobywa poparcie i zaufanie społeczne...”. Jeśli dobrze pamiętam, intensywne krzesanie grozi pożarem. Kilka razy byliśmy już bliscy oglądania efektu tej siły gotowej przerobić nas w aniołki. Podobno (tak słyszałem) pan prezydent przed wylotem do Tbilisi zawetował wyniki gonitwy na Służewcu. Dlaczego? Ależ to proste – postawił na innego konia. Lotnego jak Gosiu, kutego na cztery nogi jak braciszek, rżącego radośnie jak Cymański.
Ziobro przemieniony w Białą Stokrotkę nie wie, czy wystartuje w wyborach do Parlamentu Europejskiego. „Być może – rumieni się skromnie – będę musiał odegrać jakąś rolę w polskiej polityce, np. odwiedzić każdy powiat, każdą gminę i mówić, kim jest Donald Tusk...”. Wizja pielgrzymki, klamkowania od drzwi do drzwi już teraz rozczula. Zejdą się ludziska w świetlicy czy remizie i na dzień dobry usłyszą pytanie:
– Kim jest Donald Tusk?
– Premierem jest! – odkrzykną. – Pan z Warszawy, a tego nie wie.
Przesadzam. Wcale nie będzie tak – gość ze stolicy rozbawi każdą publiczność. Kłopoty sprawiły, że odkrył w sobie talent humorysty długo tłamszony i spychany do kąta, przywalony paragrafami. Ośmielił się i zadebiutował, omawiając wpływ cholesterolu na sprawowanie urzędu premiera. Był ostry jak brzytwa w futerale. Trochę się na tym znam: z samorodka wyrośnie wyborny monologista, estradowy celebryta, ogrywający swoją fizyczność i pozorne niedostatki warsztatu. Polecam jako wprawkę wiersz Mariana Załuckiego, obrazujący sytuację początkującego estradowca:
„Ja tutaj tylko na chwilę,
Pięć minut – i tyle.
Powiem – i już mnie nie ma!
Albo... nie powiem.
Trema!”.
Bez tremy się nie obejdzie. Potem pójdzie już jak z płatka, płatka Białej Stokrotki. Ziobro ogrywający rekwizyty – okulary i zaczeskę – zdystansuje dotychczasowych jajcarzy, Kurskiego i Palikota.
Dosyć już o Stokrotkach. Czas na kwiatuszek wabiący wzrok niewinną bielą, a nos intensywnym aromatem, mieszaniną słodyczy i kadzidła. Białą Lilią znowu rozkwitłą będzie prałat Jankowski. Nie doczekamy się, niestety, firmowanej jego nazwiskiem telefonii, nie spotkamy się na filiżance półczarnosecinnej w sieci kawiarni prałata – chłopaki zawiedli, nadużyli zaufania swojego duchowego papy. Za to usłyszymy znowu kazania, których tak dotkliwie brakowało odwiedzającym św. Brygidę. Abp Głódź cofnął zakaz swojego poprzednika, otworzył zakneblowane usta kaznodziei. Odważna to decyzja, ale Głódź – wiadomo – człowiek wojskowy. Do tej pory nucił w kombatanckiej kompanii: „My, pierwsza Brygada”. Teraz na dwa głosy z prałatem zaśpiewa: „My, pierwsza Brygida”. I wyjdzie na chwilę, by przywrócony do łask prałat mógł dokończyć legionową pieśń, wzbogacając tekst o własne przemyślenia, tyle miejsca zajmujące w kazaniach i wypowiedziach:
My, pierwsza Brygida
Pogonimy Żyda!
Na stos, na stos
Huelle i Gross
Na stos, na stos!
Ktoś zapyta: jak to w ogóle jest możliwe, że po tylu wpadkach i kompromitacjach rozkwitają podobne lilijki-niewiniątka? Tu na pogrzebie profesora Geremka zjawiają się radiomaryjni z transparentem wyrażającym satysfakcję z jego zgonu, tam nienawistnicy wygwizdują podczas składania wieńca Władysława Bartoszewskiego. Jak to jest możliwe? Ano jest. Polityka historyczna, polityka podziałów i mściwych porachunków triumfuje. Powoli oswajamy się z tym, że jesteśmy tylko fragmentem kolejnej inscenizacji: nawet dzieciom w sierpniową rocznicę zafundowano sceny egzekucji, oblewania zwłok benzyną itp. gry i zabawy. Dla dorosłych są parady i defilady. Padające na wiecach z przenośnych mównic słowa, równie puste jak gesty nad stan. Lepsza bezsenność niż sny o potędze, będące majakiem, zwidem przeszłości. Bo to wszystko już było. Wraca wierszem Miłosza o tych, co „w praojcach swoich pogrzebani” nie widzą świata. I „drżąc w jaskiniach cieni, sądzą, nie wiedząc, że już osądzeni”.