Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w czerwcu 2002 r. Dodano śródtytuły
„To było straszne”, „Zbezczeszczony hymn”, „Manipulacja Mazurkiem”, „Ohyda”, „Hańba i wstyd” – to tylko niektóre tytuły tekstów, jakie ukazały się w naszej prasie po tym, jak piosenkarka Edyta Górniak odśpiewała hymn narodowy przed pierwszym meczem reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w piłce kopanej w Korei.
Po przegranej – w kiepskim stylu – naszych orłów (gdyby wygrali, nie byłoby „sprawy hymnu”) nikt nie chciał się przyznać do pani Edyty. Zaraz po meczu Polski Związek Piłki Nożnej (PZPN) wydał oświadczenie, w którym „zdecydowanie odcina się od sposobu, w jaki Edyta Górniak wykonała polski hymn”. Sposób ten, zdaniem działaczy, był zbyt wolny i przypominał bardziej „protest song albo kolędę bożonarodzeniową”.
Hymn czy kolęda
– Zdaje się, że chodzi o to – mówił podczas konferencji prasowej Zbigniew Boniek, wiceprezes PZPN – iż wykonawcy hymnów na mistrzostwach świata są powiązani z koncernem Sony. Tak też było w przypadku pani Edyty Górniak. Na pytanie internetowej sondy portalu Onet.pl: „Co Edyta Górniak zaśpiewała przed meczem Polska–Korea?”, 60 proc. internautów odpowiedziało „trudno powiedzieć”, 25 proc., że „była to kolęda”, jedynie 15 proc. rozpoznało Mazurka Dąbrowskiego.
Do EG nie chciała się też przyznać Kancelaria Prezydenta, mimo że artystka przyleciała do Korei prezydenckim samolotem, który przywiózł też zawodnikom biały ser, kabanosy i kiełbasę myśliwską. – Były wolne miejsca, wpłynęło pismo i zgoda na podróż samolotem specjalnym ekipy pani Górniak została wyrażona, oczywiście za pokryciem kosztów – mówi Krystyna Milewska z biura informacji Kancelarii Prezydenta.
Od kogo wpłynęło pismo? Od pani Górniak, jej menedżera, od koncernu Sony? Jak motywowano prośbę o zezwolenie na podróżowanie prezydenckim samolotem?
– Nie widzę powodu, żebyśmy mieli na to odpowiadać – nieco denerwuje się Krystyna Milewska. – Każdy może podróżować prezydenckim samolotem. Oczywiście gdy chodzi o sprawę wagi państwowej – poprawia się.
Bardziej wyrozumiały dla EG jest prezydent Kwaśniewski: – Gdyby pani Edyta Górniak mogła nie tylko śpiewać, ale i dłużej przebywać na boisku, drużyna koreańska na pewno byłaby bardziej rozkojarzona. Być może wynik byłby lepszy dla nas, ale było jak było – powiedział w czwartek dziennikarzom towarzyszącym mu podczas wizyty w Moskwie.
– Hymnem nie powinno się manipulować – twierdzi z kolei Marek Torzewski, tenor, oficjalny wykonawca oficjalnej, zaakceptowanej przez PZPN, wersji hymnu, który obecnie w ramach kontraktu śpiewa Don Carlosa w Nantes i nie mógłby i tak przyjechać do Korei – należy mu nadać odpowiednią rangę i powagę, bo to nasz narodowy utwór. W show-biznesie nie ma przypadków. Normalnie organizatorzy gdy zapraszają, to przysyłają bilet lotniczy. Tymczasem pani Górniak poleciała z panem prezydentem. Wykonanie to musiało więc być zaakceptowane w najwyższych kręgach władzy. Nie wiem przez kogo.
Sprawa polityczna
Nikt rzecz jasna nie wierzy, że miała miejsce zwyczajna niedoróbka organizacyjno-wykonawcza (niedopasowanie interpretacji do potrzeb chwili oraz fakt, że ryk koreańskiej widowni spragnionej sukcesu zagłuszył 80-osobową orkiestrę, więc wykonawczyni czekała na orkiestrę, orkiestra zaś czekała na EG, co spowodowało, że tempo wykonania radykalnie spadło). Sprawa zrobiła się polityczna.
Nie brak głosów, że mogła to być robota nowej ekipy rządzącej. Zbyt wolny rytm Mazurka Dąbrowskiego – co sugerują np. korespondenci „Super Expressu” (6 czerwca) z Korei – mógł mieć wpływ na postawę naszych piłkarzy. Przegrana zaś – w intencji postkomunistów – byłaby jeszcze jednym dowodem na to, w jak opłakanym stanie poprzednia ekipa (rząd Buzka) pozostawiła kraj, polski sport, w tym naszą piłkę nożną. W niedzielę, 9 czerwca, w programie telewizji Puls „Piątka u Semki” wyjaśnienia sprawy zażądał Antoni Macierewicz z Ligi Polskich Rodzin, minister spraw wewnętrznych w rządzie Jana Olszewskiego.
Na razie na internetowym wysypisku opinii niektórzy zbierają podpisy „pod wnioskiem o odebranie EG obywatelstwa” (Onet.pl – 414). Niemal wiadomo też, że złamane zostało prawo. Otóż ustawa z 1980 r. o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej w art. 12 mówi, iż „Minister Kultury i Sztuki zatwierdza tekst muzyczny hymnu państwowego w układach: na zespoły chóralne, instrumentalne i instrumentalno-wokalne”. Czy w tym przypadku zatwierdzenie takie miało miejsce?
– Nie miało. Ustawa została złamana – twierdzi Jolanta Macenowicz z biura prasowego MKiS. – Ale pana ministra nie ma i nie wiemy, czy podejmie on jakieś kroki.
Sprawa nie jest jednak tak prosta, jakby się wydawało. EG nie słyszała orkiestry, więc faktycznie śpiewała a capella, czego art. 12 nie wymienia. Dwa: polskie prawo nie może działać za granicą. Trzy: w załączniku do ustawy (nuty hymnu) niestety nie sprecyzowano, w jakim tempie Mazurek Dąbrowskiego powinien być wykonywany: presto (szybko) czy też largo (bardzo powoli, szeroko, uroczyście). Wydaje się więc, że nadszedł czas, aby naprawić tę nie pierwszą i nieostatnią przecież niedoróbkę legislacyjną w naszym prawie. Po czwarte wreszcie: czy minister z tej samej opcji politycznej, z której wywodzą się domniemani inspiratorzy i wykonawcy tego iście makiawelicznego pomysłu, będzie działał wbrew nim i podejmie jakieś kroki? Należy wątpić.
Wszystko wskazuje więc na to, że minister nie złoży doniesienia w prokuraturze, a EG – jak życzyliby sobie przeciwnicy obecnej koalicji oraz spora część kibiców, którzy w Internecie obrzucają artystkę stekiem wyzwisk – nie znajdzie się za kratkami.
Śpiewać każdy może
EG twierdzi, że zaśpiewała hymn najlepiej, jak umiała. Jej wyjazd nie był tajemnicą, uzgodniono go z ambasadą polską w Korei. Nie wysłała jej firma Sony, bo od początku kariery opiekuje się nią wytwórnia EMI. Zaproszona została przez organizatorów mundialu, na co przedstawia dokumenty i co poświadczyła FIFA. Przyznaje jednak: – Pierwszy raz byłam na meczu. I byłam przerażona atmosferą nienawiści, jaka panowała na trybunach.
„Super Express” zapytał swoich czytelników: „Kto, waszym zdaniem, powinien pojechać do Korei i zaśpiewać hymn?” Naszym zdaniem Andrzej Lepper. Przecież każdy śpiewać może. Trochę lepiej albo trochę gorzej. On niczym by się nie przeraził, nie dałby się spędzić ze sceny. Nie oddałby mikrofonu, bo miałby własny. Czy orkiestra by grała bądź nie grała, była słyszalna bądź niesłyszalna, on i tak odśpiewałby swoje.
Czytaj także: Kłopoty z hymnem