Książę Karol kończy 70 lat. Spędził je ucząc się zawodu, wykonywanego w jednym egzemplarzu na świecie: brytyjskiego monarchy.
W tym biznesie nie można sobie pozwolić na to, by zostać więdnącym fiołkiem – tak tłumaczył Karolowi stosunki monarchii z mediami jego ukochany wuj lord Mountbatten. Zalecał on Karolowi studiowanie życia księcia Windsoru (tego od pani Simpson, wyklętego i zmuszonego do rezygnacji z korony). „Nie wyobrażaj sobie, że jak się staniesz, jak on, gwiazdą królewską, to lud brytyjski zawsze cię będzie popierał”. Zdaniem Mountbattena, zabitego potem przez bombę podłożoną przez IRA, monarchia wprawdzie nie przeżyłaby bez rozgłosu, ale musi „służyć krajowi i wykonywać swoją pracę”. Najwyraźniej Karol słuchał wuja Dickiego od najmłodszych lat i starał się dobrze przygotowywać do roli. Dla przykładu, tytuł księcia Walii (tradycyjny tytuł następców tronu) potraktował poważnie i przez pewien czas studiował walijski, choć jego poprzednicy nigdy się tym nie interesowali.
Od początku dbał, by podobać się ojcu, który skierował go marynarki wojennej zgodnie z tradycją rodzinną. Jego służba wojskowa nie była tylko teatralnym przedstawieniem. Karol nawet dowodził okrętem, choć admiralicja obsadziła jednostkę doborową załogą z doświadczonym dowódcą – dublerem, by następcy tronu nie stało się nic złego. Wielu zresztą uważało, że przyszły monarcha i tak szuka zbyt niebezpiecznych specjalności i sportów. Karol miał dobre wyniki jako nurek głębinowy, spadochroniarz, pilot, jeździec i żeglarz. W Anglii, gdzie od dawna nie ma obowiązkowej służby wojskowej, Karol był nieoficjalną reklamą punktów zaciągu armii, młody książę – idol rekrutów.
Biografowie 60-letniego dziś mężczyzny – często uważanego za oryginała, samotnika i dziwaka, a sławnego głównie przez małżeństwo z medialną i tragiczną postacią, Dianą – dociekają psychologiczno-rodzinnej skazy jego osobowości.